Notka od autorki: Każdy segment (poza ostatnim) dzieli rok czasu. Miłego czytania!
- Jak masz na imię? - głos pochodzący nie wiadomo skąd sprawił, że serce Marco zabiło szybciej.
- Kim jesteś? Kto mówi? - wychrypiał dziesięcioletni szatyn, wzrokiem szukając swojej mamy. Niestety, kobieta gdzieś zniknęła, zapewne dokonywała rezerwacji pokoju parę pomieszczeń dalej. Kilka chwil temu zostawiła Marco w holu głównym, nie chciała bowiem, by syn nudził się, kiedy ona i jej mąż będą dopytywać się o szczegóły zakwaterowania.
Jak można było zauważyć, nie był to najlepszy pomysł.
- Moja babcia mawia, że niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie - zadrwił tajemniczy głos. - Ponawiam więc pytanie: Jak masz na imię?
- Marco - przestraszony chłopiec zadrżał.
Kiedy zza stojącej nieopodal kanapy wyskoczył rudy chłopak, dziesięciolatek cofnął się gwałtownie, tracąc równowagę i w konsekwencji przewracając się.
Malec zaczął płakać, alarmując pół budynku, w tym swoich rodziców oraz Ruth Lucitor - właścicielkę pensjonatu.
Rudzielec skurczył się w sobie, kiedy napotkał skonsternowany wzrok państwa Diaz zabierających syna na górę oraz pełne zawodu spojrzenie babki.
- Doprawdy, Thomasie - pokręciła głową starsza pani. - To już szósta osoba w tym miesiącu. Odstraszasz klientów. Nie możesz tak postępować.
Ruth westchnęła i dodała łagodniejszym tonem:
- I co ja mam z tobą zrobić?
Tom przyglądał się kobiecie na chwilę, po czym naciągnął kaptur na głowę i odwrócił się do kobiety plecami.
- Chciałem się tylko zaprzyjaźnić - powiedział rozżalony.
Właścicielka pensjonatu westchnęła po raz drugi, patrząc, jak rudzielec otwiera drzwi pensjonatu i znika za rogiem.
“Zawsze idzie w to samo miejsce”, pomyślała Ruth, wracając do swoich spraw. “Morze pomaga mu się uspokoić i uporządkować myśli. Jest taki sam jak ojciec. Ciągle mi o nim przypomina.”
*
- Nic a nic się pani nie zmieniła! - wykrzyknęła Angie Diaz, widząc dobrze jej znaną starszą kobietę.
Ruth uśmiechnęła się.
- Bardzo mi miło panią widzieć. Pana również - skinęła głową w stronę męża szatynki. - I oczywiście ciebie, maluchu.
Marco naburmuszył się.
- Nie jestem już maluchem. Mam aż jedenaście lat - odparł obrażony.
- Marco! - syknęła Angie, ale pani Lucitor machnęła ręką.
- Nic się nie stało. Sama mieszkam z nastolatkiem. To jak codziennie rozbrajać bombę zegarową - zachichotała, a państwo Diaz pokiwali głowami ze zrozumieniem.
- Tylko nie bomba! - z pomieszczenia obok wyłoniła się głowa Toma.
Młody Diaz zadrżał. Pamiętał ten głos.
- Możemy już iść? - zapytał cicho matkę, chowając twarz w jej spódnicę.
- Oczywiście, słońce - odpowiedziała i dała sygnał mężowi, by zabrał bagaże.
Kiedy rodzina zniknęła z pola widzenia, zmartwiona Ruth podrapała się po skroni.
- Co, znowu go przestraszyłem? - warknął Tom, podchodząc do biurka, za którym siedziała jego babcia. - Czym tym razem? Moją twarzą? A może moim zapachem?
CZYTASZ
Płatki i kwiatki
FanfictionZbiór krótkich historyjek o meksykańskim chłopcu i pewnym łatwo wpadającym w złość demonie. Historyjki nie są ze sobą powiązane (chyba, że zaznaczę inaczej). Większość użytych przeze mnie postaci należy do twórców "Star Butterfly kontra siły zła". N...