Dzień powrotu z wakacji był moją najdłużej wyczekiwaną datą w tym roku. Tym razem nie chodziło tylko o tortury u babci - nauczycielki polskiego i dyrektorki szkoły po drugiej stronie Polski, ani o kolejne urodziny spędzone poza domem na moje nieszczęście. W tym konkretnym roku miałam zacząć pierwszą klasę liceum, co oznaczało początek wszystkiego. To nie tylko nowa szkoła, to było nowe życie. Inni ludzie, inne miejsce - prawdziwa szansa. Od lat mogłam jedynie patrzeć z daleka na szczęście innych, nie mając możliwości na jasną przyszłość. Wszystko, co mogłam robić, to uczyć się, słuchać muzyki, oglądać badziewia, marzyć - wszystko w samotności. Sytuacja z moimi rodzicami też nigdy nie była różowa. A teraz? Teraz wchodziłam w "przeddorosłość". Jeśli udałoby mi się zdobyć wystarczające doświadczenie i pieniądze z jakiejś szybkiej roboty, mogłabym zacząć uczyć się bytu na własną rękę. Ba, może nawet mogłabym się wyprowadzić i zacząć własne życie. Tak, to był mój czas na zmiany.
Wchodząc do domu z walizką w ręku, usunęłam się z drogi babci i matce. Uścisnęły się i przywitały. Skorzystałam z okazji i wyślizgnęłam się z przedpokoju do salonu. Sofę zajął Łukasz - mój ojczym. Postawiłam więc walizkę przy drzwiach do mojego pokoju i usiadłam na fotelu obok niego. Moja kotka jedynie spojrzała na mnie, miauknęła, po czym znów odwróciła wzrok. Uśmiechnęłam się pod nosem i cicho przywitałam się z Łukaszem. Ten, oczywiście, nie odpowiedział. Poczekałam aż babcia z mamą weszły do pokoju. Wstałam i usiadłam na krześle, sprawiając wrażenie, że robię miejsce dla babci. Zaczęłam obserwować dom na przeciwko naszego, odcinając się od nudnej konwersacji.
- No, a ta znowu nie słucha. Zobaczysz, zaraz się zacznie ta cała "faza buntownicza'". A raczej już się zaczęła, tylko że ty nic nie wiesz. Bo ona takiego aniołka tu stroi. Nie wiem, jak jej się to tu udaje, skoro spędza z Wami tyle czasu. Czy to ten telefon ją maskuje, bo tyle przy nim siedzi i nic nie robi, tylko te słuchawki... - czułam, jak serce zabiło mi mocniej, a brew zadrgała w irytacji.
'Słyszę to, mądralo. Nie jesteś taka cwana, jak myślisz.' jak zwykle nie wypowiedziałam słowa z tego, co myślałam. Siedziałam, udając, że ich nie słyszę. Dopiero gdy mama mnie wywołała, musiałam odwrócić głowę.
- Liliś, może idź się rozpakuj. Ale tylko plecak i kosmetyczkę, a walizką zajmiemy się później! - kiwnęłam głową i wyszłam w ciszy.
'Chyba chciałaś powiedzieć 'Może idź się powieś, a ciałem i sądem zajmiemy się później!'' uśmiechnęłam się kpiąco do siebie i zamknęłam za sobą drzwi do mojego pokoju. Westchnęłam i usiadłam na łóżku, wyciągając leniwie wszystkie rzeczy z torby podróżnej. Zdjęłam swoje okulary przeciwsłoneczne i wyciągnęłam etui, w których czekały moje granatowo-czerwone 'kujonki'. Odłożyłam mój notatnik z niedokończonymi fanfikami na zbiorze mang na parapecie i poszperałam głębiej. Oprócz butelki niedokończonej wody znalazłam jedynie bransoletkę. Czarna i cienka gumowa opaska miała jedną srebrną zawieszkę z błękitnym kamieniem o głębokiej barwie. Uśmiechnęłam się na widok tak uroczej ozdoby. Nie mogłam się powstrzymać i wsunęłam ją na nadgarstek. Pasowała idealnie. - Łał... - przejrzałam się w dużym kamieniu, zastanawiając się skąd ją miałam. 'Szafir?' obróciłam ręką kilka razy, obserwując pobłyski. W porę się ocknęłam i potrząsnęłam głową. - Neee. No way - szepnęłam i machnęłam żartobliwie ręką.
Nie wiedziałam, że tydzień później, zakładając tę bransoletkę, przyprowadzę do siebie bogów.
CZYTASZ
Artificial People: Sapphire
FanfictionLiliana jest zwyczajną nastolatką z problemami: chodzi do szkoły, słucha muzyki, pragnie zwiedzić świat i ma też kompleksy z dawnych lat. Jest tylko mały problem - po uprowadzeniu do nieznanej jej kryjówki supernaturalnych ludzi zwanych humodeusami...