Wczorajszy dzień był dość męczący. Długa podróż, potem poszukiwanie pokoju, złamany obcas w bucie. Ewidentnie miałam pecha. Poza tym będę musiała wrzucić nazwisko do czary ognia. Jednak z wrodzonego tchórzostwa odłożę to na później. Kiedy się obudziłam, w pokoju nie było połowy dziewcząt. Pewnie to pora śniadań. Wstałam i zaczęłam szukać swoich ubrań. W Anglii było o wiele chłodniej niż u nas, ale nie byłam na to przygotowana. Chyba jak każdy. Założyłam klasyczny mundurek, zamieniając pelerynę na błękitny żakiet z herbem Beauxbatons na piersi. Z kapelusza zrezygnowałam a włosy zostawiłam niezwiązane. Zajęło mi to kilka minut, po czym ruszyłam w stronę Wielkiej Sali.
Już przy wejściu zauważyłam Adrienne zajadającą się ciastkami. Zajęłam miejsce obok blondynki.
- Widzę, że korzystasz z tego, że tu nie liczą kalorii na każdy gram? - zaśmiałam się.
- A skądże! - próbowała udawać poważną - Po prostu jestem uprzejma i dziękuję za to, co mi dano, Madeleine - mówiła z wyrzutem, po chwili jednak chihotając. Spojrzałam na stół i nie mogłam się powstrzymać od jedzenia. Już wiem, co Adrienne miała na myśli. Nalałam sobie herbaty, a na talerz nałożyłam średnią drożdżówkę. - Idziesz ze mną wrzucić kartki do czary? - zapytała
- Zrobię to później - powiedziałam, upijając łyk ciepłego napoju.
- Zaraz się okaże, że w ogóle nie wrzucisz - pokręciła głową.
- Maxime by mnie za to udusiła - zaśmiałam się.
- Musiałaby zdążyć przede mną, petite (mała) - spojrzała na mnie z rozbawieniem i wyszła z sali. Westchnęłam cicho i dokończyłam posiłek. Około 10 minut później już wędrowałam po korytarzach Hogwartu.
Budowla była naprawdę imponująca. Za pomocą magii jedne drzwi mogły zaprowadzić do kilku różnych pomieszczeń. Z tego wynika, że chyba nie zwiedzę dziś całego zamku. Widziałam też sale lekcyjne, w których uczyli się tutejsi. Nauczyciele również wydają się mili. Znalazłam też ogromną bibliotekę, z której chyba będę sporo korzystać. Po około dwóch godzinach postanowiłam zwiedzić zamek także na zewnątrz. Pogoda była całkiem ładna, chociaż z południa wiał chłodny wiatr. Idąc w losowym kierunku zaczęłam lekko pocierać dłońmi o ramiona. Po chwili zauważyłam niedaleko stadion do quidditcha. Zafascynowana, postanowiłam tam pójść. Chyba nie jest to zabronione.
W krótkim czasie doszłam do celu. Muszę przyznać, że od środka wygląda to jeszcze bardziej imponująco. Samo boisko było olbrzymich rozmiarów. Szczerze mówiąc był to najbardziej interesujący punkt mojej 'wycieczki'. Rozglądając się po stadionie, w części, przeznaczonej na wejście jednej z drużyn znalazłam stojak z kilkoma prostymi, drewnianymi miotłami. Nie chciałam tego robić i kilka razy już odchodziłam od tego miejsca, jednak za każdym razem coś kazało mi wrócić. To było silniejsze ode mnie. Rozejrzałam się, czy nikogo nie ma i delikatnie wzięłam pierwszą z brzegu miotłę. Była lżejsza niż myślałam. Spokojnym krokiem ruszyłam na środek boiska, po czym wsiadłam na miotłę. Zacisnęłam dłonie, wzięłam kilka wdechów i lekko odepchnęłam się stopami od ziemi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio latałam na miotle. Na początku był to wolny, spokojny lot. Jednak kiedy to poczułam, 'położyłam się' na miotle i z uśmiechem na ustach czułam, jak prędkość zwiększa się z każdą sekundą. Kolejne okrążenia zajmowały coraz krótszy okres czasu, a ja w końcu poczułam się idealnie. Teraz nie było Adrienne, madame Maxime, nauczycieli, turnieju, przyszłości... teraz byłam ja. Ja i świat. No... może z jednym wyjątkiem.
CZYTASZ
Tu Etais Formidable (Syriusz Black)
FanfictionMadeleine Lacroix to uczennica akademiI Beauxbatons. Została wybrana do reprezentowania szkoły w turnieju trójmagicznym. Przyjechała do Hogwartu, by wygrać turniej, ale czy to nadal będzie jej priorytetem? Opowieść o miłośći, przyjaźni, rywalizacji...