5

421 54 23
                                    

        Odkąd wilkołak przemieni się po raz pierwszy, zaczyna naukę również w praktyce. I tak naprawdę większość z nas jest wtedy wrzucana na głęboką wodę. Bez ostrzeżenia, bez litości – brutalnie i zdecydowanie.

        Pamiętam swój pierwszy trening i swoją pierwszą przemianę. Niespodziewaną, chociaż wyczekiwaną. Pamiętam, że byłem dumny jak paw, bo... Poniekąd pierwsza przemiana była jak... Jak każdy pierwszy raz. No dobrze, może nie każdy, bo nie dla każdego jest wyjątkowy, ale ze mną tak było. Nie spodziewałem się tylko, że późniejsze treningi będą tak wyczerpujące.

         Wilkołaki nie rodziły się z wrodzoną umiejętnością przemiany. Obowiązkiem każdego rodzica i stada było nauczenie młodych tego, jak żyć w ciele zmiennokształtnego. My sami nie mogliśmy jej wywoływać, a jeśli się udało, nie potrafiliśmy wrócić do ludzkiej postaci. Poza tym bycie wilkiem nie wiązało się tylko z wyciem do księżyca. Byliśmy pełnoprawnym gatunkiem, który rządził się swoimi prawami. A ich trzeba było się nauczyć.

         Od dziecka ciężko pracowałem. Treningi wyciskały z nas siódme poty. Nie wszyscy musieli się tak trudzić, ale ja i Cade dawno odłączyliśmy się od grupy podstawowej. Jako potomkowie ważniejszych rodów w stadzie musieliśmy umieć więcej. Musieliśmy umieć walczyć tak naprawdę.

         Treningi nie zawsze były niewinne. Nie zawsze okładaliśmy się rękawicami. Czasem to wszystko zaczynało tonąć w mroku, a ja czułem się, jak na walce w klatce. Nasi trenerzy nie robili nic, czego nie powinni. Tak wyglądały przygotowania do bycia wilkołakiem. Wiele słyszałem o takich sesjach, na których lała się krew, chociaż ja i Cade powstrzymywaliśmy się od tego. Niemniej jednak, chociaż od wieków panowaliśmy nad sobą i odchodziliśmy od natury bestii, każdy wciąż ją w sobie miał. A czasem należało ją wyzwolić. Pozwolić, by nasze oczy napłynęły krwią.

         Ja właśnie zbierałem się na jeden z takich treningów. Poprawiłem sportową torbę na ramieniu, a potem odepchnąłem się od pnia drzewa, widząc, jak Cade wreszcie opuszcza dom, wlokąc się w moim kierunku.

– Myślisz, że jeśli się zerwę, zauważą? – zapytał chłopak, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni spodni. – Starzy szlajają się po mieście, nawet nie zorientują się, że nie wyszedłem.

– Niezła próba – rzuciłem lekceważąco. – Rusz dupę.

        Faulkner przewrócił oczami, ale posłusznie ruszył za mną w kierunku miejsca, w którym odbywały się treningi. Budynek, stojący na uboczu, był jednym z większych i służył nam za salę gimnastyczną. Trenowaliśmy głównie na świeżym powietrzu, ale w okresach wiosenno-letnich musieliśmy schodzić z zasięgu ludzkiego wzroku. Tak więc szliśmy po prostu na zwykły trening.

        Pchnąłem drzwi hali, w powietrzu wyczuwając już ten dziwny zapach. Pot i krew mieszały się tutaj bardzo wyraźnie. Kiedyś to wszystko mnie brzydziło. Brzydził mnie fakt, że wilkołaki nadal powinny trzymać się tej swojej mrocznej, brutalnej strony, ale przywykłem do tego.

        Rzuciłem torbę na podłogę prowizorycznej szatni i szybko się przebrałem. Cade z ociągnięciem zmienił swoje ciuchy, ale wkrótce byliśmy gotowi. Przed prawdziwymi treningami z nauczycielami zwykle robiliśmy rozgrzewkę, polegającą na przebiegnięciu kilkunastu kilometrów. Wydawało się wiele, ale to wszystko nawet nas nie męczyło. Ruszyliśmy więc jedną z alejek, okrążając miasto wokół.

– Najchętniej bym się stąd zabierał – rzucił nagle Cade, zrównując się ze mną.

– Co tak bardzo cię tutaj denerwuje?

– Pytasz, jakbyś nie wiedział – fuknął w odpowiedzi.

– Bo dobrze wiesz, jak to zmienić.

         Ja i Cade od lat szliśmy w zaparte. On ustawał przy swoim twierdzeniu, ja przy swoim. Ale mimo wszystko, nawet jeśli tak bardzo się różniliśmy, nie byliśmy przyjaciółmi z przypadku. Mówiło się, że ta siła, która spaja dwa ogniwa w bratnią duszę, maczała palce w przyjacielskiej relacji. To tak, jakby ktoś kiedyś ujrzał naszą dwójkę i stwierdził, że oni są przeznaczeni jako swoi przyjaciele. Nigdy nie poddawałem tego w wątpliwość, bo nasza relacja od zawsze była specyficzna.

          Tylko że po tylu latach miałem gdzieś to, czy jakaś magiczna, wilkołacza siła była tego sprawcą. Cade stał się moim bratem. Zbuntowanym, nieokrzesanym i trudnym, ale jednak bratem.

– Czasem lepiej jest odejść, Danny – stwierdził po raz kolejny.

– Odejdziesz i co dalej? Co powiesz innym? Co powiesz rodzicom? Jesteś przyszłym Alfą, los tego stada spoczywa na twoich barkach.

         Cade jęknął.

– I właśnie o to chodzi. – Westchnął, a potem nie powiedział nic więcej.

         Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem, po prostu biegnąc przed siebie.

~*~

          Jedno uderzenie pięści sprawiło, że kolana się pode mną ugięły. Odrzuciło mnie w tył, ale nie mogłem stracić równowagi. Trzymałem się twardo na nogach, wymierzając cios przeciwnikowi. Cade był dobry w te klocki, więc dawałem z siebie wszystko. Jego uderzenia były czasem naprawdę przypadkowe i chaotyczne, właściwie do przewidzenia, ale jeśli udało mu się mnie zaskoczyć, obrywałem naprawdę porządnie. I to gdzie popadnie. A to, wymierzone w moją szczękę, prawie posłało mnie na łopatki. Okładaliśmy się gołymi pięściami pod czujnym okiem trenera. Pot lał się z nas strumieniami. Nasze włosy praktycznie zasłaniały nam widok, a koszulki lepiły się do zgrzanego ciała.

          Cade po raz kolejny trzasnął mnie tak, że aż odebrało mi dech, tym razem kopiąc mnie tuż pod żebra. Warknąłem głośno, wiedząc, do czego zmierzamy. Niewiele brakowało do tego, bym się przemienił. Kątem oka zerknąłem na trenera, wyraźnie dającego mi znak. Nie czekałem zbyt długo. W zaledwie kilka sekund wściekłość osiągnęła krytyczny pułap, a ja wybuchłem. Silna energia rozerwała moje ciało, a ja przemieniłem się w przejściową fazę wilka. Moje pazury były teraz dłuższe, oddech szybszy, a ciosy celniejsze.

         Wystarczyły takie cztery, by powalić Cade'a na podłogę, prawie łamiąc mu nos od zderzenia z deskami. Właśnie wtedy zabrzmiał gwizdek.

– Koniec! Daniel, stój! – zawołał trener, a już po chwili dotknął mojego ramienia.

         Wcale nie posunąłem się tak daleko, on przecież sam mi na to pozwolił, ale wiedziałem, że i tak nadszedł koniec treningu. Odetchnąłem głęboko, łapiąc oddech. Puściłem Cade'a, który opadł na podłogę, warcząc pod nosem. Nienawidził dostawać ode mnie po dupie, ale czasem byłem od niego lepszy.

– Faulkner, idź się przebrać. A ty – mężczyzna wskazał na mnie palcem – chodź ze mną.

         Westchnąłem, przewracając oczami. Chciałem już sobie pójść. Odbębniłem trening i byłem zmęczony. A kiedy byłem zmęczony, zaczynałem marudzić.

– Musisz panować nad swoją złością, Daniel – zaczął trener.

        Zmierzyłem go wzrokiem od góry do dołu. Miał jakoś po czterdziestce, był trochę niższy, ale mimo to czułem przed nim respekt. Jednak na dźwięk tych słów, zmarszczyłem brwi.

– Panować? – prychnąłem lekceważąco. – Pozwolił mi pan na przemianę.

– Chciałem sprawdzić, czy wykorzystasz okazję. – Wzruszył ramionami. – Kiedy wejdziesz w ten stan upojenia agresją, nie można cię zatrzymać. Nie możesz na to pozwolić.

        Spojrzałem na swoje stopy, nie mówiąc nic więcej. Nie słyszałem większego głupstwa. Wiedziałem, że pozwalam brutalnej stronie na wzięcie kontroli, ale panowałem nad nią od lat. Robiłem to, czego oczekiwali ode mnie dorośli.

– Idź do domu, Daniel, i ochłoń trochę. Przemyśl to, co ci powiedziałem. – Trener poklepał mnie po plecach.

        Rzuciłem mu ostatnie spojrzenie i odszedłem, idąc prosto do miejsca, w którym zniknął Cade. 

A/n: Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał? Kto by pomyślał, że Daniel potrafi zmienić się w bestię...

Defender | TO #3 spin-offOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz