-Powiedz mi,przyjemniaczku, jak to jest być takim paskudnym?- dziewięć godzinw drodze. Dziewięć godzin nieustannej paplaniny. Te pięć latnauczyło Roana czegoś więcej niż cierpliwości, bo żyć z tympomiotem i nie zarżnąć go po kwadransie zasługiwało przynajmniejna objęcie stanowiska samej hedy. Poruszali się może i zlekceważeniem zagrożenia, ale jak można się ukryć na środkupustyni, mijając przez cała drogę może ze cztery drzewa?Zmierzali przed siebie, jak zawsze, dżwigając dobytek na plecach.Plecach Roana, bo młody Yokko już dawno wymigał się od swojejczęści.
-Powiedz mi, krowi smrodzie, jakim cudem ty jeszcze żyjesz?- chłopak zaśmiał się, i jak wcześniej szedł trochę z tyłu, teraz zrównał marsz z towarzyszem.
-Warto zacząć od samegopoczątku. No więc, urodziłem się jako czwarte dziecko wyjątkowogłupiego wojownika, który jak się potem okazało nie był moimojcem. Nie spodobały mu się moje czarujące oczęta, więc powyciągnięciu mnie w worku w środku nocy z domu...
-Uważaj!- chłopiec niemarnował nawet chwili na zastanowienie, waląc się na ziemie. Wsamą porę, bo strzała przebiła by jego gardło dokładnie wmiejscu, gdzie dopiero kształtowało się jabłko Adama.
-O w dupę kozy...
Zdawać by się mogło, żezaatakowała ich wielka chmura piachu, mknąca w ich stronę tużznad horyzontu. Jednak był to tylko kurz wzniecany spod kopytśnieżnobiałych koni, galopujących w ich stronę z zawrotnąszybkością. Na grzbietach pięciu rumaków siedzieli ubrani wcienkie skóry, zamaskowani jeżdżcy, każdy jeden dzierżący łukprzy boku. Zmierzali w uch kierunku bynajmniej z przyjaznymizamiarami, bo strzelanie do gości w akcie uprzejmości nie zdarzasię nawet w Azgedzie. Nie zdarzało. Roan szybko oszacował ichszanse. Pięciu konnychprzeciwników. Wycieńczony on i bezużyteczny w walce Yokko.Czy to już upragniony koniec? Chciałbyś, głupcze.
-Papo, i co teraz?-młodzieniec zdążył podnieść się z ziemi i wyjąć zza pasa cośna wzór miecza.
Krew spływała powoli natkaninę, która wyglądała na białą za czasów swej świętości,tworzą małą kałużę. Yokko od początku schwytania próbowałuwolnić nadgarstki z więzów, raniąc je sobie paskudnie. Wykrwawisię w końcu. Uwięzieni w sporym namiocie otoczonym przeznieprzyjaciół. Trzech martwych, jeden konający i dwóchpoobijanych, na oszołomionego po uderzeniu w głowę żółtka iskaleczony policzek z kilkoma siniakami. Nie jest źle. Podłuższym czasie spędzonym „w gościnie" byli wręcz pewni, żesą w łapach tych obślizgłych węży. Pustynne wilki.Pierwszy klan, jaki udało się mu spotkać na Nowej Ziemi.Przebiegły i nie do pokonania w pojedynkę. Ani w półtora...Czekaliwięc na audiencje, bo co znajdą szczeniaki, to pokazują alphie.Jak u wilków, choć on wolał nazywać ich hienami. Bardziejtrafnie. Rozważania na temat czworonogów przerwało mu stanowczechrząknięcie.
-No proszę proszę, a kogo ja tu widzę? Moi ulubiona parka. Nigdynie przejdę obojętnie obok twojej urody, mój zawszonyprzyjacielu...- co to za nowy świat, którym rządzą dzieci. Roanspojrzał niechętnie na powoli zbliżającego się chłopaka.Dziecko, które miał przed sobą, które już tyle razy udowodniłomu, że ten świat już dawno się skończył. Chłopak, który donich przemawiał był w wieku Yokko, jak nie młodszy, tatuaż natwarzy sporo zasłaniały. Na twarzy na pozór młodej, jednak gdyspojrzeć głębiej w szare oczy, widać starca. Starca chowającegosię za pyszałkowatym uśmiechem i mordem.
-To czas na kołysankę,nie zabawę w królow...- jego głos skończył się z chwiląspotkania dzidy młodego wilka z twarzą króla. Splunął krwią,posyłając rozmówcy złośliwy uśmieszek.
-No widzisz jaki jesteśmarkotny?- nadkruszony ząb nie ujmował mu poczucia wyższości nadoprawcą. Ten jednak nadal pewnie się uśmiechał. Pogroził mupalcem, po czym tą samą bronią zadał cios Yokko. Uśmiech zniknąłz twarzy Roana.
-A-a-a, nie kłopocz się,upaskudził mi dywan, a tak się w gościach nie robi.- stwierdził,przerywając rozwścieczonemu ziemianinowi w pół słowa.
-Gościnie? Gościnie?!Słuchaj no, mały potwo...- kolejne uderzenie znowu skutecznie muprzerwało.
-Khanue, przywódcoKhanuem.
Zgniotę Cię jak robaka,którym jesteś, ale najpierw rozprawie się z twoją dziewczyną,jeśli nie zaczniesz mnie szanować...
YOU ARE READING
King without kingdom
FanfictionMoja ziemia. Mój lud. Moi sprzymierzeńcy. Moi wrogowie. Upragniona korona. Wszystko przepadło... Przegrałem. Uznany za zmarłego, spełniłem swój zasrany obowiązek. Pierwszy raz w swoim nędznym życiu gotów na śmierć, czekałem na nią wręcz z utęsknien...