Rozdział 3

25 1 2
                                    


Słońce chyliło się ku zachodowi, a ja w pośpiechu zmierzałam do domu. Mieszkałam w jednej z biedniejszych dzielnic na wschodzie miasta, oddalonej od amfiteatru o pół godziny piechotą. Budynki piętrzyły się jedne na drugich, tworząc sieć mieszkalną. Kilkupiętrowce, bo tak nazywano takie dzieła architektury, były budowane z uszkodzonego drewna. Pomiędzy budynkami dało się zauważyć wiszące linki, służące do wieszania prania. Jeśli chodzi o drogi, w większości pokrywał je bruk, za który i tak zapłaciliśmy z własnych pieniędzy. Nasze życie było ciężkie, jednak zawsze staraliśmy cieszyć się chwilą. Wyższe sfery gardziły robotnikami, ale to właśnie my pracowaliśmy na ich utrzymanie.

Mój dom znajdował się na peryferiach i był to jeden z nielicznych domów wolnostojących. Mina kupiła go, gdy przeprowadziłyśmy się tutaj ze stolicy. Nie wiem jaki powód krył się za naszymi przenosinami. Od zawsze sądziłam, że to przez śmierć rodziców.

A stało się to zaledwie miesiąc po moich narodzinach. Wyruszyli wtedy na budowę pomnika Isadory w Ardglass. Jeden z komponentów spadł prosto na nich i zmiażdżył, zabierając im życie. Minervę poznali kilka lat wcześniej przy okazji innych robót, najprawdopodobniej dwa lata przed moim pojawieniem się na świecie. Byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. Kobieta, usłyszawszy o ich śmierci, postanowiła zająć się mną i wychować jak własną córkę.

Mina - bo tak ją nazywam - jest osobą upartą, a zarazem pełną empatii dla drugiego człowieka. Jej pasję stanowi szycie. Za czasów wolnego rynku, handlowała swoimi wyrobami. Teraz nie może już tego robić. Wszystko to, przez ustawę parlamentu. Tka więc dla przyjaciół, nieznajomych i dla mnie.

Jej karnacja jest ciemniejsza od mojej. Głowę zdobią długie, białe włosy. Oczy są koloru bursztynu, a zmarszczki jedyną oznaką starości. Co dziwne, nigdy nie powiedziała mi swojego wieku czy wzrostu. Sądzi bowiem, że liczby przynoszą pecha.

Stanęłam w progu domu, nasłuchując jakiegokolwiek szmeru. Miałam nadzieję, że kobieta nie zauważy mojego późnego powrotu. W jej przypadku było to awykonalne.

Delikatnie nacisnęłam klamkę, wślizgując się do środka. We wnętrzu, wszystko wydawało się pozostać niezmienione. Patchworkowe kotary wisiały zawieszone na każdej futrynie. Prowizoryczne półki, wykonane przeze mnie, zdobiły wyszywana twórczość Miny. Nie chcę sobie przypominać ile razy uderzyłam się młotkiem kiedy je robiłam... Jednym słowem, wszystko wyglądało normalnie.

Już chciałam przemknąć do mojego pokoju, kiedy usłyszałam głos dobiegający z największego pomieszczenia.

- Gdzie byłaś cały dzień? - zapytała.

Jej głos był wyraźny, a zarazem poważny. Nie słychać było w nim irytacji, a raczej obojętność.

Zdemaskowana, postanowiłam podejść do pracowni, w której się znajdowała. Był to zarazem jej pokoik, jak i miejsce pracy. Miał dwa okna, od północy oraz od wchodu. Na samym środku, w swoim bujanym fotelu, siedziała Minerva. Jak zwykle, szyła coś nowego.

- W pracy, a potem pomagałam Xannali w...

- Widziałam cię na arenie - odparła, wciąż nie podnosząc wzroku znad szytego ubrania.

Te cztery słowa wystarczyły, by serce zaczęło dudnić mi w piersi.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Tym bardziej, że ją okłamałam.

- Mino, jest mi bardzo...

- Świetna walka - przerwała mi po raz kolejny.

- Ja... Co?

Zajęło mi kilka sekund, by pojąć jej wypowiedź.

Uniosła wzrok i spojrzała mi prosto w oczy.

Łzy HeliosyWhere stories live. Discover now