NOTES:
Na wstępie chcę wam wszystkim podziękować, że tu wylądowaliście. To dla mnie wiele znaczy i za każdym razem, kiedy w fickach widzę komentarze, to nie mogę przestać się uśmiechać. Jesteście najlepsi.
Tym razem przychodzę z mafijnym AU. Nie będzie to lekkie opowiadanie. Nie spodziewam się wielu fluffowych momentów (o ile w ogóle), więc od razu przepraszam. To pierwsza praca tego typu, więc jeśli macie jakieś sugestie, to z chęcią je przyjmę. <3
Tytuł nawiązuje do piosenki z "Ojca Chrzestnego". Piękny kawałek, polecam całym sercem.
Życzę udanej lektury!
__________________________________________________
Jeśli zbytnio komuś zaufasz, zawsze znajdzie się powód, by cię zniszczyć. Jeśli pokochasz, staniesz się słaby i podatny na krytykę. Jeśli znienawidzisz, łatwo będzie wyprowadzić cię z równowagi i zatańczysz według narzuconej melodii. Jeśli pogrążysz się w smutku... Nie będzie już odwrotu.
Nie prosiłem o pokłony. Nie prosiłem o oklaski czy witanie mnie w pełni należytego szacunku. Nawet gdybym teraz kiwnął ręką, zapewne znalazłoby się kilku, którzy zrobiliby wszystko, czego bym tylko zapragnął i właściwie chyba nie powinienem narzekać.
Wielki fotel stojący za mosiężnym biurkiem w pokoju niemal całkowicie został przytłoczony stosem papierów, które powinienem przejrzeć i tylko smród palonego tytoniu rozniósł się w powietrzu, podkreślając mi, że nie mam co myśleć o spokoju. Mężczyzna, który gładko prześmignął po pokoju, zbierając wszelkie niedopałki, zaklął głośno. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic niezwykłego, może nieco podstarzały, ze sterczącymi włosami, w dodatku niedogolone policzki podkreślały jedynie, że nie sypiał zbyt dobrze i gdy w końcu usiadł na krawędzi biurka, nachylając się do mnie, cała moja skuteczna ofensywa poszła starannie pieprzyć się z logiką na zewnątrz. Podczas gdy jedni nazywali go moim doradcą narzuconym mi z woli ojca, ja skłaniałbym się bardziej przy określeniu opiekunki. Zmizerniałej, zgorzkniałej opiekunki, która usilnie stara się podporządkować cokolwiek swojej własnej woli.
Kolejna sterta dokumentów wylądowała na biurku i aż zgasiłem zapalonego papierosa, przez chwilę uśmiechając się do niego z zadowoleniem. Wiedział, że jeśli ja tego nie zrobię, obaj będziemy musieli ponieść z tego tytułu konsekwencje i najprostszym rozwiązaniem było wykonać to za mnie. Jak już mówiłem, nie musiałem się trudzić, skoro zawsze znajdował się ktoś, kto skłonny byłby oddać życie, byle tylko wykonać moje polecenia. Spisy kasyn czy zajęcie się poszerzeniem zasięgu naszych działań i kontrola pomniejszych grup nie leżały w dobrym guście. Były jedynie marginesem, czymś, czym nawet nie miałem ochoty zająć się osobiście, a kolejnym krokiem do osiągnięcia własnego celu było przestawienie się na dzisiejsze spotkanie. Starszy mężczyzna zgarnął leniwie stos z blatu i jedynie prychnął pod nosem, segregując je na mniejsze części. Nie było sensu się spieszyć. Przynajmniej dla mnie było to ograniczeniem czasu, który mogłem przeznaczyć na nieco przyjemniejsze sprawunki.
Palcami przesunąłem po materiale marynarki, odszukując jej guziki i pozbywszy się zbędnej warstwy odzienia, zabrałem się za rozpinanie koszuli.
Najłatwiej jest być kimś, kim nigdy się nie będzie. Najłatwiej jest się zgrywać, zachowywać tak, jak każdy chciałby, byś to robił. Nie zastanawiać się, co by się stało, gdybyś przypadkiem udowodnił samemu sobie, że nic poza pustymi schematami nie dzieje się bezpodstawnie i właściwie tylko to przekonało mnie, bym w tamtym momencie nie nakazał swojemu doradcy wyjść.
Dopóki nie było ojca, to ja tutaj rządziłem i chociaż nikt jeszcze nie traktował mnie na poważnie, to wiedzieli, że nie mogą zadrzeć ze mną tak, jakby tego chcieli. Nie mieli niczego. Mogli starać się być wierni, mogli robić wszystko, jednak jeśli zrobiliby coś nieodpowiedniego, skończyłoby się to szybciej, niż się zaczęło. Okręciłem się trzykrotnie na krześle, starając się nie podjąć żadnej decyzji pochopnie. Nie byłem stworzony do tego typu rzeczy, nawet jeśli w gruncie rzeczy nudziło mnie już powielanie tego wszystkiego. Wiecznie działo się to samo; ludzie bali się zwracać uwagę, bali się mówić, ale również miałem wszystko, na co sobie tylko zasłużyłem. Respekt, o którym inni mogliby tylko pomarzyć. Ojciec nie raz powtarzał mi, że jeśli wyrażę chęć, osobiście poprowadzi mnie w nasze rodzinne zamiłowania, bo jako jedyny męski potomek dziedziczyłem wszystko. Nie tylko całą grupę przestępczą. Nie tylko obowiązki czy pieniądze. Dziedziczyłem również całą masę kłopotów, jaka za tym wszystkim się kryła. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak poważne mogą być skutki moich własnych wyborów. Nie znałem ceny ludzkiego zaufania, nie wiedziałem, co to znaczy zawieść się na kimś. Jeśli ma się pieniądze, właściwie wszystko można za nie kupić. Począwszy od drogiego samochodu, na miłości kończąc. Nie takiej rodem z romansów. Czysto fizyczną. Tę namiętną i tę, która nie krzywdzi w najmniej oczekiwanym momencie.
CZYTASZ
Speak softly, Love (Yuri!!! on ice)
Fanfiction"Zemsta to potrawa, która smakuje najlepiej, kiedy jest zimna."