Prolog.

18 1 0
                                    

Był mrożący krew w żyłach mrok. Pośród ciemnych uliczek szybkim krokiem zmierzał wysoki chłopak w ciemnych szatach. Głęboki kaptur z czerwonymi, charakterystycznymi elementami skutecznie uniemożliwiały jego identyfikacje przez straż. Żył w miasteczku Ginford, stolicy Anglii. Stolica nie była największym miastem na wyspach, jednakże na pewno była najbardziej zamożna. 
Chłopak wyszedł na mały plac, niedaleko pałacu króla. Rozejrzał się spokojnie i cały czas ostrożnie przemieszczał się w kolejną małą uliczkę. Wszedł do niej, a po chwili spotkał kolejną osobę w takim samym stroju. 

- Podaj hasło - rzucił ochrypły głos. 

- Nad krwawym urwiskiem roznoszą się agoniczne krzyki króla - wyszeptał przybliżając się do pobratymca. 
- Masz. - podał mu małą skrzyneczkę z ciemnego drewna. Chłopak otworzył ją i ujrzał sztylet leżący na czerwonej poduszeczce. Rękojeść miał pięknie udekorowaną, a ostrze idealnie naostrzone. Wziął go do ręki i z zadowoleniem stwierdził że jest naprawdę lekki. 

- Dzięki, twoja zapłata. - wyciągnął z płaszcza małą sakiewkę wśród pobrzękiwań srebrników. 

- Daj spokój. Nie trzeba - mimo, że miał zarzucony kaptur można było domyśleć się, że uśmiechnął się. - Zapłacisz mi kuflem piwa, gdy ten skurwiel w końcu zdechnie. 
- Jasne, postawie ci nawet całą beczkę, dzięki jeszcze raz. - uścisnął mu dłoń i poklepał go po ramieniu, a następnie wspiął się na dach jednego z budynków i uciekł pod osłoną nocy.

ZłodziejWhere stories live. Discover now