Rozdział 4

26 1 3
                                    

Leżałam na łóżku w swoim pokoju i przeglądałam książkę, którą dała mi opiekunka. To właśnie ona, a także szkoła nauczyły mnie czytać. Z pisaniem było już trochę gorzej, ale przecież nie we wszystkim trzeba być najlepszym. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia skąd Minerva znała te wszystkie rzeczy. Nigdy nie pisnęła słówkiem o swojej przeszłości, dlatego mogłam się tylko domyślać. Kniga nosiła nazwę "Yamellus'ti". Opowiadała o historii jednego z największych elfickich rodów w Geonie, który swoją siedzibę miał na północy Ilionu. Z tego co wiedziałam, córka Gaiana V - Nerine - miała wyjść za mąż za założyciela klanu. Co dziwniejsze, było między nimi kilkaset lat różnicy.

Ciekawiło mnie, jak to jest być z kimś zaręczonym. Kochać kogoś tak mocno, że chciałoby się ułożyć z nim życie. Budzić się codziennie i spoglądać z miłością na jego oblicze. Nigdy nie doznałam takiego uczucia. Czy księżniczka Nerine wychodziła za niego z miłości? Czy to tylko układ polityczny? Nie wyobrażam sobie, bym miała być z kimś kogo nie kocham. Kimś, kogo nawet nie znam. Z największą ostrożnością zamknęłam księgę, tym samym sposobem zamykając w niej swoje myśli.

Ni stąd, ni zowąd, przypomniała mi się kłótnia z Miną. Zmartwiona kobieta czekała na mnie przed domem z zapaloną świecą, dopóki nie wróciłam bezpiecznie do domu. Po krótkiej wymianie zdań i wymierzeniu mi sprawiedliwej kary, poleciła położyć mi się spać. Posłusznie wykonałam rozkaz, bowiem byłam już bardzo zmęczona. Miałyśmy porozmawiać, gdy tylko wzejdzie Słońce. Obudziłam się jeszcze przed wschodem, jednak nie znalazłam jej w żadnym z pomieszczeń.

Właśnie wtedy, usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Zwlokłam się z posłania, by pomóc jej w dźwiganiu zakupów. Bez słowa oddała mi toboły, kierując się w stronę pracowni. Usiadła w swoim ulubionym fotelu, nie wymieniwszy ze mną ani jednego spojrzenia.

- To kara milczenia? - zaczęłam.

Nie odpowiedziała.

- Mino, zachowujmy się jak dorośli.

- Zachowuję się odpowiedzialnie, ale ty chyba nie - oznajmiła, zabierając się do szycia.

- Wiesz co? Przykro mi. Naprawdę mi przykro. Wiem, że to było nieodpowiedzialne. Wiem, że postąpiłam źle. Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, bo zostałam wczoraj napadnięta! - wrzasnęłam, tracąc nad sobą kontrolę.

No tak, powiedziałam za dużo. Jak zwykle...

Minerva podniosła wzrok, spoglądając na mnie ze zmartwieniem.

- Jak to napadnięta?

Nie mając nic do stracenia, powiedziałam jej co stało się wczoraj. Słuchała w skupieniu, analizując każdą zmianę mojego tonu oraz gestykulację.

- A więc zaproponowali ci pracę... - podsumowała - Jadą do Ilionu już dziś?

- Nie wiem. I tak nie mam zamiaru z nimi jechać - wzruszyłam ramionami.

- Sethio, zastanów się.

Nie wierzyłam w to co słyszę.

- Czekaj, czegoś tu nie rozumiem. Ty chcesz się mnie pozbyć?

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

- Nie. Nie rozumiesz... Tu chodzi o twoją przyszłość. Nie spełnisz swoich marzeń w Airyth.

- A skąd możesz to wiedzieć?! - łzy napłynęły mi do oczu.

Czułam się niezrozumiana. Z trudem przełknęłam gulę zalegającą mi w gardle.

- To czemu przeprowadziliśmy się akurat tutaj?!

Nie potrafiła odpowiedzieć, a przynajmniej nie chciała.

- Wiesz co, chyba podjęłam decyzję. Nie zostanę w tym miejscu ani chwili dłużej.

Wpadłam do mojego pokoju i w pośpiechu zaczęłam się pakować. Wzięłam jedynie moje zarobione pieniądze i znoszoną, czarną pelerynę. Słone krople spadały na posadzkę. Mina próbowała mnie zatrzymać, jednak nie docierały do mnie jej słowa. Nie wiedziałam dokąd pójdę, ale był to chyba mój najmniejszy problem. Największym był za to fakt, że nie chciała wyjaśnić mi prawdy. Prawdy, która mnie dotyczyła.

Wybiegłam z miejsca, który jeszcze chwilę temu mogłam nazwać domem. Zmierzałam w kierunku lasu, gdzie przez kilka lat biłam się z ulicznymi rozrabiakami. Były to dzieci ze slumsów, ale nigdy nie czułam się od nich lepsza. Mimo tego, że byłam odrobinę lepiej sytuowana. Od tamtego momentu, byłam bezdomną. Moim całym majątkiem natomiast, mogłam nazwać kilka deronów odłożonych na czarną godzinę. Mogło mi to starczyć najwyżej na tydzień.

Po kilku minutach biegu wgłąb lasu, postanowiłam odpocząć przy jednym z drzew. Krok po kroku, odtworzyłam w głowię całą scenę w chacie. Ciepłe łzy zaczęły spływać po moich policzkach raz jeszcze. W tej całej kłótni chodziło tylko o moje dobro. Dopiero wtedy to pojęłam. Wojna nadchodzi, a przybędzie do nas już za kilka miesięcy. Nic dobrego nie mogło mnie tu spotkać... Może jeszcze mogłam zmienić zdanie?

Spojrzałam na Słońce, przysłonięte w tej chwili drzewami. Nie byłam w stanie odczytać godziny. Pognałam w kierunku mostu, by dogonić Sennetha i Balitha. Miałam nadzieję, że jeszcze nie wyruszyli.

Przez całą drogę myślałam nad swoją decyzją. Czy była słuszna? O tym przekonam się dopiero wtedy, kiedy do nich dołączę. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłam poza granicami miasta. Nie miałam potrzeby przemieszczania się. Nie miałam też pieniędzy ani okazji. Pomysł podróżowania z dwoma mężczyznami również za bardzo mi się nie podobał. Powiedzmy, że z facetami łączyły mnie tylko praca i walki. Od tej pory, miałam się z nimi tułać... Nie wiem czy to przeżyję.

Przy moście byłam już pięć minut później. Szłam od strony lasu, wyczekując pojawienia się dwóch znajomych twarzy. Kiedy weszłam na betonową konstrukcję, zobaczyłam ich. Stali po przeciwnej stronie. Pochylali się nad skrawkiem papieru, żywo dyskutując. Postanowiłam pójść w ich stronę. Senneth zauważył mnie już w połowie drogi, a Balith podążył za jego wzrokiem.

- Miło cię widzieć, Sethio - odparł Balith, uśmiechając się do mnie.

Nie byłam przyzwyczajona do takich słów, dlatego zareagowałam raczej chłodno.

- Co teraz robimy? - spytałam, ignorując jego gest.

- Będziemy pracować. A co, spodziewałaś się hucznego powitania? - skwitował Senneth.

Ponownie skupił się na mapie, a przez jego usta przemknął złośliwy uśmieszek.

- Na pewno nie z twojej strony.

Chłopak spojrzał na mnie chłodno, napotykając ironiczny grymas.

- Planujemy trasę. Chcesz pomóc? - zagadnął drugi mężczyzna, najwyraźniej chcąc przerwać zaistniałą konwersację.

Skinęłam głową, a oni zaprowadzili mnie do swojego obozowiska. Było położone po drugiej stronie mostu, tak jak sądziłam. Rozgościli się pomiędzy drzewami, gdzie dostrzegłam skrawek materiału imitujący namiot. Kawałek dalej leżała kopa drewna, która służyła za podpałkę do usytuowanego nieopodal ogniska. Cały ich dobytek wyglądał raczej skromnie. W przeciwieństwie do stawki, jaką mi zaproponowali...

Balith zajrzał do jurty i wyciągnął z niej białą broń, a mówiąc prościej był to najzwyklejszy w świecie miecz. Nie miał zdobień, przez co wydawał się bardzo lekki. Balith spojrzał na mnie dumnie, podając mi oręż. Z początku odmówiłam przyjęcia tak wartościowego prezentu, ale zważając na jego namowy... No cóż, po prostu go przyjęłam. Zakładałam, że widział jakim beznadziejnym mieczem walczyłam wcześniej. Wzięłam broń do ręki, wykonując kilka zamachnięć. Ostrze zostało doskonale wyważone, co znacznie usprawniło moje ruchy.

- Dziękuję.

- Miejmy nadzieję, że nie będziesz miała okazji go użyć - odparł, wracając do planowania.

Nad trasą pracowaliśmy bardzo długo. Zastanawialiśmy się jak obejść rzekę przypływającą przez prawie całą Dalię. Zaproponowałam most, jednak odrzucili ten pomysł. Wybierali szlaki najmniej uczęszczane, praktycznie opuszczone. Widać było, że zależy im na czasie i dyskrecji. Już wkrótce miałam dowiedzieć się czemu...

~*~*~*~

Wiem jak długo trzeba było czekać na ten rozdział, ale w końcu jest! Życzę miłej lektury :)

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 06, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Łzy HeliosyWhere stories live. Discover now