Następny rozdział 16.05.
Z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie, przyglądając się jak brudni mężczyźni w połatanych, na wpół podartych ubraniach rozmawiają ze sobą. Emil za to próbował rozerwać drewniane bale, którymi byliśmy otoczeni, jednak bez skutku, nasze więzienie trzymało się lepiej niż ja.
- Czemu nie złapali naszego konia? Dlaczego pozwolili mu uciec?
- Ponieważ my jesteśmy cenniejsi. Mogą nas sprzedać za pokaźną sumkę, mogą nas... znaczy ciebie - poprawił się ciężko siadając koło mnie - zaciągnąć do namiotu. W sumie mogą wszystko.
- Mogłeś przynajmniej mnie pocieszyć - jęknęłam, przyciskając nogi do piersi.
- Spokojnie każda z tych opcji kończy się naszą śmiercią - beztrosko machnął ręką.
Zdusiłam płacz, ale czkania nie powstrzymałam. Oparłam czoło o kolana próbując odepchnąć od siebie "pocieszające" słowa Ratero. Zrobiłabym praktycznie wszystko, byleby wydostać się z tej klatki i uciec jak najszybciej się da od tych ludzi. Prawdopodobnie również od Emila, ale póki co tylko on jest w stanie bezpiecznie... w miarę bezpiecznie zaprowadzić mnie do stolicy.
Musiałam więc wytrzymać z nim w dość małej klatce z drewnianych bali, z której nie widziałam wyjścia. Może, gdyby Emil chociaż raz użył mózgu, zamiast swojej rzekomo wyczulonej na niebezpieczeństwa inteligencji, wyszlibyśmy z tego bez żadnego problemu. Ale nie! On jak zwykle woli wdepnąć w bagno ciągnąc w nie również mnie.
- Oj, nie smuć się jakoś to będzie.
- Ja się nie smucę - warknęłam. - Jestem zwyczajnie wściekła, a jeśli tutaj umrę to daję ci słowo, że będę cię nawiedzać do końca twojego marnego życia.
- Przynajmniej będę mieć ciekawe towarzystwo, czkawko - powiedział wesoło.
Ten człowiek mnie załamuje. Naprawdę. Wydaje się cieszyć z najdrobniejszej rzeczy, jakby nieszczęście nie mogło zepsuć mu humoru. Jakby szczęście sprzyjało mu na każdym kroku. Co jest raczej kłamstwem, bo teraz oboje siedzimy zamknięci z dala od ciepłego ogniska, jedzenia, wody czy czegoś do przykrycia.
Czkawka przeszła tylko po to, aby zostać zasępioną burczeniem brzucha. Byłam głodna i powoli zasychało mi w gardle co wróżyło jedynie tym, iż Emil będzie zachwycony. Nie mogłam dać mu tej satysfakcji. To byłoby zbyt szlachetne z mojej strony!
Dwie godziny wcześniej... albo trochę więcej:
- Mówię ci, że idziemy w dobrym kierunku! - Ratero zirytował się moim narzekaniem.
Doznawałam dziwnego uczucia, iż coś jest nie tak. Mogło mi się jedynie wydawać, ale intuicja mówiła mi, że kręcimy się w kółko, dlatego też musiałam (miało to też również swoje dobre strony: Emil denerwował się coraz bardziej i wątpił w swoje umiejętności) powiedzieć mu o swoich przeczuciach. Mimo to zapomniałam o najważniejszym. Emil Ratero był kryminalistą doskonałym, który dokładnie wiedział kiedy zysk jest wart ryzyka.
Odwrócił się w moją stronę z płonącymi wściekłością szarymi oczami, które aktualnie wypchnęły rozbawienie ze wzroku. Zdawał się denerwować nie tyle moim zwątpieniem w jego umiejętności co tym, iż nie przestawałam mówić. To irytowało go najbardziej. Zapewne wolał milczące, zasłuchane w nim pannice, które robią dokładnie to czego od nich oczekuje, a ja jako jedyna mu się sprzeciwiam. I to w celu poprawieniu go.
- Panno Smith! Mogłabyś się zamknąć?! Robisz wielkie halo przy tak błahej sprawie, na której i tak się nie znasz - krzyczał plując śliną na wszystkie strony. Zawodowo uniknęłam pryskających z jego ust kropelek wody. - Jeśli tak dobrze czujesz się jako przewodniczka to może sama nas zaprowadzisz do stolicy, hm? Nie? W takim razie sieć cicho!

CZYTASZ
Odważysz się?
Fantasía- Nie możesz mnie zabić! - Emil nie wyglądał na zbytnio przejętego informacją o swojej rychłej śmierci - Nie możesz mnie zabić, ponieważ moja żona będzie cierpieć, prawda kochanie? - spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem na ustach - Dalio? Wystarczy...