Rozdział 13

1.4K 93 34
                                    

Draco w pośpiechu przemierzał zamkowe korytarze, szukając kilku konkretnych osób – Snape'a, Weasley i Zabiniego. Cała boska trójca momentalnie zapadła się po ziemię, nie przebywając w żadnym miejscu, w którym zwyczajnie mógłby każdego z nich zastać. Mistrza Eliksirów nie było w gabinecie, gryfonka nigdzie nie szwendała się z przyklejonym do niej Potterem, a Blaise'a nie mógł zlokalizować w żadnym zakątku zamczyska od śniadania. Jeżeli próbowali zrobić mu na złość, a szło im fenomenalnie, źle to się dla nich skończy. Szczególnie dla Snape'a i Weasley.

Potrącił siódmorocznego krukona, lecz nie zważając na jego krzyki, poszedł dalej. On naprawdę musiał ich znaleźć. I nie chodziło to wcale o zdenerwowanie dziewczyny, wyprowadzenie z równowagi ojca chrzestnego czy wątpliwe jakościowo towarzystwo przyjaciela.

Wyminął grupkę rozchichotanych puchonów i zszedł po schodach na niższe piętro. Przez chwilę miał wrażenie, że zobaczył rudą czuprynę gyfonki. Podszedł szybko w tamtą stronę, ale przeżył rozczarowanie – nie było to nikt inny jak inna dziewczyna o podobnych włosach. Nie takich samych.

Niemal przebiegł przez pozostałe korytarze i piętra. Nigdzie nie było żadnej z trójki poszukiwanych osób. Jeżeli tak dalej pójdzie, będzie zmuszony poprosić kogoś o pomoc, do czego nie przywykł. Zwykle radził sobie sam lub ktoś robił to za niego. Maraton po zamku w poszukiwaniu zainteresowanych nie należał do aktywności, którym oddawałby się z pasją.

W tłumie osób zobaczył McGonagall, niech Belzebub ma ją w opiece. Stara Szkotka była doskonałą kandydatką do udzielenia mu odpowiedzi na pytanie, gdzie poniewiera się Weasleyówna i Czarna Mamba. Koniec końców była opiekunką ryżej nastolatki i znajomą Postrachu Hogwartu.

— Dzień dobry, pani profesor. Czy wie pani, gdzie mógłbym znaleźć profesora Snape? — zapytał, siląc się na uprzejmy ton. Nie przepadał za tą kobietą, zresztą z wzajemnością. Bycie ślizgonem z nazwiskiem Malfoy automatycznie eliminowało go z listy osób, które nauczycielka Transmutacji byłaby skłonna polubić.

— Niestety nie, panie Malfoy — odpowiedziała chłodno.

Draco odszedł od kobiety, mrucząc pod nosem zdławione podziękowania, ledwo przechodzące przez jego usta. Mógł się założyć, że wiedziała, gdzie jest Snape, ale z czystej złośliwości nie chciała tego wyjawić. Typowe, gryfońskie zachowanie wobec kogoś, kogo nie było się fanem. Jedynym czego mu brakowało, by zyskać sympatię starej raszpli była błyskawica na pół czoła.

Wyszedł na szkolny dziedziniec, gdzie stały już tabuny uczniów, niemal skaczące w miejscu z podekscytowania na myśl o wyjściu do Hogsmeade. Odraza przecięła jego oblicze. On by się aż tak nie cieszył na ich miejscu.

Wepchnął się między trajkoczące uczennice i rozejrzał wokoło. Zobaczył Rawberth, a jeżeli ona tu była, Snape też musiał przebywać w pobliżu. Czasami miał wrażenie, że ta dwójka po godzinie rozłąki musi siebie znowu zobaczyć i rzucić jakimiś suchymi tekstami, byleby tylko się posprzeczać.

O, jest Snape. Jaka siła wyciągnęła go z lochów w dzień wolny?

Podszedł bliżej, ale nie na tyle blisko, żeby słyszeć rozmowę ojca chrzestnego z kobietą. Mistrza Eliksirów chyba musiało zżerać jakieś poczucie winy, sokoro aż tak płaszczył się przed blondyną. Od dziecka miał sposobność zapoznawać się z całym repertuarem najrozmaitszych ekspresji czarodzieja, ale nigdy nie była to najczystsza skrucha.

Ślizgon poczekał, aż skończyli rozmawiać i dopiero wtedy przystąpił do akcji. Kiedy Snape odszedł od Rawberth, zapewne po to, by ponownie zaszyć się w lochach, zgarnął mężczyznę u wejścia do zamku.

— Jest w czymś problem, Draco? — Mistrz Eliksirów spojrzał na niego z perfekcyjnie wystudiowaną obojętnością.

Chłopak rozejrzał się, by zdobyć pewność, że wokół nie podsłuchują ich żadne niepożądane jednostki.

Wielki powrót do Hogwartu | S. SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz