[i] - myśli, głosy, różne "podkreślenia"
— Jak się czujesz? — spytał, a ona jedynie wbiła w niego swój otępiały wzrok. Powoli zbliżyła swoją dłoń do ręki blondyna, jednak nie zrobiła nic więcej. Zbyt bała się dotykać. Zbyt bała się być dotykana. Otworzyła usta, by wydać z siebie ciche sapnięcie.
Zielonooki przykucnął przy jej łóżku. Czy naprawdę, gdy cię opuszczę, będziesz czuł się samotnie? Będziesz chciał, abym wróciła?
— Czy ja... w ogóle cię obchodzę? — odparła cicho, przenosząc spojrzenie gdzieś w dal. Bacznie obserwowała jeden punkt, zupełnie tak, jakby ktoś tam stał. I patrzył.
Za każdym razem, gdy to słyszał, jego serce rozbijało się na tysiące kawałeczków. A potem znów dawało sobie nikłą nadzieję, bo w końcu zawsze jest jakieś wyjście. W tym przypadku po prostu się gdzieś chowa. Zaraz wyjdzie.
— Oczywiście — wyszeptał, a fiołkooka naprawdę chciała mu uwierzyć, rzucić się prosto w ramiona. Ale nie. Dzieliła ich jedna, wielka ściana. Szczerze powiedziawszy, Erika powoli zaczęła wątpić w jego ludzkie istnienie. Może to tylko kolejny ktoś, kto chce wywrzeć na niej dobre wrażenie. I zabrać ją ze sobą głęboko w dół. Bardzo głęboko.
A przecież jedyne, czego chciała, to pomóc. Nigdy nie miała złych intencji.
=
— Masz naprawdę piękne oczy — powiedziała z uśmiechem, dosyć szerokim, śmielszym. Zbyt podejrzanym. Mimo wszystko, Erika odwzajemniła go. Pewnie znów tylko się jej coś wydawało, umysł ostatnio płata jej figle.
Yvoni stała tuż przy dziewczynie, na tyle blisko, że aż czuła jej niespokojny oddech na swojej szyi. Dziwne zachowanie hamadriady zaniepokoiło brązowowłosą, lecz nie była w stanie zareagować. Miała całe sparaliżowane ciało, które zaczęło boleć ją do szpiku kości. Szczególnie kark, w który głęboko wbijały się czyjeś pazury. Przez gardło nie mógł przedrzeć się żaden dźwięk, a powietrze, którym oddychała, przybrało formę najgorszej trucizny. Własny krzyk słyszała jedynie w głowie, odbijał się echem poprzez tajemnicze obrazy, przedstawiające nagie, różnokształtne kreatury. Przelewały na nią swe cierpienie, wyniszczały od środka, zagnieździły się głęboko, w najciemniejszych zakątkach jej duszy.
— Nie musisz się już niczego obawiać. — Usłyszała zachrypnięty głos hamadriady, jakby z oddali. W tym samym momencie oczy zaczęły ją niesamowicie piec, a może nawet płonąć, dziewczyna sama już nie wiedziała. Kilka kropel nieznanej cieczy skapnęło jej po nosie. A potem? Potem zrobiło się gorąco. Gorąco na tyle, że tym razem była w stu procentach pewna, iż zaraz zostawi po sobie nic niewarty popiół. Że to już koniec. Nareszcie.
Niestety nie. Ktoś tu jeszcze był, mocno trzymał za rękę.
— Ika... rika... Erika, słyszysz mnie? — Znajomy, kojący głos wypowiadał jej imię. Bardzo chętnie by za nim podążyła, lecz zbyt szybko zniknął gdzieś w tłumie. Wszystko zagłuszyły przeraźliwe piski, nie dające uporządkować własnych myśli.
— Zostaw mnie! — wrzasnęła, wyrywając się z uścisku. — Nie zbliżaj się! Nie dotykaj mnie! To tak strasznie boli! Nie chcę już, proszę... Idź sobie...
— Erika, już wszystko w porządku. — Podbiegł do niej, zamykając ją w swoich ramionach. Krzyczała, wyrywała się, płakała, kopała, wbijała paznokcie w jego skórę. Mimo to nie puścił jej, a pogłaskał delikatnie po głowie. — Ćśśś, to ja, Leiftan... już nic ci nie grozi, rozumiesz?
Brązowowłosa uspokoiła się po bardzo, bardzo długim czasie. Nie miało to dla blondyna większego znaczenia. Byłby przy niej na tyle długo, ile tylko by potrzebowała. Nawet nie próbował wyobrażać sobie tego, co musiała tu przeżywać. Złapał ją za drżącą dłoń i spoglądając w zaczerwienione oczy dziewczyny, próbował uśmiechnąć się jak najmilej. Żadnych słabości. Uspokój się. Spokój to podstawa.
— Wracajmy do Kwatery, dobrze?
Nie, nie jest dobrze.
YOU ARE READING
icantbreathe [Eldarya]
أدب الهواة[zawsze jest jakieś wyjście, tylko się gdzieś chowa, zaraz wyjdzie; leiftan x erika]