Jeśli coś się nie zgadza, przepraszam. Tutaj też zróbmy sobie Narnię; bez ram czasowych, wydarzeń takich jak trzeba i innych bzdur. Będzie to dość pozytywna historyjka; trochę uśmiechu jest nam wszystkim potrzebne.
***
- Nie! Nieeee! Proszę cię, nie, nie, nie!
- Taaak! Tak! Tak!
- Stary, ile ty dziś brałeś?- pyta Stone i pociąga łyk piwa z butelki.
Ile dziś brałem? To bardzo dobre pytanie. Pewnie wciągnąłem ze dwie kreski, mogło też się nawinąć kilka tabletek ecstasy, a do tego z pół litra wódki. Dziwne, wciąż czuję się trzeźwy, świadomy i ogólnie zajebisty.
Tak; w tej chwili czuję się ZAJEBISTY.
- Kurwa, postaw mnie.- słyszę buntującego się Eddiego, który szarpie mnie za włosy i tłucze pięściami gdzie popadnie.
Ignoruję go i jeszcze raz zaczynam analizować odpowiedź na pytanie Gossarda.
- Trochę.- odpowiadam w końcu.- Wciąż poznaję was i siebie, więc nie jest najgorzej.
Gitarzysta z politowaniem kiwa głową i wraca do rozmowy z Jeffem.
- MASZ MNIE POSTAWIĆ.
- Cicho, kotku.- mówię ze śmiechem i zaczynam powoli obracać się dookoła.
Trzymam Eddiego na plecach w taki sposób, że nie jest w stanie sam się uwolnić. Niesamowicie bawi mnie jego położenie i nie mam zamiaru na razie go puszczać. Może gdyby był wyższy dałby sobie ze mną radę, ale ku mojej uciesze nie jest.
- Nie no, Chris...- bezradnie obejmuje mnie za szyję i zaczyna uderzać czołem o moje plecy.- Zaraz się zrzygam. Wiesz ile ja wypiłem? Nie kręć się. Nie. Nie! Masz się nie kręcić!
Zaczynam się śmiać i obracać jeszcze szybciej, tak, że mało co nie wywracam się na Matta, siedzącego na krześle.
- Nie zabij go.- ostrzega Cameron, kilkakrotnie kiwając głową.
- Mojego Eddiego?- zapytałem.- Nigdy.
Tego wieczora nie myślę o Andym. Zajmuję swoje myśli wódką, dragami, wygłupami z chłopakami i muzyką. Kilka godzin temu zagraliśmy zajebisty koncert i chcę cieszyć się tą chwilą swego rodzaju triumfu. Wszystkim się podobało, dostaliśmy sporo forsy i z czystym sumieniem możemy świętować.
Od długiego czasu wmawiam sobie, że Woodowi jest lepiej tam, gdzie trafił, że jest szczęśliwy, że nie cierpi... Przeważnie pomaga. Przeważnie. Był świetnym przyjacielem; nie tylko dla mnie zresztą.
- Chris, zabiję cię, jak tylko mnie postawisz.- mówi Vedder, prawie szeptem.- Serio się wyrzygam.
- Naprawdę?- pytam ze spokojem, bo zaczyna mi się robić go szkoda.
Brzmi, jakby był smutny, zmęczony, bezradny i pozbawiony nadziei na ratunek.
- TAK. Postawisz mnie?
- A poprosisz ładnie?
- Nie. Chris. Postaw mnie.
- Nie postawię, dopóki nie poprosisz.- mówię stanowczo i zaczynam przechadzać się po pokoju.
Eddie nie stwarza dla mnie zbyt wielkiego ciężaru, dlatego mógłbym nosić go tak pół nocy. Rezygnuję jednak z obracania się, żeby naprawdę nie zwymiotował.
- Dobra.- chłopak wzdycha.- Proszę. Proszę cię ładnie, pięknie, ślicznie, postaw mnie. Napierdala mnie głowa.
W końcu decyduję się odpuścić i odstawiam Veddera na podłogę. Gdy tylko stawia na niej stopy, chwieje się i wywraca, by z głuchym hukiem na nią upaść. Mike wybucha głośnym śmiechem, a ja spoglądam na niego z wyrzutem i klękam przy Eddiem.