Joyce spojrzała przez okno pensjonatu.
Rozpoczęły się wakacje, na ulicach pojawiło się więc o wiele więcej osób niż poza sezonem. Turyści wynajmowali pokoje w przydrożnych pensjonatach albo przyjeżdżali do własnych domków letniskowych lub na pole campingowe. Turyści z olbrzymią przyjemnością wybierali się na szerokie piaszczyste plaże, a duże fale przyciągały wielu surferów. Zatoka była idealna również dla pasjonatów kajakarstwa lub motorówek.
Bolinas miało swój urok. Ciasne uliczki, stare domy, piękne widoki i wspaniała plaża. W sąsiedztwie rosły również olbrzymie lasy. Do miejscowości dało się dojechać tylko nieoznaczonymi drogami. Było to miejsce odosobnione, daleko od większych miast, do których dojazd zwykłymi środkami komunikacji był bardzo trudny.
W całym stanie Kalifornia krążą legendy o mieszkańcach, dla których takie poczucie odosobnienia jest bardzo ważne i nie lubią zakłócania własnego spokoju oraz zbyt wielu ludzi na ulicach. Podobno wszystkie drogowskazy pokazujące drogę do Bolinas są przez nich usuwane. Była to typowa miejscowość, gdzie każdy znał każdego, a obcych traktował z olbrzymią nieufnością.
Nie licząc sezonu.
Im słońce dłużej było na niebie, a temperatura wzrastała, duże piaszczyste plaże i spokojna miejscowość przyciągały coraz więcej turystów. Dla wielu mieszkańców jedynie okres sezonu był okazją do zarobków i utrzymania się z nich przez resztę roku. Dlatego w okresie wakacyjnym można było spotkać o wiele więcej osób - aczkolwiek ich liczba wciąż była stosunkowo mała. Bolinas mimo wszystko nie cieszyło się dużą popularnością.
Joyce po ulokowaniu pierwszych gościu w swoich pokojach poszła się przejść na spacer. Do plaży miała jedynie do przejścia kilkaset metrów. Widziała ją już o wiele wcześniej, idąc wzdłuż wydm, ale żeby na nią bezpiecznie się dostać musiała dojść do odpowiedniego zejścia.
Dziewczyna uwielbiała tą miejscowość. Przyzwyczaiła się do samotności. Zbyt dużo ludzi na raz mocno ją przytłaczało. Kiedy zaczęła naukę w liceum w Mill Valley, gdzie jej ojciec miał również swoją stałą pracę, potrzebowała bardzo dużo czasu żeby przywyknąć do swojej klasy. Wcześniej chodziła do szkoły w Bolinas, gdzie dzieci było niewiele, a budynek był dosyć duży, więc nie czuła się tak osaczona. Jednak po pójściu do liceum, gdzie uczniów było o wiele więcej na początku zdarzało się jej nawet wpadać w panikę albo klaustrofobię.
Nie miała również zbyt wielu znajomych. Po jakimś czasie udało jej się nawiązać pewne przyjacielskie relacje w klasie, ale nigdy nie była zbytnio lubiana. W Bolinas znała może 2 osoby, z którymi utrzymywała regularny kontakt. Jedną z nich była Alice. Joyce nigdy nie nazwałaby ją swoją przyjaciółką, ale na pewno była to jej bardzo dobra koleżanka. Czasami wychodziły na spacery lub pokąpać się w morzu. Alice miała bardzo dużą rodzinę i była zawsze dość zapracowana.
Drugą z jej koleżanek była Stella. Była o rok starsza i mieszkała całkiem niedaleko Joyce. Razem chodziły na przystanek, jeździły do szkoły i jadły lunch. Stella jednak oprócz Joyce miała wielu innych znajomych. Oraz - co według Joyce było jej dużą wadą - nie lubiła Bolinas. Źle czuła się w tak małej miejscowości, odciętej od świata. Od najmłodszych lat zapowiadała, że jak tylko będzie mogła to stamtąd ucieknie.
Stella poszła do prywatnego liceum w Mill Valley i planowała studiować w San Francisco. Niestety nie było jej to dane. Kiedy była w drugiej klasie jej rodzice mieli ciężki wypadek samochodowy. Matka zginęła, ojciec trafił na wózek inwalidzki. Stella musiała wrócić do domu, pogrzebać na jakiś czas swoje plany i marzenia i zająć się chorym ojcem i swoim młodszym o 10 lat bratem.
Joyce nigdy nie planowała ucieczki, ale też nie była pewna w jaką stronę chce pokierować swoje życie. Po wakacjach miał to być jej ostatni rok w liceum. Chciała iść na studia, ale nie była pewna na jakie. Nigdy nie miała problemów w szkole, uczyła się szybko. Bardzo lubiła chemię i matematykę, ale nie wiedziała, co chce w życiu robić. Myślała, że przejmie po ojcu pensjonat, ale czy coś jeszcze? Innym problemem było to, że na studia musiałaby stąd wyjechać. A tego dziewczyna nie chciała robić chociażby ze względu na ojca.
Tata Joyce - Charles Harrington pochodził z Bolinas. Szkołę średnią i studia ukończył w San Francisco, gdzie poznał również matkę Joyce - Cindy Walker. Charlie i Cindy po ukończeniu studiów pobrali się i wynajmowali mieszkanie w San Francisco, ale po śmierci kobiety mężczyzna wraz z malutką Joyce wrócił do rodzinnego domu. Jego rodzice umarli parę lat później. Joyce nigdy nie zdążyła ich dobrze poznać.
Charlie bardzo mocno przeżył stratę. Został zwolniony i znalazł nową pracę w Mill Valley. Poza tym podjął się prowadzenia pensjonatu. W domu nigdy się nie przelewało, ale Joyce nie narzekała - zawsze starczało pieniędzy na wszystkie potrzebne rzeczy. W roku szkolnym również sama pracowała, opiekując się dziećmi.
Dziewczyna uwielbiała morze. Mogła godzinami siedzieć na piasku w jakimś ustronnym miejscu i czytać książkę. Tym razem jednak poszła tylko na spacer. Ubrała ciemne okulary przeciwsłoneczne, a długie gęste włosy związała w gruby warkocz. Szła brzegiem morza w stronę centrum zaciekawiona, czy na plaży będzie już dużo osób.
Po drodze nie spotkała wielu ludzi - ale ich ilość i tak była większa niż jeszcze tydzień temu. Liczba turystów miała jeszcze trochę wzrosnąć. Dziewczyna szła, mijając od czasu do czasu jakiś plażowiczów, kiedy nagle do jej uszu dobiegł płacz. Odwróciła głowę. Pod wydmą siedział mały na oko 6/7 letni chłopiec i głośno zawodził. Joyce od razu ruszyła w jego stronę.
- Co się stało? - Zapytała malucha, klękając przed nim.
- Nie wiem, gdzie są moi rodzice - zaszlochał maluch. Dziewczynie milion myśli przebiegło przez głowę. Iść gdzieś z nim? Zadzwonić na policję? Biegać po plaży i wołać, że znalazła dziecko?
- Nie martw się, zaraz ich znajdziemy - pocieszyła malucha, grzebiąc w kieszeniach w poszukiwaniach telefonu. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że zostawiła go w pokoju.
- Gdzie ich widziałeś ostatni raz? - Zapytała.
- Mieliśmy iść na plażę. Szliśmy drogą i nagle minął nas jakiś tłum ludzi, a oni nagle zniknęli - zaszlochał chłopiec.
- Jak się nazywasz?
- Ethan.
- