Rozdział 2

101 11 8
                                    

Pierwszym, co poczułam po przebudzeniu, był niemiłosierny ból głowy. Doskwierała przeraźliwie mocno - prawie jak sąsiedzi napieprzający w rury, gdy zorganizuję u siebie domówkę. Odnosiłam wrażenie, że za moment dojdzie do efektownego wybuchu... kto wie, może wtedy byłoby lepiej? Ale, mimo wszystko, uważałam to za malutki sukces, bowiem był to pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy migrena dokuczała mi z powodu alkoholu, a nie, jak zazwyczaj, płaczu. Jak dla mnie, było to dobre. Chociaż, co oczywiste, najlepiej byłoby, gdyby łeb w ogóle nie bolał, ale jak zwykle oczekiwałam za dużo.

Udało odnaleźć mi się mały kartonik w szufladzie szafki nocnej. Natychmiast połknęłam całe opakowanie jakichś tabletek przeciwbólowych, nie interesując się skutkami ubocznymi ani pochodzeniem pigułek. Ulotka poszła do kosza dawno temu, przez co tym bardziej nie zdawałam sobie sprawy co może stać się za jakiś czas.

Każdego szkoda. No... oprócz mnie.

Minuty mijały, a ja wciąż znajdowałam się w łóżku. Nie miałam chęci na rozpoczynanie nowego dnia. Mogłabym tak skończyć - nic nie robiąc, zamknięta w czterech ścianach, tylko w swoim towarzystwie. Może wtedy mogłabym czuć się dobrze, bez porównywania się do innych. Przy okazji nikt nie widziałby jak się starzeję, a było to dla mnie cholernie ważne. Tak, byłoby idealnie. Rozmarzyłam się o takim życiu.

Rozejrzałam się dookoła, zauważając swój wczorajszy strój - leżał na pobliskim fotelu, buty niedbale rzucone przy łóżku, a torebka znajdowała się samotnie przy drzwiach. Jej zawartość została rozsypana; nie dało się nie zauważyć paczki papierosów, lusterka, zapalniczki oraz kapsla od piwa. Syf był ogromny, lecz w obecnym stanie miałam to gdzieś. Chciałam się, po prostu, wtopić w materac. Zamknęłam oczy. Dalsze wpatrywanie się w sufit lub burdel powstały w pokoju doprowadzało mnie do jeszcze większego bólu. Później będę musiała się tym zająć.

Hej, przecież nic się nie stanie, jeśli przeleżę cały dzień. Wewnątrz, gdzie znajdował się głos rozsądku, wiedziałam, że poza domem czekają obowiązki, praca, życie, ale nie miałam sił się tym przejąć. Nie chciało mi się pić, jeść, spać. Po krótkim namyśle, to już nawet leżeć mi się nie chciało.

Cholera, coś było ze mną nie tak. Różnie reagowałam na kaca, ale taką niemoc miałam pierwszy raz.

Gdy planowałam swoje urodziny, obiecałam sobie, że wieczorem gdzieś wyjdę, by zjeść. W tej chwili ostatnią myślą, która mogła mi towarzyszyć było jedzenie. Wolałabym głodować.

Głowa powoli przestawała dokuczać, zamiast tego żołądek odmawiał posłuszeństwa i gonił do wymiotowania. Jak nie jedno, to drugie, szlag z tym wszystkim! Przecież wzięłam tabletki na czczo, cudownie, Bom, wręcz wybornie. Ciekawe, ile tak świetnych pomysłów jeszcze wpadnie mi do głowy. Zapewne wiele.

Niemalże udało mi się usnąć; przeszkodził mi w tym dzwonek przychodzącego połączenia. Brawo dla kogoś za wyczucie... Rozchyliłam leniwie powieki i po omacku sięgnęłam po komórkę.

Nikt inny, tylko CL. Westchnęłam ociężale, przysuwając smartfon do ucha.

— Słucham?

Dopiero teraz usłyszałam swój głos, i, Boże mój, w życiu nie miałam takiej chrypy! Śpiewałam wiele razy, niejednokrotnie głos po występach się łamał, jednak obecnie była to katstrofą. Przełknęłam ślinę i odchrząknęłam, choć nic to nie dało. Niech to szlag!

— No cześć, skarbie! — zaświergotała, co spowodowało, że miałam ochotę strzelić sobie w łeb. Chaerin nigdy nie miała kaca, niezależnie od tego ile alkoholu w siebie wlała... a zazwyczaj piła naprawdę dużo. Mogłam jej tego pozazdrościć. — Rozumiem, że dziś powtórka, czyli wybieramy się na clubbing, co? Chociaż... jak usłyszałam twój głos, to nie jestem tego już taka pewna, haha!

Your Priceless Advice || Park Bom ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz