Rozdział 2.

37 9 3
                                    

W ciągu ostatniego tygodnia wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż planowałam. 

W ostateczności nie ścięłam włosów, większość dnia spędzałam na sprzeczkach z mamą i w ogóle nie miałam czasu na słodkie lenistwo, które tak bardzo kochałam. Nie mogłam jednak narzekać skoro w końcu dopięłam swego - to właśnie na mnie czekała posada w Sydney Little Art Gallery. Okazało się, że byłam jedyną osobą, która odpowiedziała na ich zgłoszenie dlatego nie musiałam długo czekać na podjęcie decyzji przez właściciela. Rozpoczynałam  moją pierwszą w życiu pracę co zdecydowanie nie podobało się mojej rodzicielce.

- To nie jest dobry pomysł, Ingrid.

- To jest bardzo dobry pomysł - powiedziałam kładąc nacisk na przedostatnie słowo.

- Słońce, od października zaczynasz studia na poważnym kierunku. Nie możesz sobie pozwolić na to żeby cokolwiek cię rozpraszało.

- Przecież i tak będę musiała znaleźć sobie jakąś pracę! Poza tym nie wiadomo nawet czy mnie przyjęli.

- Jestem pewna, że masz miejsce na uczelni. Twoje oceny na które, przypominam ci, ciężko pracowałaś przez całe liceum przekonałyby każdego. Nie możesz zmarnować tylu lat trudu na pracę przy kilku bohomazach!

Przez ostatnie kilka dni nie potrafiłyśmy rozmawiać ze sobą w inny sposób. Zazwyczaj takie wymiany zdań kończyły się na tym, że po prostu wychodziłam z pomieszczenia, w którym się znajdowałyśmy, wcześniej upewniając się, że drzwi trzasnęły wystarczająco głośno. Było mi najzwyczajniej w świecie przykro, że rodzina nie potrafiła mnie zrozumieć.

***

Cierpliwie i z niezwykłą, jak na mnie, dokładnością układałam książki na półkach. Zaczęłam właśnie drugi dzień pracy i byłam naprawdę z tego zadowolona mimo, że na razie jedynym moim zajęciem było wykładanie grubszych i cieńszych tomów z kartonowych pudeł i ustawianie ich na półkach według alfabetu, a także gatunku jaki przedstawiały. Okazało się bowiem, że Sydney Little Art Gallery  nie jest wcale taką zwyczajną galerią. Właściciele tego miejsca stawiali nacisk na odnajdowanie nowych talentów, osób, które miały w sobie 'to coś' i pragnęły się wybić. Organizowane przez nich wernisaże miały być pierwszym szczeblem do kariery początkujących artystów. Śmiało mogłam stwierdzić, że gdyby nie moi rodzice i brak finansów na rozwijanie mojej pasji sama bym się do nich zgłosiła. Byłam oczarowana tym miejscem. Oprócz trzech małych, lecz przestronnych sal, które tylko czekały aż zawisną na nich pierwsze obrazy w galerii urzekło mnie coś jeszcze. Biblioteka. Moje szefostwo chciało rozwinąć to miejsce w wielu dziedzinach. Ich pomysł na wykorzystanie ostatniego z pomieszczeń był naprawdę genialny. Jako, że cała ich rodzina pasjonowała się sztuką w każdym wydaniu, mieli w posiadaniu ogromny księgozbiór - zarówno nowych tytułów jak i utworów, które z pewnością nasi dziadkowie pamiętają jeszcze z dzieciństwa. Każdy mógł przyjść do galerii i zasiąść przy jednym ze stolików aby w spokoju przeczytać książkę. Dla młodszych czytelników zostały przygotowane nawet kolorowe pufy ustawione w rogu pomieszczenia. 

Spojrzałam na regał znajdujący się zaraz obok drzwi. Jedyne półki, które jak na razie miały pozostać puste. Właściciele nie szukali tylko początkujących malarzy, poszukiwali także początkujących pisarzy i poetów. Każdy mógł przynieść swoje wydrukowane dzieło, zostawić je w galerii i z nadzieją liczyć na to, że przeczyta je ktoś kto mógłby je wydać. Byłam tym wszystkim strasznie podekscytowana i miałam nadzieję, że już wkrótce półki zapełnią się mnóstwem kartek z wierszami i opowieściami. Na początku ten pomysł wydawał mi się dziwny ale przecież literatura też jest sztuką.

