• Rozdział 29 •

101 18 41
                                    

Zasłoniłam usta, jakbym chciała powstrzymać odruch wymiotny — który raczej został wymyślony przez umysł, choć nie zdałam sobie z tego do końca sprawy. Zresztą tak było z każdym ruchem, jaki wykonałam w ciągu ostatnich parunastu godzin. Od wczorajszego wieczoru nie opuściłam nawet piętra domu, jedynie przeszłam na dywan w salonie. Nie przespałam ani minuty, a mimo to nie odczuwałam zmęczenia — tego też nie rejestrowałam — jedynie... nieustanną i nasilającą się pogardę do samej siebie.

Może dlatego miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję? Czy już byłam tak bardzo obrzydzona własnym wcieleniem, że chciałam podjąć jakąkolwiek próbę oczyszczenia?

Tego niestety albo stety nie wiedziałam, ale miałam pewność do jednej kwestii — jakieś „oczyszczenie" przeszłam. Te kilkanaście nocnych godzin, w których nawet nie zmrużyłam oka ze strachu, że i wtedy kogoś nieświadomie skrzywdzę... zmieniły mnie. Mogłam zdać się na to, co zaobserwowałam i wyczułam — nie byłam na tyle silna i odważna, aby podejść do rozbitego lustra w przedpokoju.

Nie zwróciłam uwagi, kiedy to się stało, ale... w środku nocy, może przed północą — w każdym razie na dworze panowała ciemność — nagle poczułam się jeszcze słabsza niż wcześniej. Na szczęście już przeszłam do innego miejsca, więc bez buntu poddałam się temu. Poczułam się jakby ściśnięta w jakiejś powłoce, zupełnie jakby chciała mnie zmniejszyć. Byłam zbyt roztrzęsiona, aby od razu zarejestrować zmiany, jakie przeszłam. W dodatku utrudniał mi to panujący w domu mrok. Dopiero przy wschodzie słońca zauważyłam, co się stało... Poprzedniego dnia chyba zużyłam cały krzyk, jaki został mi przypisany, bo z moich ust nie wydostał się nawet najcichszy szept.

Skóra była tak blada, że przypominała śnieg, który dopiero co spadł na ziemię. Zauważyłam też, że przeraźliwie zmizerniałam. Ubrania praktycznie wisiały na mnie, przez co poczułam jeszcze większy strach. W oczach każdego innego człowieka musiałabym wyglądać jak ktoś, kto stał zaledwie krok od śmierci. Może to też była kolejna sztuczka umysłu, ale nawet jeśli — wina za ten stan leżała w stu procentach po mojej stronie. 

Kara wciąż trwała.

Jak na zawołanie zadrżałam i przycisnęłam wychudłe ramiona bliżej piersi. Wyczułam ostre paznokcie, które wbiły się w żebra, ale szczęśliwie nie za bardzo — osłabiłam pragnienie dodatkowego krzywdzenia ciała. Zacisnęłam oczy i zaczęłam ruszać ustami. Teraz też żaden dźwięk nie rozległ się, ale przynajmniej wytrwałam kolejną falę cierpienia. Przedłużyłam swój czas o kolejne kilkanaście minut.

Postanowiwszy je wykorzystać, podniosłam powieki, po czym uniosłam prawe ramię. Chciałam sięgnąć po rzecz leżącą na stoliku, ale bezskutecznie — słabość jeszcze mnie nie opuściła, przez co nagle straciłam władzę nad kończyną. Jęknęłam, gdy nadgarstek obił się o mebel.

— Jak ja cię nienawidzę, Leick. — Zapewne to bym usłyszała, gdyby gardło nie odmówiło posłuszeństwa. Znów olałam fakt, że nic nie mogłam wypowiedzieć, i bezgłośnie odetchnęłam.

Nie chciałam rezygnować z ponownego przejrzenia notatnika Nathaniela, więc postanowiłam poczekać, aż będę mogła po niego sięgnąć. Rozejrzałam się po parterze. Nic nowego, przez mieszkanie tu już ponad dwa miesiące zapamiętałam zdecydowaną większość elementów, ale... miałam wrażenie, jakbym nie pasowała tutaj. To nie było uczucie jak to, gdy pierwszy raz zawitałam w tym miejscu. Wtedy po prostu nie potrafiłam uważać tego domu za mój, a teraz... nawet jeśli tak uważałam, to nie potrafiłam dodać siebie do niego. Byłam kimś zupełnie innym, niepasującym do tego porządku, normalności i... szczęścia.

Gorące łzy spłynęły po policzkach, gdy mój wzrok powędrował na fotografię w ramce stojącą nad kominkiem. To chyba było to samo zdjęcie, które obejrzałam w dniu postanowienia nowego życia. Jak bardzo się myliłam. Wcale nie wiedziałam, do czego chciałam dążyć i o co walczyć. Wcale nie zawsze ktoś był po mojej stronie. Wcale nie czułam obecności osób, na których mi zależało. Być może to wszystko było kłamstwo, tak jak uśmiech rodziców na zdjęciu... i postać małej Camilli, która perfidnie śmiała mi się w twarz. Poczułam niewyobrażalnie wielką złość, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo świat sobie ze mnie zakpił. Dał mi to życie, ciało, emocje, myśli, aby... obserwować moje marnotrawstwo.

OpętanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz