Prawda Trzecia

271 15 3
                                    

POV Draco
Te słowa mnie zamurowały. Jeśli to prawda, to dlaczego dopiero teraz o tym się dowiedziałem? Mogłem powiedzieć coś na jej temat i na temat uniknięcia zabezpieczeń oraz jej wparowania do Hogwartu. Jak mogłem być tak głupi, by nie zauważyć, że dziwnie się ostatnio zachowywał? W dodatku kto, jak kto, ale tylko ją da się podejrzewać o taką głupotę. Bez Voldemorta była nikim, nawet nie Śmierciożercą! Ta szalona ciotka naprawdę nie może zrozumieć, że poza nią i Snape'em nie mam nikogo? Rodzice się ode mnie odwrócili, a tak naprawdę Bellatrix tylko wiedziała, jak mi pomóc. Szukała jakiegoś sposobu, ale zaatakowanie Granger było nieumyślne. Ktoś mógłby podnieść alarm. Ktoś rzuciłby zaklęcia. Ktoś zabiłby ją.
Może rozumiałem Rona i dlatego mu to powiedziałem:
- To było okropne. Mam nadzieję nie spotkać jej w takiej sytuacji ponownie.
Chłopak popatrzył na mnie, a na jego twarzy zakwitł smutny uśmiech.
- Ja też. Przykro mi z powodu twojej rodziny. Tylko nie rozumiem dlaczego cię tak... zostawili.
Dlaczego?! Bo to durnie, nigdy się mną nie przejmowali, przynajmniej ojciec, i zawsze mną dyrygowali? Może dlatego?
Popatrzyłem na jego twarz. Widocznie żałował swoich słów.
- Ja, przepra...
- Nie, to ja przepraszam - przerwałem mu. - Za to wcześniej i za to, że nie mogę ci nic powiedzieć.
Chyba pierwszy raz w jego oczach zauważyłem błysk zrozumienia. Gdybym mu powiedział, że jestem chory, to tak dobrze zrozumiałby te słowa, że następnego dnia cała szkoła wiedziałaby o moim stanie.
- Weasley, jeżeli jeszcze może przestaniemy się na siebie wściekać, to opowiem ci niezwykłą historię. Zgadzasz się?
- Zakład o to, że będziemy przyjaciółmi? - w jego oczach widać było wyzwanie.
- O co?
Przez chwilę zastanawiał się, co mam mu dać, gdy wygra.
- Opowiadasz tą swoją historię - zaczął, ale wiedziałem, że to nie koniec. - Dodatkowo podejdziesz do Luny i mówisz, że od dawna ją kochasz.
Zdębiałem. Lunę? Pomylunę? Przecież ona jest taka...dziwna, a na dodatek nie podoba mi się, że ona może wziąć to na serio. Zgodziłem się jednak.
- A ty? - podrapałem się po brodzie. Nie mogłem wymyśleć niczego nieprzyzwoitego akurat w tym momencie. Lepszy głupszy pomysł niż żaden.
- Profesor Snape chodzi ostatnio bardziej podenerwowany. Podejdziesz do niego, przytulisz się i zapytasz o jego związki z innymi kobietami.
- Wypraszam sobie! W takim razie, ja dokładam do mojej umowy jeszcze coś. Po tym co powiesz Lunie, masz ją pocałować, i to nie w policzek od razu mówię.
Przełknąłem ślinę w moim gardle. Że co proszę?! Ja mam pocałować​ tego potwora z innego świata? I co jeszcze, może Snape'a objąć i powiedzieć mu swój największy sekret? Chyba i tak wolałbym zrobić coś z tą Lovegood, niż choćby uśmiechnąć się do Mistrza Eliksirów. W życiu bym się sam do niego nie zbliżył.
POV Hermiony
Za jasno jest. Nie mogę jeszcze wstać, głowa mnie boli. Ale nie sądzę, żeby to było od uderzenia o podłogę czy też od zaklęcia. Czuję jakby coś kradło moje wspomnienia. Co ja robiłam na ostatnich wakacjach? Nie mogę sobie przypomnieć. Imię siostry mojej mamy? Nie wiem, choć pamiętam wszystkie szczegóły naszych spotkań? Kim jest dla mnie Ron? Yyy...byłym! To zapamiętałam, na szczęście. Kto to jest Snape? Snape...? Nie przypominam sobie kogoś takiego. Co to wogóle za nazwisko? I dlaczego pamiętam tylko tyle, że jest... Snape'em? O co tu chodzi.
Nie czułam słabości, gdy usiadłam. Wręcz przeciwnie, poczulam motywację. Chciałabym iść zobaczyć podziemia Hogwartu. Sama nie wiem dlaczego.
Otworzyłem oczy. Ron patrzył się na mnie w osłupieniu, na twarzy Dracona zagościł uśmiech.
- O co chodzi?
Popatrzyli na siebie, znowu na mnie i znowu na siebie, i wybuchnęli nieopanowanym śmiechem. Długo to trwało zanim się uspokoili. Miałam dość, że oni o czymś wiedzą, a ja nie.
Wkurzona jeszcze raz zapytałam.
- Mówię serio, o co chodzi?
- O twoją fryzurę. Muszę jednak przyznać, że bardziej rozbawiła mnie twoja cera idealnie pasująca do włosów. Jakbyś miała czarne włosy wyglądałabyś jak wampir.
Oburzona ich zachowaniem wstałam niepewnie, jednak stałam normalnie. Żadnego bólu głowy, żadnego kołysania się i zero chęci wymiotowania. To dziwne.
Zrobiłam parę kroków? Czułam się jak zwykle, więc nie ociągając się poszłam zająć się swoją poranną toaletą, a następnie pobiegłam na lekcje.
Godziny mijały, a mnie żadne zajęcia tak bardzo nie nudziły, jak te dzisiaj. Nie wiem co mi się stało, ale zaraz po zakończeniu ostatniej lekcji miałam ochotę zrobić coś spontanicznego. Za dużo słońca jest prawie we wszystkich salach. Może udałabym się na spacer po kanałach? Nigdy tam mnie nie było, a teraz jest tam cisza i spokój.
Chodząc tak i rozmyślając zaczęłam się śmiać. Śmiałam się i śmiałam z mojej głupoty. Po przemyśleniu wszystkich spraw doszłam do kilku niewyjaśnionych:
1. Jak mogłabym być z kimś takim jak którykolwiek Weasley? A Ron jest z nich najgorszy!
2. Po co płakałam po tym jak pocałował Lavender? Przecież i tak nic by z tego nie wyszło, nie kochałam go.
3. Gdzie byłam na ostatnich wakacjach?
4. Jak ma na imię siostra mamy?
5. Kim jest Snape?
Najbardziej denerwowało mnie to ostatnie. Kto to jest? Ile ma lat? Skąd o nim wiem? Znam go osobiście? A jeśli tak, to kim dla mnie jest?
Myśli przerwał mi hałas za rogiem. Bez ociągania się wyciągnęłam różdżkę. Wyszłam pierwsza z ukrycia. Nie spodziewałam się, że zobaczę kogoś, prędzej byłby to szczur.
Przyjrzałam się mężczyźnie. Był wysoki, blady, a krucze włosy nie dodawały mu uroku. Ubrany w czarne spodnie, czarną koszulę i czarną szatę niezbyt wzbudził moje zaufanie. Gdy mnie zauważył jakby odetchnął ze spokojem. Znał mnie?
- Granger, co ty tutaj do cholery robisz?!
Popatrzyłam na niego jakby się urwał z choinki. Że co?
- Granger, mogłabyś opuścić różdżkę? Nieswojo się czuję, a wiesz że za szwendanie się bez celu i grożenie mi mogę odebrać co najwyżej pięćdziesiąt punktów.
Dalej nic nie rozumiałam. Trzymałam uparcie moją jedyną broń w górze. A jeśli on jest moim wrogiem?
- Granger, przestań się wygłupiać! Czemu to robisz?!
- Kim pan jest? - zapytałam. Jego oczy zwęziły się nieco i jakby przygasły.
- To nie czas na żarty, smarkata dziewucho! Opuść różdżkę, natychmiast!!! - był widocznie wściekły.
- Najpierw powie mi pan kim jest i skąd mnie pan zna. Później zastanowię się czy posłać panu jakieś okropne zaklęcie. Wpatrywał się w nią z zaskoczeniem.
- Nie pamiętasz kim jestem?
- A muszę?
Prychnął pod nosem.
- Oczywiście, że tak - odparł jakby to było jasne jak słońce. - Jestem twoim nauczycielem jakbyś nie wiedziała. Profesor Snape, nauczyciel Eliksirów.
Jakim cudem? Przecież z tego co wiem, czarodzieje nie praktykują wogóle Eliksirów. Zostały odwołane jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat temu?
- Kłamiesz! Nie istnieje taki przedmiot w szkołach. Mów prawdę, kim jesteś?!
Zmarszczył czoło. Nic nie powiedział.
- Odpowiedz mi, zaczynam się niecierpliwić!
- Granger, wiesz kim jest Potter?
Potter? Jaki Potter?
- Nie, a powinnam?
Zachmurzył się. Nie spodobała mi się ta mina.
- Wiesz kim jest Dumbledore?
Prychnęłam ze złością.
- Kto, by go nie znał. Najgorszy i najdziwniejszy dyrektor jakiego znam! Powinni, według mnie, już dawno usunąć go z tego stanowiska. Przydałby się ktoś, kto będzie umiał pomoc.
- A czy kogoś ja ci przypominam?
Zapomniałam prawie, że on tu dalej jest. Wyciągnął już swoją różdżkę. Staliśmy na przeciwko siebie, więc miałam okazję mu się przyjrzeć.
- Nie, wogóle. Ale z chęcią cię poznam - podeszłam bliżej, odkładając różdżkę za plecy.
Oczywiście nie chcę go poznać, tylko zabrać mu jego różdżkę, którą we mnie celował. Objęłam go ramieniem, jednak musiał być dobrze wyćwiczony na takie sytuacje, bo bez problemu chwycił jedną ręką oba moje nadgarstki. Unieruchomił mnie i zabrał jedyną deskę ratunku.
- Kolega z tych co nie dają się zwieść? Trudno. I tak się uwolnię, nie myślcie sobie. I pomszczę moje rodzeństwo.
- A od kiedy ty masz rodzeństwo?
- Pan mnie nie zna, więc skąd pan może wiedzieć, że nie mam?
- Zadałem pytanie i czekam na odpowiedź - powiedział z naciskiem.
Odetchnęłam głośno.
- Nie wiem. Może mam, może nie mam. Ja tego nie wiem, więc pan pewnie też nie.
- Akurat ja wiem, że jesteś jedynaczką.
- Ale skąd? I kim pan jest?
- Już ci to powiedziałem, nie będę się powtarzać - warknął.
- Nie w tym sensie. Kim pan jest dla mnie?
Brak odpowiedzi. Cholera, a myślałam, że czegoś się dowiem.
- Jesteś moją najlepszą uczennicą.
Powiedział to cichym, spokojnym głosem.
- Ale jak, skoro wogóle nie pamiętam, żebym uczyła się Eliksirów?! I dlaczego tak dużo zapomniałam? Chcę iść do Dumbledore'a.
Sama nie wiem po co to mówiłam. Bardzo tego chcę, a jednak boję się go jednocześnie. Po co chcę do niego iść?
- Nie wiem dlaczego, ale chcę do niego iść.
W końcu opuścił swoją różdżkę, uwolnił mnie i poszedł przodem. Ledwie go dogoniłam.
W połowie drogi zatrzymałam się. Bałam się. Nie mogłam teraz stchórzyć, ale strasznie się bałam. Czego się jednak bałam? Prawdy czy jego samego?
- Profesorze Snape...?
Stanął w miejscu i popatrzył przez ramię.
- Czego?
Onieśmielona jego stylem mówienia ciężko próbowałam się wysłowić.
Zebrałam się jednak w sobie.
- Nie chcę iść do Dumbledore'a. Boję się go.
Nie wiem dlaczego, ale na jego twarzy pojawiło się zmieszanie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Nie znam go.
Teraz to już całkiem się zdezorientował. Czy nikt mnie tutaj nie rozumie? Dlaczego on uważa że jestem dziwna (tak wywnioskowałam z jego miny).
- Idź za mną.
- Nie idziemy do dyrektora? - zdziwiłam się.
- Nie.
No to chyba koniec rozmowy. Zaczynałam się niecierpliwić, korytarze mi się myliły. Nie mogłam racjonalnie myśleć. Nie, muszę się skupić! Myśl o kimś ważnym, myśl o Ronie... O Ronie? Kto to jest? Niemożliwe, żebym nie wiedziała.
- Niech pan zada mi jakieś pytanie, proszę.
Nie zatrzymał się tylko mruknął: "prywatne czy z lekcji"?
- Z lekcji.
Zastanawiał się minutę.
- Jakie są składniki Eliksiru Wielosokowego? Wymień przynajmniej trzy.
Ja mam to wiedzieć? Choćby zapamiętać skrawek tego wspomnienia? Nic nie kojarzy mi się z tą nazwą.
- Nie wiem.
Mężczyzna spojrzał na nią. Nic nie powiedział. To przez to, że ja nie wiem czy to z innego powodu.
- Naprawimy to. Obiecuję.
I poszedł dalej. Tylko to? Zawsze tyle gada?
Dobra, zostawię go na chwilę samego. Dziwny jest.
Po jakichś dziesięciu minutach doszliśmy do skrzydła. Byłam tu wiele razy, ale po co? Byłam tylko kilka razy ofiarą czegoś, więc po co tu przychodziłam? Na pewno nie z nudów.
Podeszła do nas pani P... Zapomniałam jej nazwiska. Super.
- Dzień dobry, pani P...yyy to znaczy pani Paaaa.....albo pani Peeee...
- Nie wysilaj się moja droga. Jestem pani Pomfrey. Severus wszystko w skrócie mi wyjaśnił. Chodź ze mną - powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie.
- Dobrze - odpowiedziałam płonąc ze wstydu.
Niedługo później leżałam na jednym ze szpitalnych łóżek. Pani Pomfrey cały czas mnie chwaliła, że i tak bardzo dużo zapamiętałam. Dodawało mi to otuchy, jednak mimo to cały czas miałam wrażenie, że czegoś mi tu brakuje. Czegoś co wzbudziłoby jakieś ciekawe emocje u osób, które były ze mną.
Bez namysłu wyczarowałam lśniącego, czarnego konia. Był przepiękny. Nie mogłam się nim nie zachwycać. Snape za to patrzył na niego, jakby mu przeszkadzał. Niewątpliwie chciał się go pozbyć. Wyciągnął rękę, jednak byłam szybsza. Trafiłam go niewerbalnym zaklęciem o nazwie "Sectumsempra", którego nawet nie znam. Upadł kilka metrów dalej wykrwawiając się z wielu ran ciętych. Spodobało mi się to.
Gdy po jakichś kilku minutach wstał, spojrzał na mnie z odrazą i odszedł. Tylko dlaczego? Chciałam się jeszcze chwilę "pobawić".
Zasnęłam w spokoju.
Obudziłam się i pierwsza myśl mnie przeraziła. Zraniłam kogoś. To było nie do zapomnienia. Nie pozbędę się tej prawdy. Zraniłam kogoś.
- Pani Pomfrey?
- Tak?
Weszła do sali w codziennym stroju. Miała taką minę, jakbym jej coś zrobiła przykrego.
- Czy ja wczoraj zrobiłam coś dziwnego?
- Oprócz tego, że zaatakowałaś profesora Snape'a i się z tego cieszyłaś, to nic szczególnego.
Złapałam się odruchowo za głowę obiema rękami. Co ja narobiłam? Dlaczego to zrobiłam? Jak to możliwe?
- Pani Pomfrey - głos mi się załamywał - czy jestem normalna? Czy wszystko ze mną dobrze? Co mi się stało?
Pani Pomfrey wzięła głęboki wdech. Co było jej tak ciężko powiedzieć?
- Hermiono, pamiętasz jak pomagałaś Potterowi i Weasley'owi na każdym kroku? Jak rozpogadzałaś nawet najgorszy dzień swoim optymistycznym podejściem do życia? Albo jak ktoś się na ciebie wydarł, a ty przyjmowałaś to z godnością?
Po co mi zadaje te głupie pytania? Oczywiście, że to pamiętam, jak mogłabym zapomnieć?
- Tak, ale co to się ma do mojego stanu zdrowia?
- Hermiono - widocznie straciła już resztki spokoju - zawsze byłaś dobra, jednak po tym jak znaleźliśmy cię w Pokoju Życzeń, nieprzytomną, nie zauważyliśmy Lestrange w ciele Rona, ani samego Rona. Widocznie przeniosła się gdzieś indziej. Byłaś blada, nie sądzę, że że strachu. Nie zostawiłaby cię od tak. Przypuszczam, że nafaszerowała cię czymś, co cię zmienia. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie i umysłowo. Cokolwiek to było wywołało olbrzymie, hmmm​... komplikacje z twoją pamięcią i osobowością. Dzień przed tym incydentem byłaś radosna, cieszyłaś się ze wszystkiego, a nawet uśmiechałaś się bez przerwy do prawie wszystkich nauczycieli. Wczoraj, gdy Severus cię przyprowadził, nie byłaś sobą. Gardziłaś pomocą, obrażałaś przez sen wszystkich, zapomniałaś o Snape'ie... Jestem po twojej stronie, zawsze byłam i będę, ale pamiętaj, że teraz nie będzie tak samo, jak kiedyś.
- To znaczy? - zapytałam, a starałam się to zrobić, jak najuprzejmiejszym głosem.
- Ah - westchnęła - muszę powiedzieć ci to wprost. Eliksir lub zaklęcie jakim potraktowała cię Bellatrix, nie jest nam znane. Zauważyłam, gdy pracowałam w św. Mungu, że dwoje pacjentów zachowuje się dość specyficznie. Jednego dnia z nimi rozmawiałam, byli mili i potrafili wywołać uśmiech na twarzy. Następnego dnia przyszłam do nich, by chwilę porozmawiać, ale nie byli już tacy jak wczoraj. Rozpoznali mnie, ale na tym kończyła się znajomość. Potraktowali mnie, jak nikt inny by mi nie zrobił w całym moim życiu. Wyzywali mnie, obrażali rodzinę, wyśmiewali. Nie pamiętali reszty osób, z którymi spędzali całe dnie. Odeszłam od ich łóżek. O poranku znowu do nich przyszłam przygotowana na obelgi. Wpatrywali się we mnie jak w dobrą znajomą. Ciepło mnie przywitali, znów byli szczęśliwi. W ciągu następnych miesięcy przebieg mojej pracy był taki sam. Dzień, gdy są dobrzy i pamiętają, na przemian z dniem obelgi i zapomnienia. Masz objawy podobne do nich. Boje się, że możesz cierpieć tak jak oni.
Postarałam się jakoś ogarnąć chaos panujący w mojej głowie. Za dużo informacji, za mało miejsca, aby to uporządkować. Nie chciałam być zła. Co ze mną będzie?
- Co się ze mną stanie?
Pielęgniarka próbowała powstrzymywać łzy, które spływały po jej bladych policzkach.
- Tamci mężczyźni co dwa dni o dwie minuty dłużej stawali się inni. Tak wyszło z moich obliczeń. Jeżeli minęło sześćdziesiąt dni, dwie godziny dłużej mieli swoją gorszą osobowość. Kiedy minęło tysiąc czterysta czterdzieści dni, pozostawali...
- ...swoim drugim wcieleniem - dokończyłam. Pozostały mi niecałe cztery lata "normalności". Dopiero zaczynam swoje życie i już muszę je zakończyć?! To niesprawiedliwe, i dlatego nie zamierzam się poddać, póki nie znajdę na to lekarstwa.
Przysuwając się do mnie, pani Pomfrey przytuliła mnie do siebie. Nie mogłam jej odmówić. Była tak rozpaczliwie zdenerwowana, co chwila szloch wstrząsał jej ciałem. Wiedziałam, że zrobiłaby wszystko, by mi pomóc, ale nie może. To chyba pierwszy jej taki beznadziejny przypadek. No cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz.
Zasnęłam ukołyszona fałszywymi słowami "wszystko będzie dobrze". Skąd może wiedzieć, czy będzie dobrze? Zawsze ciekawiło mnie po co ludzie to mówią, skoro to nic nie daje. Nawet odwagi.
Obudzona w nastroju do żartów zeszłam z łóżka. Przydałaby mi się różdżka i pomysł na wstrętnego psikusa. Tylko kogo wystraszyć? Może tego poważnego, ubranego na czarno przystojniaka? Jak ja go dawno nie widziałam, nudno tu bez niego. Przydałoby się trochę mrocznego klimatu.
- Hermiono?
Odwróciłam się na pięcie. Zauważyłam Poppy Pomfrey, naszą kochaną pielęgniarkę. Dzień nie mógł się zacząć piękniej!
- Dzień dobry - posłałam jej jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów.
- Nic ci nie jest? - spytała zszokowana.
- Nic, a nic. Chciałam tylko pójść do toalety - powiedziałam dalej udając moją drugą połówkę. Tą naiwną.
- Całe szczęście - powiedziała i przytuliła mnie do siebie. Odwzajemniłam gest, jednocześnie wyciągając zza jej pasa od sukni dwie różdżki. Przycisnęłam je do pleców zmieszanej kobiety.
- Nie jestem "tą" Granger. Jestem " tamtą" Granger. Tą lepszą, w moim znaczeniu tego słowa - silniejszą. Nie dyryguj mną, a może się zlituję i pozwolę ci dzisiaj żyć.
Dalej celując w nią różdżką poszłyśmy przez korytarz, aż do dwóch gargulców.
- Hasło? - rzuciłam niedbale nie zwracając na nią uwagi.
Westchnęła i odezwała się po chwili.
- Wiśniowe Karmi.
Gdyby to nie była tak niezręczna dla niej sytuacja, śmiałaby się z tego. Ja tylko pozwoliłam sobie cicho prychnąć. Co to za hasło?
Posągi rozstąpiły się i ukazały się schody do gabinetu. Weszłam po nich pod same drzwi i nie pukając, a jedynie wpuszczając do środka przerażoną pielęgniarkę, spełniającą rolę mojej tarczy. Nikt się nie odezwał. Słychać było tylko trzepot skrzydeł feniksa. Na biurku leżały jakieś papiery i jakiś kamień. Nie zainteresowałabym się nim, gdyby nie przyciągająca mnie do niego jego czarno-magiczna aura.
Świecił na hipnotyzujący granatowy kolor, z białymi opiłkami cennego kruszca, wokół którego niegdyś się znajdował. Chciałam go mieć.
- Dzień dobry, panno Granger. Co panią do mnie sprowadza?
Zapytał o to tak naturalnie, jakby to był normalny widok: płacząca kobieta na podłodze i młoda dziewczyna trzymająca podniesioną na nią różdżkę. Czy on miał coś nie tego z głową?
- Siadaj, proszę - wskazał na wygodny fotel. To mogła być pułapka.
- Postoję.
- Jak chcesz, ale to nie będzie mile.
- Że co...? - Już się zastanawiałam nad znaczeniem jego słów, lecz nie zdążyłam tego zrobić do końca.
W momencie, gdy on spokojnie mówił, Snape (w myślach tak na niego mówię, bo skoro nie pamiętam, że mnie uczył, to nie ma sensu zwracać się do niego profesorze) uchylił klapę w podłodze i chwycił mnie za kostki. Straciłam równowagę, uwolniłam zakładniczkę i pozwoliłam Dumbledore'owi się śmiać. To było upokarzające.
- A teraz, Granger mi wytłumaczy, o co tutaj chodzi - specjalnie zaczął takim głosem, uśmiechając się złośliwie.
Splunęłam mu w twarz.
- Nic nie powiem.
Pozostali westchnęli z irytacją. Zaczynał się trudny dzień.

Prawda-SevmioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz