Rozdział X

2.5K 179 173
                                    

- Powinni jak najszybciej wyruszyć - usłyszałem głos, dobiegający jakoś z drugiego końca pomieszczenia, w którym spałem - Ich obecność ściąga na nas niebezpieczeństwo.

- Wyświadczamy przysługę Chejronowi - odezwał się drugi głos, nieco mniej piskliwy od poprzedniego, bardziej pewny siebie i stanowczy - I może... odpłacimy mu stratę siostry.

- To nie nasza wina, że zginęła! Nie musiała się do nas przyłączać. Nie jesteśmy nic winne temu... samcowi.

- Jest przyjacielem. A pomoc w misji ratującej pięćdziesiąt żyć jest chyba ważniejsza od naszej dumy, mam rację?

- Rozumiem, że ty tu rządzisz, ale Łowczynie na to nie pójdą. Herosi muszą radzić sobie sami. Nie mogą z nami podróżować.

- Kiedyś oddałam życie za herosów. Z wielką przyjemnością zrobię to znowu.

- Dziwię się, że Pani Artemida wybrała cię, żebyś... - w tym momencie usłyszałem trzask. Czyżby Thalia rzuciła jedną ze swoich płyt Green Day'a?

- Wyjdź. Nie będziesz kwestionować moich decyzji.

Po jakimś czasie chyba obie wyszły, bo w namiocie zrobiło się cicho. Nie mogłem jednak ponownie zasnąć. Na zewnątrz chyba świtało, obok mnie spał Will, którego nie miałem serca budzić. Reyna spała sama w oddzielnym namiocie. Od czasu wydarzeń w lesie stała się jakaś dziwna. Postanowiłem, że pójdę do niej i sprawdzę, czy wszystko w porządku.

Mocne słońce oślepiło mnie, gdy tylko wyszedłem. Za jakąś godzinę musieliśmy wyruszać. Pomimo tego, że Will był ranny, nie mogliśmy więcej zwlekać. Nie wiadomo, ile herosi wytrzymają, gdziekolwiek są.
Przystanąłem na chwilę i zacząłem myśleć o przepowiedni, całkowicie zapominając o Reynie. Na szczęście ona uprzedziła mnie i sama wyszła z namiotu.
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwała mi.

- Jest okej.

- Na pewno?

- Tak - Jej twarz nabrała typowej dla niej pretorskiej powagi - Kiedy wyruszamy?

- Za godzinę.

- Nico! - zawołała Thalia, podchodząc.

- To ja was zostawię - oznajmiła Reyna i zanim zdążyłem odpowiedzieć, żeby została, zdążyła się już ulotnić.

- Chciałabym wam pomóc i eskortować, gdziekolwiek zmierzacie. Jednak Łowczynie się zbuntowały, nie mogę kompletnie ich olać i...

- Thalia, spoko. Poradzimy sobie.

- Jasne - skrzywiła się - Tylko omijajcie szerokim łukiem wszelkie lasy. Postaram się, żebyśmy jednak nie były daleko. Może nawet uda nam się wytropić miejsce przetrzymywania herosów przed wami. Na razie jednak, poza daniem wam prowiantu i potrzebnych rzeczy, nie mogę nic więcej zrobić.

- W porządku. I, Thalia... Em... Usłyszałem waszą rozmowę w namiocie. Wiedz, że cokolwiek byście nie zrobiły, nie odpłacicie mi za śmierć Bianki.

- Wiem. Jednak... Byłam przy tym, kiedy ona zginęła. Nadal czuję lekkie wyrzuty sumienia, że może jednak mogłam coś zrobić, żeby...

- Nic nie mogłaś zrobić. Nie winię cię. Nauczyłem się żyć z faktem, że już jej nie ma.

- A jednak nadal masz uprzedzenie do Łowczyń.

- Może. Ale ty jesteś spoko. W końcu osoba, która słucha Green Day'a nie może nie być spoko - zaśmialiśmy się - Chociaż szczerze, ja wolę AC-DC.

- A już myślałam, że jestem ostatnią osobą na tym świecie z dobrym gustem muzycznym.

----
Gdy mój chłopak w końcu raczył wstać (zazwyczaj to ja śpię do późna, a on wstaje o świcie) postanowiliśmy, że nie ma sensu dłużej zwlekać. Musieliśmy jak najszybciej wyruszyć na wschód.

My only sunshine | Solangelo | P.J. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz