Rozdział 1

140 15 6
                                    

  Jack siedział na łóżku w swoim pokoju na szóstym piętrze. Jak zwykle obrażony na cały świat. Znów pobił jakiegoś słabszego chłopaka.  Wyznawał zasadę ,, W sierocińcu nie jest łatwo. Wygrywają silniejsi". To były słowa jego starszego brata.

  Za karę opiekunka zabroniła mu wychodzić z pokoju przez kolejne trzy dni. On jednak należał do tej grupy osób, które nawet jak nie chcą łamią zasady w imię wyższego ,,dobra". Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Nie chciał być łobuzem ale po śmierci brata taką już miał opinię.

  Jack nie był zwykłym szesnastolatkiem z kaprysami. Od dwóch lat był inny.

  Gdy trochę ochłonął przykucnął na parapecie i otworzył okno. Mieściło się ono na tyłach budynku. Nie zastanawiając się długo skoczył. To nie był pierwszy raz gdy to robił. Tuż nad ziemią wziął zamach a z jego palców poleciał fioletowy dym i iskry. Nie minęła sekunda a chłopak już stał wyprostowany i szybkim krokiem podążał w stronę spożywczaka. Nikt go nie widział ponieważ po tej stronie budynku nigdy nikogo nigdy nie było. Miejsce w którym wylądował było ślepym, mrocznym i opuszczonym zaułkiem. Wszędzie widniały ślady płomieni.

  Gdy chłopak wszedł do sklepu postawił na ladę dwie puszki fanty. Czuł się uzależniony od tego napoju pomimo że nie przepadł za tym smakiem. ,, Po czwartej puszce jakoś wchodzi" mówił sobie w myślach. Tak naprawdę jego starszy brat zawsze kupował dla nich to ,, cudo" Jack teraz pił tylko dla utrzymania więzi.

  Potem udał się do parku, który przechodził w las. Tuż za najbardziej gęstą częścią była nie duża polana. W rogu mały szałas a w nim koc i małe radio.

  Młody położył się na kocu, otworzył fantę i relaksował się słońcem. Gdy Dopił ostatni łyk ponownie zamachnął się ręką, poleciał fioletowy dym i iskry z jego palców. Usiadł po turecku. Na samym środku polanki siedział z kamienną miną, cały płonący, wręcz zrobiony z ognia ryś.

- Cześć mały! Jak się masz? Poćwiczymy?- mówił chłopak jak do najlepszego przyjaciela. Właściwie to zwierzę było jego najlepszym kumplem.

  W powietrzu latały iskry i fioletowy dym a na polance pojawiał się sprzęt jak do tresury psa. Był jednak trochę zmodyfikowany. Wy wielu miejscach były tarcze strzelnicze. W przeciągu kilku chwil wszystkie splunęły.  Ryś skacząc przez obręcze, turlając się i czołgając, strzelał, dość celnie, w nie swoim ognistym oddechem.

- Bardzo ładnie!! - krzyknął chłopak do pupila. Zamachnął się ręką i w jednej sekundzie wszystko zniknęło.
- Niestety na dziś to koniec muszę wracać- pożegnał się. Poleciał dym i zaczął wracać.

* **

  Chłopak po treningu był trochę znużony. Nie miał siły wracać do domu. Zrobił to co zwykle. w miejscu, w którym przed chwilą stal został sam dym i ślady płomieni. Po chwili się rozwiał.  W tej samej chwili młody znów leżał na łóżku jak gdyby nigdy nic. Nie było go ponad godzinę. Do drzwi dobijali się jego trzej współlokatorzy i opiekunka.

- Jack! Otwórz te drzwi! - darł się Cato.  Jedyny chłopak z tego pokoju, który nie przepadał za Jackiem.

- Bez nerwów - uspokajał go Nick -Jack zaraz nam otworzy

- Mówisz tak od godziny! - nie przyjazny chłopak nie zmieniał tonu głosu a do tego był tylko coraz bardziej wkurzony. Jack nie zdawał sobie sprawy z tego że opiekunka zaraz po tym jak wyszedł chciała dać mu drugą szansę. Po dochodzeniu dowiedziała się że to chłopak, który oberwał zaczął. Po jakiś piętnastu minutach Cato chciał dostać się do pokoju. Miał dziś ciężki dzień więc chciał się umyć i wcześnie położyć spać. W jego planach również było zasymulowanie choroby by nie iść na klasówkę z matmy. Jednak po tym teatrzyku, który własnie odstawił mógł sobie tylko pomarzyć.  

  Młody nie miał pojęcia jak się wytłumaczy. Podszedł do swojej szuflady na ubrania i pomiędzy nimi ukrył jeszcze nie otworzoną puszkę. Zasuną szufladę i wahając się przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Pierwsza rzecz jaka go spotkała to było zderzenie pięści Cato z jego twarzą. Jego przeciwnik był łysy, a z jego piwnych oczu biła nienawiści do Jacka. Był ubrany w szary podkoszulek i dres. Jego bicepsy prezentowały się w pełnej okazałości. Twarz miał całą czerwoną. A Jack był młody. Nie miał ogromnych mięśni. Na ogół był spokojny, do walki stawał tylko, gdy miał naprawdę porządny powód. Jego ciemne włosy z czerwo-pomarańczowym pasmem na tyle głowy zlepiła krew z nosa.

- Cato! Do pani detektor. Za mną, Nick odprowadzi przyjaciela do higienistki - mówiła z pospiechem opiekunka prowadząc napastnika do gabinetu pani detektor.

-To był ostatni raz gdy za ciebie świeciłem oczami - mówił niebiesko oki blondyn do rannego - Znów się wymykałeś... - Nick był jedyną osobą, która wiedziała o mocy Jacka i zawsze go wspomagał w tych sprawach.

- Skąd wiedziałeś?- zapytał sarkastycznie

W Płomieniach MagiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz