Nieromantyczny wampir

36 11 5
                                    


- Proszę pana, w tym lokalu nie pozwalamy na żywe przekąski...

Głos kelnera zmuszonego do nas podejść lekko się łamał, nic dziwnego, nikt nie chciał zadzierać z Królewskimi. Blady ze strachu, nawet jak na wampira, miętosił w rękach fartuch, mając już w myślach nadzieje na litościwe spierdalaj i zrzucenie obowiązku na ochronę. Która notabene także niezbyt paliła się do interwencji.

- Spieprzaj smarku... Jeśli nie wiesz, kim jesteśmy, idź po szefa i nie rób problemów.

Szpila nie miał widać tego dnia ochoty na awantury z obsługą, wybrał bowiem pokojowy wariant rozwiązania sprawy. Chodziliśmy do Blood Mary dość często, ale że obsługa zmieniała się prawie co tydzień, nic dziwnego, że mogli mieć jakieś wątpliwości. Gorzej, że przyczyną tych wątpliwości byłem ja.

- Mark, przestań robić problemy swoją osobą i daj się w końcu zwampirzyć, ty ciepłokrwisty sukinkocie.

- Nie czepiaj się, to nie moja wina, macie chujowy symbiont i już...

Drugi z moich ochroniarzy chrząknął, widząc rodzącą się sprzeczkę.

- Dopijajcie drinki i spływamy, za pięć trzecia, niedługo zacznie się tutaj zbierać ostre towarzystwo z miasta, a bez Amy wolałbyś nie podskakiwać.

Pokiwałem głową, biorąc głębszy łyk czerwonego napoju. Mmm, denat musiał być napompowany adrenaliną po czubki uszu. Bycie pół-wampirem miewa swoje zalety, ale też i w cholerę wad. I nie, nie jestem tym rodzajem pół-wampira o jakim myśli się na pierwszy rzut oka. Jestem zwykłym człowiekiem, no może poza tym, że nie jestem w stanie jeść normalnych rzeczy i żywię się krwią.

Po prostu po ugryzieniu okazało się, że mój układ immunologiczny po kilku godzinach zwalcza symbiont, a ten niższych pokoleń wampirów zjada na deserek. Miałem szczęście, lub i nie, zostać ugryzionym przez samą Królową Organizacji, jednego z największych klanów na terenie Polski, dlatego w uzębionej formie uchodzę za dość silnego. Z drugiej strony mam przez to od cholery problemów gdy narozrabiam. Bo wampirem staję się tylko kiedy Ona pojawi się w Lublinie i mnie ukąsi po raz wtóry. I tylko na kilka godzin. To są właśnie te minusy, bo nad ranem robię się już bezbronny. Po to jest mi właśnie nieumarła ochrona pilnująca mnie w dzień i noc. Słowem wyjaśnienia, boli za każdym razem, nie jestem masochistą.

Myślę, że chłopaki nie narzekali zbytnio na swój przydział. Pilnowanie mojej dupy było z pewnością mniej uciążliwe i niebezpieczne niż uczestnictwo w akcjach serwowanych swoim żołnierzom przez postrzelonego Króla klanu. Ten to lubił swoim ludziom uprzykrzać życie.

Zaszurały krzesła, brzęknęły szklanki i zaszeleściły banknoty gdy podnieśliśmy się z miejsc. Kiedy jednak uniosłem szklankę by dokończyć napój, zauważyłem w jej refleksie wychudzoną postać w płaszczu idącą w naszym kierunku między stolikami. Płaszczu... Czemu ci źli i okrutni zawsze wybierali ten sam ubiór?

- Szpila...

Nie musiałem mu zwracać uwagi, był jednym z najlepszych zabijaków jakich w życiu widziałem, wyczuwał niebezpieczeństwo szóstym zmysłem, tylko po to by zjeść je na podwieczorek. Zwykły nomada nie mógł stanowić dla niego żadnego zagrożenia.

- Panowie, czy nie sądzicie, że to aż nazbyt okrutne kazać człowiekowi pić krew?

Miał lekko chropowaty głos, i czarne, przetłuszczone włosy. Czerwone plamki w kącikach oczu wskazywały, że należał do tropicieli, grupy wampirów obdarzonych darem odnajdowania ofiary po zapachu. Bywali użyteczni, nie stanowili jednakże jednego z większych klanów, mieli też nikły potencjał bojowy, toteż większość czasu spędzali migrując po pustkowiach. To by tłumaczyło jego niechlujny wygląd.

- Nie wydaje mi się bym pytał cię o zdanie, mylę się może chłopaki?

Math był drugim z moich ochroniarzy, w naszej drużynie pełnił obowiązku ruchomego czołgu. Prawie dwa metry wzrostu i drugie tyle w barkach wraz z darem większej siły czyniły z niego ruchomy taran, z łatwością przebijający się przez przeciwników.

- Panowie, ależ bez agresji, pomyślałem, że skoro już zbieracie się do wyjścia, a człowiek nadal stoi nietknięty, to zdejmę z was ciężar odprowadzenia go do domu, ot taki znak uprzejmości między nami, wampirami.

Mówiąc to wyszczerzył kły w uśmiechu, ciesząc się z, jego zdaniem, udanego żartu.

- Słuchaj uważnie włóczęgo, zbieraj się stąd póki ma cierpliwość. Zamknę czy i policzę do pięciu, jak cię zobaczę, zabije.

- Oż ty, gówniarzu...

Szpila, zamknął oczy, i podniósł dłoń, zaczynając odliczać na palcach. Była to stara już sztuczka, większość ludzi obecnych w knajpie widziała ją kilka razy, dlatego ciekawscy gapie zwrócili się w naszym kierunku.

Zanim Nomada zdążył opuścić wyciągniętą do ciosu rękę, wampir chwycił go za nią i wykręcając przybił do blatu stolika wyciągniętym z rękawa scyzorykiem. No po prostu magik... Wszystko stało się tak szybko, że swoim słabym wzrokiem widziałem jedynie rozmazane plamy.

- Pięć. O, nadal tu jesteś? Wielce niefortunnie...

- Nie...nie...nie, proszę...

Na proszenie było już za późno. Nikt nie lubi niepokoić Królewskich, a Królewscy nie lubią być niepokojeni. Ochrona w milczeniu wyciągała zza baru długi, czarny worek...



Od autora:

Opowiadanie miało być niby dopiero w piątek ale to chyba nie problem :P Ten szort powstał w akcie protestu przeciw przesłodzonym wampirom w każdym możliwym opowiadaniu na wattpadzie... Ludzie ile można? Wampiry się w grobie przewracają jak to widzą, każdy z nich miał już co najmniej po dwie ukochane, w dodatku łażą głodne, bo przecież pogryźć się te panny na wydaniu nie dadzą... Serdecznie pozdrawiam :3

Wolne strzały. Kaliber .55Where stories live. Discover now