Nucąc pod nosem piosenkę, która leciała właśnie w radiu stałam na drabinie i układałam romanse na najwyższej półce pachnącego jeszcze nowością regału. Karton z książkami ustawiłam sobie na tej samej wysokości aby nie schodzić co chwilę z podwyższenia. Przez okno przebijały się promienie słońca, mimo, że dzień nie należał do wyjątkowo upalnych. Jak na razie jedynym minusem mojej pracy było to, że przebywałam tutaj kompletnie samotna. Brak żywej duszy sprawiał, że rozmawiałam sama ze sobą i naprawdę przerażało mnie to, że moja głupota coraz bardziej się poszerza. Właściciele mieli na głowie mnóstwo spraw związanych z otwarciem galerii dlatego pojawiali się tutaj rzadko i sprawdzali jak sobie radzę. Byli bardzo sympatycznymi osobami i od początku obdarzyli mnie zaufaniem, choć nie wiem czy z moim pechem był to dobry pomysł. 

W pudełku zostało już kilka tytułów, kiedy nagle usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie przy otwieraniu głównych drzwi. Byłam przekonana, że to pani Malia, moja szefowa dlatego nawet nie przerywałam pracy. Ograniczyłam jedynie moje wycie. Kontynuowałam układanie książek starając się jeszcze bardziej niczego nie zepsuć. Niestety, moje prośby nie zostały wysłuchane.

- Hej, ty jesteś Ingrid? - Usłyszałam za swoimi plecami głos na pewno nie należący do kobiety, której oczekiwałam co sprawiło, że podskoczyłam w miejscu, machnęłam łokciem i sprawiłam, że karton wraz z zawartością spadł do tyłu... prosto na głowę chłopaka, którego nie miałam okazji wcześniej poznać. 

Nieznajomy upadł na ziemię i syknął z bólu. Przysięgam, nigdy nie byłam tak bardzo zawstydzona jak w tym momencie. Nienawidziłam mojego życiowego pecha, który zawsze objawiał się w najmniej odpowiednich momentach. Jak najszybciej umiałam zeszłam z drabinki, potykając się o własne nogi i prawie wpadając na poszkodowanego.

- O mój Boże tak bardzo cię przepraszam - mówiłam na jednym wdechu - nie mam pojęcia dlaczego jestem taką niezdarą, mam nadzieję, że nic ci nie jest. Może potrzebujesz wizyty u lekarza? Proszę tylko nie składaj na mnie żadnej skargi, nie mogę stracić tej pracy. 

- Hej, spokojnie! Nic mi nie jest, tylko trochę się poobijałem, nic wielkiego się nie stało. - Ofiara mojego małego zamachu posłała mi delikatny uśmiech.

- Ja naprawdę nie chciałam zrobić ci krzywdy. Tak bardzo przepraszam! - Mówiłam jak najęta i dopiero wtedy przypomniałam sobie o niezwykle ważnym szczególe. - Tak właściwie, jak się tutaj dostałeś? Drzwi są zamknięte, a klucze ma tylko pani Malia. Poza tym skąd do cholery znasz moje imię?

- Na reszcie zrozumiałaś, że coś tu nie gra - zaśmiał się - cóż, jestem Ashton, a moja mama poprosiła mnie żebym dotrzymał ci towarzystwa i trochę pomógł. 

- Chcesz mi powiedzieć, że...

- Że pani Malia to moja mama i po prostu dała mi klucze. Miło mi cię poznać, Ingrid.



Długo pisałam ten rozdział bo ciągle coś mi tutaj nie grało, ale ostatecznie nie wyszło chyba najgorzej. Dziękuję za wszystkie gwiazdki i pozytywny odbiór pod pierwszym rozdziałem!

Be my art - Ashton Irwin (zawieszone)Where stories live. Discover now