-Wstawaj Roan, musimy iść.Koniec drzemki dla urody, nawet ona ci już nie pomoże.- głosdochodził jakby z oddali. Znajomy, ale jednak nie do końca. Pamięćwracała powoli, małymi dawkami. Kim jest? Teraz już nikim. Gdziejest? W piekle, najpewniej. Żyje? Wnioskując po bólu w dosłowniekażdym calu jego ciała, niestety tak. Jak długo jeszcze?
-Staruszku, mówiępoważnie. Jesteśmy za bardzo osłonięci.- głos ponaglał,widocznie zaniepokojony. Chłopięcy głos. Yokko. Podniósłsię do siadu i otworzył nieznacznie oczy, mrużąc je od razu.Słońce dokładnie oświetlało widok z góry. Piękny, przerażającywidok. Resztki niegdysiejszej metropolii, szczątki domów, gruzy.Wszystko powoli znikało, pochłaniane przez dziką roślinność.Potężną, nieokiełznaną. Odradzała się z każdej katastrofy,kążdej zagłady jaka ją spotkała. A ludzie razem z nią, niczympaskudnie odporny pasożyt. Ile jeszcze?
-Ruszamy.- rozkaz, zktórym momentalnie opuścili miejsce, gdzie koczowali już od kilkutygodni. Nie przywiązywali się nigdy do miejsc, bo nie było warto.I tak z czasem wszystko przepadało.
Droga na dół byłażmudna i niezwykle nieinteresująca. Owszem, byli czujni, ale jużod dawna zwierzyna nie zapuszczała się w głąb tego budynku.Skutecznie ją odstraszali. Co dziwne, schodzili w zupełnej ciszy,co w końcu zaczęło niepokoić Roana. Będę tego żałował.
-Yokko?- odpowiedział mugłuchy odgłos kroków chłopca.
-Yokko...?- tym razemgłebokie westchnienie. Próbował sobie przypomnieć, czy mogłodojść do sytuacji, w której jego podopieczny mógł zostraćranny. Może w nocy...
-Czułeś sie kiedykolwiekgdziekolwiek bezpiecznie? Chodzi mi o to, źe... no wiesz, takcałkowicie. Kładłeś się spać nie myśląc, że nastepnego dniamożesz sięnie obudzić. Uczucie, że jesteś na swoim miejscu i jużgo nie opuścisz. Rozumiesz mnie? Wśród ludzi, którzy cię niezdradzą. Którzy nie mieli by nawet powodu i okazji, żeby cięzdradzić. Rozumiesz...?- dawno nie słyszał w głosie młodegotakiego żalu. Owszem, smutek zawsze gdzieś tam się kołysał,pomiędzy ujmująco głupią radością i błahym strachem, ale nigdyjeszcze nie był tak wyrażny.
-Miałem.- przez chwile, ai owszem. Trwało to tak krótko, że wydawać się mogło jak sen.Dawno, dawno temu, w młodzieńczych latach. Bezpieczny, kochany...przez ułamek wieczności. Smutny uśmiech zagościł na pokrytejbliznami, zmęczonej twarzy. Oczy, delikatnie zaszklone, zdawać bysię mogło, że uśmiechnęly się razem z wargami. Przez chwilę,malutką chwilę, był tam. Był znów na swoim miejscu. Lecz chwileznikła tak szybko jak sie pojawiła. Niczym błysk gwiazdy. Trzepotskrzydeł motyla.
-Opowiesz mi?
-Czemu miałbyś chciećtego słuchać?
-Zawsze byłem ciekawy jakto jest, papo.
YOU ARE READING
King without kingdom
FanfictionMoja ziemia. Mój lud. Moi sprzymierzeńcy. Moi wrogowie. Upragniona korona. Wszystko przepadło... Przegrałem. Uznany za zmarłego, spełniłem swój zasrany obowiązek. Pierwszy raz w swoim nędznym życiu gotów na śmierć, czekałem na nią wręcz z utęsknien...