Postanowiliśmy się wydostać. Oczywiście zaraz wychyliła się Rocky z ogromnym harpunem (skąd ona bierze ten sprzęt?!) . Zainstalowała go w rogu budynku. W odpowiedniej chwilii wystrzeliła, a hak zaczepił się o jakieś drzewo w kierunku połudnowo - wchodnim .
- O nie...! - powiedział John. - To moje strony. To las Hearther. Nie bez przyczyny stamtąd uciekłem.
- Ma racje. - powiedziała Ellie. - To właśnie dwie mile od tego lasu mieście się centrum Dr. Henzera.
- To nasza jedyna szansa! - krzyknęła Ro jakby właśnie znalazła się na statku Kolumba w 1492 roku. - Jestem pewna, że znajdziemy tam antidotum.
- Ale jak to przeniesiemy?? - zapytał się John.
- W bazie Dr. Henzera były bomby gazowe. Jeżeli uda nam się je zrzucić na ważne cele, gdzie jeszcze żyją ludzie to jest szansa, że przeżyjemy.
- Baza wojskowa jest jednym z takich celi. - rzekła właścicielka harpuna. - Ale jak im wytłumaczymy, że chcemy im pomóc?
- To będzie obmyślimy póżniej. - powiedziałem. - Ellie?
- Tak?
- Czy w siedzibie stwórcy zombie znajdziemy jakiś helikopter lub choćby jeep'a??
- Jest transporter opancerzony...
- W czymś takim?! - przerwała jej Rocky. - Mamy niewiarygodne szczęście. Tym moglibyśmy dostać się na poligon i poinformować dowódców o antidotum, ale czekaj... Czy oni przypadkiem właśnie się nim nie wydostali z zakażonego centrum badawczego???
- Możliwe...
- Wiem! W tym lesie jest miasteczko o nazwie Bartelow. Możemy skorzystać z jednego z helikopterów, które znajdziemy na szpitalu, na straży pożarnej lub w siedzibie policji.
- Dobrze, ale pozostała jeszcze kwestia dotarcia tam. Chyba nie pójdziemy tam ziemią, gdzie możemy mieć problem z pewnymi "kolegami" pełnymi rządzy zjedzenia nas.
- A co z harpunem?
- Nie powiesz mi chyba, że masz zamiar całą drogę iść po drzewach jak małpy?
- Ja tu widzę tylko jedną małpę.
- Dziewczyny przestańcie! Musimy sobie pomagać jeżeli chcemy przeżyć! - napomniałem.
Dobra. - powiedziała Ellie. - Wystrzeliłaś ten harpun akurat kilkadziesiąt metrów od płotu tego miasteczka.
- Dobra. Posłuchajcie mnie. - rzekłem. - Zejdziemy z drzewa i biegiem puścimy się do Bartelow. Dacie radę???
- Chyba tak... - odparli.
- Ja pójdę pierwszy. Posłuchajcie mnie. Gdy zejdziecie z drzewa wołacie "Już!", po czym biegnijcie jak najszybciej w kierunku północnym.
- Ok.
Szybko bez problemu przeszedłem przez linę, zeskoczyłem i krzyknąłem ustalony znak. Pobiegłem jak najszybciej w stronę miasta roztrącając zombie. Zobaczyłem płot. Zacząłem się po nim wspinać, gdy nagle zeskoczył na mnie zombie.
- Urgsgh....uhgerstd...
- Aaa! Zostaw mnie! - krzyknąłem.
Zaczął się ześlizgiwać ze mnie spojrzałem w dół. Właśnie odchylił się by mnie ugryźć, gdy rozległ się świst. Zombie spadł przeszyty strzałą. Przeskoczyłem przez płot. To musiała być Ellie, dlatego osłupiałem, gdy zobaczyłem jakiegoś obłoconego chłopca w wieku 14 lat z prowizorycznym łukiem przewieszonym przez ramię.
- Kim jesteś? - zapytałem się zdziwiony.
- Ja? Nazywam się Arthur, a ty??
- Nie jest ci to potrzebne. Mów do mnie jak chcesz.
- Mogę "proszę pana"?
- Niech ci będzie.
Za chwilę prze płot przeszła Ellie i Rocky.
- Gdzie jest John? - zapytałem.
- Myślałam, że jest z Tobą - powiedziała Ellie. - Poszedł po Tobie.
- John!!!
CZYTASZ
The Walking Dead
FanfictionKsiążka stworzona na podstawie komiksu, książki i gry, ale bohater i opowieść jest nowa!