Rozdział 5. Brama

441 54 26
                                    

Derek czuł przygnębienie i niechęć, kiedy spojrzał w czekoladowe oczy Stilesa. Jego plecy garbiły się pod ciężarem wzroku Scotta, a także wielu innych spojrzeń wpijanych obecnie w jego twarz.

- To miała być tajemnica Hale'ów - powiedział przygaszonym tonem .

Peter uśmiechnął się z politowaniem, wydając z siebie ciche charknięcie. Jego źrenice zatoczyły koło, nim ponownie skupiły się na postaci Dereka.

- Raczej skrywana porażka, ale zawsze lubiłeś tuszować występki swojej matki.

Czarnowłosy westchnął przejeżdżając dłonią po karku. Widocznie się wahał, widocznie nie chciał im niczego mówić. Natomiast sam Peter wydawał się zachwycony w roli demaskatora brata, Ostatecznie młodszy Hale, przysiadł na dość marnie wyglądającym, hebanowym stoliku do kawy, znajdującym się w środku jego rudery.

- Widzicie historia likantropii sięga wieków, podziały na stada, hierarchia, ustawiczne walki... - Rozpoczął monotonnie Derek. - Moja matka miała nieskończone ambicje, chciała by Halowie stali ponad tym wszystkim. Dla ciebie Scott wydaje się być to normalne - posiadać przyjaciół niekoniecznie z jednego gatunku jakim są wilkołacy. Możemy się spierać, ale z punktu widzenia nauki możliwe jest to jedynie dzięki zdolnościom prawdziwego alfy. - Rozejrzał się po wszystkich obecnych twarzach .- To co trzyma was wszystkich razem, bez wybuchu wewnętrznych sporów, jest siła jaką przyciąga was wszystkich McCall.

Scott rozszerzył szeroko oczy, powoli rozumiejąc dokąd zmierza ta historia. Nie trzeba było go znać, właściwie to nie trzeba było znać kogokolwiek z ich paczki, żeby spostrzec że nie są zadowoleni nowymi wiadomościami. Jedynie Stiles nie był rozjuszony dobijającymi się do jego uszu słowami, doszukując się tej zaskakującej puenty która uwolni ściskającą w jego gardle rozpacz. Isaac nie zachował na tyle stoicyzmu podobnie jak panna Argent, którzy resztką sił powstrzymali się od niepotrzebnego przerwania ważniejszego ciągu historii. Lydia przechyliła lekko głowę, trzymając w dłoniach srebrny naszyjnik wiszący na jej smukłej szyi. Mimo woli, wzrok jej szmaragdowych oczu wędrował w stronę chudego, wysokiego nastolatka, którego czekoladowe tęczówki utkwione były w rodzinę Hale'ów.

- Jego matka chciała osiągnąć absolutną władzę, bez czekania wieków na odpowiedniego kandydata do manipulacji. - Peter nieustannie chodził po pokoju, ustawicznie zmieniając kierunek. Jego głos przesiąkał nienawiścią i satysfakcją. - Zaczęła się zastanawiać co mogłoby wytworzyć tą siłę bo tylko to ją właściwie interesowało. Z bezgraniczną pomocą innych gatunków, stado Hale'ów mogłoby utrzymać niewiarygodną potęgę.

Stiles oblizał nerwowo usta i nieświadomie lekko przygryzł dolną wargę. Uwadze Lydii nie uszedł fakt, że jego dłonie trzęsą się, a stopy delikatnie stukają o chłodną podłogę.

- Trzeba było tylko znaleźć odpowiedni, żywy i rozumny pojemnik by stał się obiektem eksperymentów. Nie mógł być osobą z miasta, zacieranie śladów działalności byłoby trudniejsze. - Młody Hale wbił wzrok w podłogę.

- West End było idealnym celem. - wyszeptał Stiles

- Tak. - odpowiedział rzeczowo Derek - Matka skrywała przed rodziną postępy eksperymentu, miałem wtedy siedemnaście lat, tak jak wy teraz - nie rozumiałem do końca znaczenia jej działalności i skutków jakie może to odnieść w świecie paranormalnym. Sama skrywała postępy w ścisłej tajemnicy, bojąc się że możemy je zdradzić niewłaściwej osobie.

Peter gwałtownie się zatrzymał, tak, że topił się w świetle padającym z potłuczonego witraża, nadając mu wygląd jakiegoś bóstwa. Stiles przez chwilę się zastanowił czy ta zmiana kierunku nie była celowa. W każdym bądź razie skuteczna, bo nawet krnąbrny Isaac spoglądał teraz z uwagą, łypiąc znad swojego szalika.

analogical minds ◊ teen wolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz