Rozdział 2

20 0 0
                                    

_____________________

Moje serce biło jak oszalałe. W pewnych momentach wydawało mi się, że podchodzi na tyle bardzo do gardła, że zaraz z niego wyskoczy. Emanował ode mnie strach, przerażenie tym, co działo się teraz z Ethanem. Nie chciałam jednak wpaść w totalną panikę i pokazać mu, jak mocno słabość owija mnie sobie wokół palca. Nie chciałam zabierać mu nadziei.

Ethan nadal nie mógł wstać. Za każdym razem kiedy próbował się podnieść, osuwał się ponownie na piasek.
Nie miałam pojęcia dlaczego się tak zmienił, dlaczego jest tak wyczerpany. Czułam, że wina może stać po mojej stronie. Nie może wstać, ponieważ moje słowa skierowane do niego nie pozwalają mu na to. Upada przez słabość. Upada przeze mnie.

- Ethan, co się dzieje? - zapytałam go, odwracając głowę w stronę lasu, żeby ukryć przed nim łzy bezsilności.

- Jestem zbyt słaby. Naprawdę, proszę Cię, zostaw mnie tutaj. Samego. Poradzę sobie. - odpowiedział głosem, który z każdą minutą był coraz słabszy.

- Ethan, o czym Ty mówisz. Twój stan jest coraz gorszy, a Ty każesz zostawić siebie samego na tej pustej plaży. Nie mogę, rozumiesz? - odpowiedziałam.

Łza spłynęła po moim zimnym policzku. Była gorąca. Moje cierpienie nie równało się w tej chwili w żaden sposób z cierpieniem Ethana. Kiedy patrzyłam na niego, gasł w oczach z sekundy na sekundę. Nadal trzymałam go za rękę. Mój uścisk był tak mocny, jakbym nie chciała go puścić. Nie chciałam, żeby drugi raz odszedł, pomimo tego, że jeszcze kilkanaście dobrych minut temu zaręczałam mu, że w moim życiu nie ma dla niego miejsca. Dopiero teraz zrozumiałam wagę swoich słów. Słów które w żaden sposób nie były zgodne z tym co było wewnątrz mnie, kiedy je wypowiadałam. Chciałam się go pozbyć. Chciałam żyć wolnością, bez zmartwień, zakładając odgórnie, że mógłby mi je zadać. A tak naprawdę stanęłam wtedy przed człowiekiem z którym łączyła mnie przeszłość. Nie myślałam o teraźniejszości. Nie dopuściłam do siebie tego, że mógł naprawdę tego żałować. Przecież zniknął jak tchórz, więc dlaczego nagle z jego ust miały paść słowa pełne pokory? Kiedy spoglądał na mnie swoimi przygaszonymi oczami, w których kiedyś widziałam radość, moja dusza umierała. Rozdzierała się. Każda łza, która spadła teraz z jego oczu z bezsilności na ten piasek nad jeziorem Missaukee, była tak ciężka, że rozbijała moją psychikę jak lustro - na drobniutkie kawałeczki.

Położyłam swoją dłoń na jego policzku. Był cały mokry od łez. Miejscami tworzyły na jego zaroście coś na postać rosy. Popatrzył na mnie czule. Oddychał bardzo wolno. Wziął moją dłoń i dotknął jej swoimi ustami. Moja dusza tonęła w rozpaczy.

- Może czas odejść? - zapytał cicho, odwracając głowę ku jezioru, od którego odbijały się blado ostatnie promienie słońca.

Jego słowa uderzyły we mnie tak mocno, że przebiły mnie na wylot.

- Ethan... - zaczęłam, dławiąc się od łez, które mnie dusiły. - To nie jest ta pora, jeszcze tyle masz do przeżycia, tyle doświadczeń. - kontynuowałam. - Dlaczego chcesz teraz odejść?

Ethan patrzył na mnie z bólem, który okrywał zwęglony kolor jego tęczówek.

- Nie ma mojego życia bez Ciebie, Emily. - odpowiedział upadając całym ciałem na piach.

- Ethan! - krzyknęłam tak głośno, że echo rozniosło się po całym Lake City. - Ethan, będę przy Tobie, obiecuję. Cokolwiek się stanie, będę. Tylko proszę Cię, nie umieraj! - krzyczałam równocześnie płacząc.

Ethan leżał i patrzył na mnie cały czas swoimi słabymi oczami.

- Wezwij pomoc. - powiedział, z trudem łapiąc powietrze.

Nieskończoność od zachodu SłońcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz