I

9 5 9
                                    

7 lat później...

30 sierpnia, rok 1992

Słońce, jak każdego dnia, rozpoczyna wspinaczkę po niebie. Tuż pod grubą warstwą kłebiastych chmur, ciążących nad calutkim Gorey jak koc.

Jej powieki odsuwają się w górę, wyłaniając spod siebie burawe tęczówki. Wzrok błądzi poprzez wszystko co ją otacza. Dziewczyna z łatwością, wstaje podpierając się łokciami. Raz jeszcze, zanim na dobre się obudzi, rozgląda się po pokoju.

Dostrzega lusterko, chwilę się w nim przegląda.

To tylko zwykła wychudzona nastolatka średniego wzrostu, z brakiem zainteresowań i pozbawiona jakiegokolwiek pojęcia o rzeczywistości.

Poprawia krótkie, ciemne włosy, zawijając kosmyki za uszy. Jej twarz jest obsypana sporą ilością plamek, przebarwień czy innych znamion. Kości żuchwy są łagodnie zaokrąglone, lecz jednocześnie całkiem ostre. Podbródek ma w sobie drobny, niemal niewidoczny dołek. Usta są cienkie i wąskie, chociaż zadziwiająco kształtne. Nos, już od nasady jest niewielki, ale jego czubek ma dość duży rozmiar. Jej średniej wielkości oczy, patrzą z ukrytym smutkiem na wszystko, co tylko spotkają.

W całej przestrzeni otaczającej burooką dziewczynę, rozbrzmiewa nagle kobiecy głos. Namawia, by przyjść do pokoju obok. Dziewczyna narzuca na siebie pierwsze znalezione ubrania i w podskokach, na jednej nodze, zmierza do pomieszczenia, fachowo nazywanym przez personel, kuchniopodobnym.

Gdy wreszcie tam trafia, wargi jej ust rozwierają się lekko. A z nich wydobywa się coś co można by, z przymrużeniem oka, okrzyknąć jednocześnie szlochem, jęknięciem i piśnięciem. Pomieszczenie kuchniopodobne mieści w tej chwili mnóstwo, zupełnie nieoczekiwanych gości.

— Jak? — mówi przyjmując po kolei prezenty od zebranych, zauważając, że wołająca ją chwilę temu osoba, stoi tuż przy niej.

— Dzieciaki kadrowiczów. — mówi obserwując, jak mały tłum dobrze się bawi — Od kilku lat trujesz o imprezie niespodziance z rówieśnikami, więc od razu pomyślałam, że to dobra okazja. Dziś będziesz miała już szesnaście lat, Tori — kobieta całuje ją w policzek odchodząc wraz z innymi pełnoletnimi gośćmi do innego pokoju.

Solenizantka nie rusza się z miejsca, oszołomiona całym zdarzeniem. Wkrótce podchodzi do trójki nastolatków, przesiadujących na kanapie w malutkim pomieszczeniu salonopodobnym, połączonym bezpośrednio z kuchnią.

— Victoria, tak? — odzywa się jedna z dwóch dziewczyn, siedzących blisko solenizantki. Bladozielonkawe, krótkie włosy spływają po jej smukłej twarzy, a oczy spoglądają zupełnie bez wyrazu, spod kiepsko pomalowanych rzęs. Burooka kiwa delikatnie głową, lecz nie odzywa się.

— Czy to prawda, co mówią o tych twoich "zdolnościach"? — mówi druga blondynka o jaskrawych oczach, robiąc cudzysłów w powietrzu, na co Victoria odpowiada wzruszeniem ramion. Nie wie, co się z nią dzieje. Jakim cudem, coś o czym od zawsze marzyła, tak ją onieśmiela, a nawet zdaje się przerażać?

Nastaje dziwna cisza. Zdaje się zagłuszać muzykę, choć wcale tak nie jest. Zdaje się, że w pokoju słychać tylko przyśpieszone bicie serca burookiej dziewczyny, choć wcale tak nie jest. Zdaje się, że wszyscy tylko czyhają na najmniejszy dźwięk z gardła Victorii, dźwięk który mogą uznać za odpowiedź.

Dokładnie tak jest.

Victoria podnosi się zwinnie z kanapy, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych.

— Przyszliśmy, żeby coś zobaczyć. — mówi ktoś z tyłu grupy ludzi, która w tak krótkim czasie, zdążyła okrążyć tą jedną Utalentowaną.

PotwórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz