Tęskniłaś?

14 2 2
                                    


Przez trzy kolejne dni chodziłam jak struta. Ale spokojna. Tajemnicza paczka, przez trzy długie dni, leżała spokojnie pod moim łóżkiem. Nie otworzyłam jej. Nie miałam odwagi. Przez te 72 godziny nie wydarzyło się nic. Zupełnie nic. Ojciec nie przyprowadził NIKOGO NOWEGO do domu, mama zachowywała się w miarę "normalnie" jak na nią, brat był nawet trzeźwy, nie miałam nocnych koszmarów, a czarne auto zniknęło. Zaczęło mnie to lekko niepokoić. Było spokojnie... za spokojnie. Oczywiście to nie tak, że jestem pesymistką i od razu zakładam najgorsze, ale kobieca intuicja podpowiadała mi, że to tylko cisza przed burzą.

Ogarnęłam pokój, zmyłam napis ze ściany i wróciłam do swoich codziennych zajęć, chociaż byłam bardzo rozkojarzona. Przecież nic się nie zmienia z dnia na dzień, prawda? 

Czwartego dnia od czasu pojawienia się paczki w naszym domu, mamie zachciało się "rodzinnego posiłku". Gdyby jeszcze to była kolacja, to mogłabym to przeżyć... ale nie, wymyśliła śniadanie - nie ma to jak spieprzyć cały dzień.

Zrobiła gofry, pokroiła owoce, wycisnęła świeży sok, nakryła do stołu i zawołała wszystkich. Powiecie pewnie: ,,Przesadzasz. Ważne, że stara się żyć normalnie."

Gówno prawda.

To działa tak; zjedzmy raz razem, co z tego że będzie awantura, ważne że będzie mogła pochwalić się koleżankom i jej "idealny świat" będzie miał swoją harmonię. Super.

O dziwo, wszyscy się zjawili. Usiedliśmy przy stole. Każdy milczał. Czułam się dziwnie - zwykle nikogo nie ma, a ja kłócę się z mamą. O co chodzi do cholery?

-Meg, musimy porozmawiać. -odezwała się w końcu mama. "Zaczyna się ciekawie" -pomyślałam.

Odłożyłam szklankę z sokiem i spojrzałam na nią badawczo. Nie mogłam niczego wyczytać z jej wyrazu twarzy. Zawsze taki sam. Zawsze fałszywy uśmiech.

-Ja i mój mąż... -zaczęła, ale tata przerwał jej głośnym chrząknięciem. Spojrzał na nią ostro. -A więc... ja i Twój ojciec słyszeliśmy ostatnio w nocy jakieś krzyki. Rozmawiałam o tym z moją przyjaciółką i obie doszłyśmy do wniosku, że to nie jest normalne i musimy jak najszybciej działać, bo to może być bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla otoczenia.

Zamurowało mnie. Co ta kobieta wygaduje?!

-Dość tego. -odezwał się tata. -Powiedz jej od razu, a nie bawisz się w podchody. - warknął.

-O co chodzi? -spytałam niepewnie.

-Postanowiliśmy z ojcem, że najbliższe pół roku spędzisz w ośrodku w Radley. -powiedziała mama ze stoickim spokojem.

-Słucham?! -krzyknęłam.

-Czego drzesz morde. No starzy wysyłają Cię do czubków, bo jesteś walnięta. Czego tu nie rozumiesz? -odezwał się osobnik, zwany moim bratem.

-Wytrzeźwiej to pogadamy. -syknęłam. -Jakim cudem on jeszcze nie jest na odwyku? I to mnie chcecie odesłać?! -zwróciłam się do rodziców. Nie mogłam w to uwierzyć. To było szaleństwo!

-Cisza! -ojciec walnął pięścią w stół. -Decyzja już zapadła. Te krzyki słychać nie tylko u nas. Ostatnio zaczepił mnie sąsiad i pytał, czy wszystko u nas w porządku. Odparłem, że tak, ale takie sytuacje nie mogą się powtórzyć, zrozumiano? Jeszcze dzisiaj wieczorem przyjadą po Ciebie opiekunowie z Radley. Nie musisz się pakować, mają wszystko, czego będziesz potrzebować. -poinformował mnie.

-Czyli na przykład kaftan? -uśmiechnęłam się sarkastycznie.

-Nie bądź bezczelna! Robimy to dla Twojego dobra. -rzuciła mama.

-Nie prawda! Nie robicie tego dla mnie, tylko dla siebie. Chcecie mieć mnie z głowy. Chcecie, żeby nikt się nie dowiedział, że wcale nie jesteście tak cholernie idealnym małżeństwem, a Wasze życie tak naprawdę nie jest bajką! -wykrzyknęłam i pobiegłam do swojego pokoju. 

Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Słone łzy spływały mi po rozgrzanych policzkach. Zastanawiałam się, dlaczego to akurat mnie się przytrafiło. Słyszałam, jak na dole rodzice gadają o mnie, że siadło mi na łeb. To im bardziej przydałby się jakiś dobry psychiatra.

Kiedy lekko się uspokoiłam, coś mnie tknęło... W jednej chwili sięgnęłam ręką pod łóżko i wyciągnęłam spod niego tajemniczą paczkę. Utarłam rękawem łzy i usiadłam, trzymając "prezent" na kolanach. Zawahałam się... Jednak ciekawość zwyciężyła. Zaczęłam powoli rozrywać papier. Następnie nożykiem rozcięłam karton i zajrzałam ostrożnie do środka.

W środku był tylko... klucz. Tak, zgadza się. Zwykły mały kluczyk, z numerkiem 205. Przyczepiona była do niego mała karteczka, widniał na niej napis. 

MOŻE SIĘ PRZYDAĆ, UKRYJ GO PORZĄDNIE I MIEJ CAŁY CZAS PRZY SOBIE.

Nie wiedziałam, co to ma oznaczać. W mojej głowie pojawiło się tysiąc myśli. Tyle pytań nasuwało mi się na język, a jednak żadnej odpowiedzi nie było. Dla pewności zrobiłam tak, jak mi kazano w liściku, ukryłam kluczyk w skarpetce. 

Jeszcze tego samego dnia rozmawiałam z Emmą. Prosiłam ją, żeby robiła dodatkowe notatki na lekcji dla mnie. Okazało się, że gadanie rodziców to nie była ściema. Późnym wieczorem przyjechało po mnie dwóch "miłych" panów w białych fartuchach. Wszystko było zaplanowane tak, aby odbyło się to po cichu, bez świadków. 

Tak jak myślałam, założyli mi kaftan. Albo jak oni to ładnie nazwali "sweterek z długim rękawem". Zajebisty. Rodzice odegrali swoją rolę świetnie. Te teksty typu; ,,Córeczko, wracaj szybko, będziemy tęsknić", przyprawiały mnie o mdłości. Jak niby mam wrócić szybko, skoro sami mnie tam zamykają?! Rozumem to oni nie grzeszą... Kiedy siedziałam już w aucie, a jeden z "opiekunów" miał zamknąć drzwi, zauważyłam zbliżające się auto... ten sam czarny samochód... A więc znowu wrócił...

Drzwi się zamknęły. Nastała ciemność.

GOOD Dirty BOOKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz