3

150 14 2
                                    

- Musisz się otworzyć na pomoc innych, nie możesz tak po prostu się w sobie zamknąć i nie wychylać nosa spoza swojej strefy komfortu. Musisz dać sobie radę, ale pamiętaj, że nie jesteś sama tak? Nie unikaj dotyku, jeśli czegoś jest dla ciebie za dużo to musisz o tym głośno mówić. Ani ja, ani twoi rodzice czy przyjaciele nie siedzimy w twojej głowie. Nie wiemy na co już jesteś gotowa a na co nie, musisz zacząć z nami rozmawiać. - słyszę to na każdej wizycie u Sary, mojej terapeutki.

To jedna z rzeczy, które chciałabym zrobić dla siebie.
Dać innym szansę, poprawka, dać sobie szansę na odrobinkę starego życia. Mimo, że bardzo tego nie chcę.

Zaczęłam od napisania listu, póki nic się nie działo w strefie gościnnej.
Do kogo?
Przekonasz się o tym Mój Drogi Czytelniku, ale trochę później.
Ale postanowiłam zwrócić się do mojego wybawcy z niemym wołaniem o pomoc zawartym w treści tego listu, opowiedziałam o sobie, o tym co mnie do tej pory spotkało w moim dwudziestoletnim życiu.
Kiedy pisałam ten list, a następnie przekazałam go do dostarczenia, nie wiedziałam jeszcze, że zaprowadzi mnie on w ramiona przeznaczenia i wybawcy.


Całkowicie innego niż się spodziewałam, a jednak tak znajomego mojemu sercu.
Opowiadam Ci tą historię, Mój Drogi Czytelniku siedząc na kanapie w naszym wspólnym mieszkaniu w Londynie. Mój bohater siedzi obok mnie, zerka przez moje ramię prosto w dokument, w którym to wszystko zapisuję. Jednocześnie upewnia się, że nie pominę żadnej części mojej, naszej historii.
Teraz jeszcze tego nie wiesz, ale do mojego bohatera trafił tylko i wyłącznie jeden jedyny list, a napisałam ich mnóstwo.
Jednak tylko jeden z nich przypadkowo trafił w jego ręce, za co do końca mojego życia będę wdzięczna gwiazdom.
Reszta trafiła do mojego prawdziwego wybawiciela, który pomagał mi zawsze, kiedy mojego lubego nie było obok.
Do wybawiciela, którego nigdy nie poznałam.
A któremu mimo wszystko do końca moich dni będę dziękować.
O którym opowiem moim dzieciom jak już będę na nie gotowa.
Ale teraz pozwól, że wrócę do naszej historii, bo jestem pewna, że właśnie na to czekasz, Mój Drogi Czytelniku.

Te wizyty u psychologa nie działały na mnie dobrze, zamiast pomagać dobijały mnie jeszcze bardziej. Zdiagnozowano u mnie zespół stresu pourazowego, a ja nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli, nie chciałam przyznać, że zniszczył mnie tak bardzo.
Ataki paniki i stany lękowe towarzyszyły mi od śmierci dziadka. Wtedy też dużo się działo, zdecydowanie za dużo, jak na osiemnastolatkę, która została rzucona na głęboką wodę,
która widziała, jak tata reanimuje dziadka na skutym lodem podwórku gdzieś między jedną górą śniegu a drugą.
Za dużo jak na osiemnastolatkę, która wmawiała babci, że dziadek oddycha,
że zabiorą go do szpitala i wszystko będzie dobrze.
Za dużo jak na osiemnastolatkę, która doskonale wiedziała, że dziadek już się nie obudzi, a mimo to się uśmiechała,
która kłamała babci w żywe oczy i nie mogła uronić choćby jednej łzy, bo wtedy babcia by się załamała.
Trzymałam babcie w ramionach w momencie, w którym ratownicy pogotowia wnosili dziadka do domu, trzymałam ją, kiedy pracownicy zakładu pogrzebowego zabierali dziadka do kostnicy.

Na pogrzebie trzymałam kuzynkę za dłoń, skupiając w sobie wszystkie siły jakimi dysponowałam, żeby tylko nie dać się złamać,
żeby nie pozwolić jej się rozsypać na kawałki.
To ona była ze mną w momencie śmierci dziadka.
Na cmentarzu stałam sama.
Nie płakałam, obiecałam to sobie przed pogrzebem.
Wiedziałam, że ktoś w rodzinie musiał być silny.
Padło na mnie.
Z biegiem czasu wcale tego nie żałuję. Nie żałuję, że ze wszystkich sił starałam się być twardą skałą, ostoją dla wszystkich których to bardzo dotknęło.
W pewnym sensie jestem dumna z tamtej mnie, że przez to wszystko przeszła bez niczyjej pomocy.
Że była głosem rozsądku, ramieniem, na którym można było się wspierać.
Pewnego rodzaju ostoją.
Możliwe, że nawet trochę Jej zazdroszczę.

Osiemnastoletnia Aurora była twarda, ta dwudziestoletnia sobie nie radzi.

Po tych wydarzeniach wytatuowałam na swoim ciele dwie rzeczy, oddając hołd dziadkowi. Klucz wiolinowy za prawym uchem – dziadek wprowadził do mojego życia muzykę, która w najmroczniejszych chwilach mnie uspokaja, sprawia, że czuję się nieco mniej osaczona, mniej przytłoczona wszystkimi myślami, które kotłują się w mojej głowie.
Kolejną rzeczą jaką wytatuowałam jest prosty cytat "Lights will guide you home", ulubiony wers... z biegiem czasu zauważyłam, że wybrałam zły. Powinnam mieć wytatuowane "I promise you I will learn from my mistakes".

Co mi po tych światłach, jeśli w momencie powrotu do domu, to światło wcale nie rozproszy mroku?
Co jeśli po powrocie do domu wraz z pytaniami o to jak się czuję, demony postanowią zaatakować z każdej strony?
Kto mnie ocali?
Kto wyciągnie do mnie dłoń i nie pozwoli im mnie zabrać?
Nikt.

Opowiem Ci teraz, Mój Drogi Czytelniku o mojej babci.
Prawda jest taka, że kiedy moja babcia, mama mojego taty umierała, ja bawiłam się w najlepsze na targach edukacyjnych. Wcześniej nie miałam z babcią dobrych stosunków, mimo, że jak byłam dzieckiem to byłyśmy przyjaciółkami. Później niestety zamiast stanąć po stronie babci, wybrałam stronę przyjaciółki, co nie wyszło mi na dobre, ale o tym przekonasz się później Mój Drogi Czytelniku.
Z biegiem czasu zaczęłam jej unikać, nie odpisywałam na smsy, nie odwiedzałam tak często jak powinnam. Kilka razy wysyłała mi wiadomości o podobnej treści, za każdym razem pytała czy zrobiła coś źle, czy jestem na nią zła, czy może to naprawić.
Tyle, że to nie ona była problemem, tylko ja.
Bo to ja jestem zbyt dumna, zbyt uparta, żeby przyznać komuś rację. I przez tą dumę będę miała teraz wyrzuty sumienia, bo już nigdy nie porozmawiam z babcią, nie usłyszę ani jednego słowa wypowiedzianego jej głosem. Nie poczuję też dotyku jej dłoni na moim ramieniu, nie zjem niczego, co przygotowała. Babcia dawała mi i mojemu bratu wszystko co mogła, a w zamian nie dostała nic. Co z tego, że zostały mi po niej jakieś pierdoły, trochę świecidełek, skoro babci już nie ma obok.
Pamiętam doskonale moment, w którym dziadek oddawał mi jej pierścionek zaręczynowy,
pamiętam, jak wychodziłam do innego pokoju, żeby w spokoju się wypłakać. Pamiętam, co mi wtedy powiedział.

"Babcia od dnia twojego urodzenia powtarzała, że ten pierścionek będzie należał do ciebie, bo to ty byłaś jej pierwszą i jak się okazało jedyną wnuczką. To samo powiedziała w dniu swojej śmierci, prosiła żebym ci go dał."

A teraz nie jestem w stanie zrobić niczego, żeby ją przywrócić do życia.
Żeby chociaż cofnąć czas i naprawić te wszystkie błędy.
Nawet pakt z samym diabłem nic tu nie da.

Bo nawet diabeł nie ma takiej mocy, a ja muszę się w końcu z tym pogodzić.  








To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 15 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

ps.ocaliłeś mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz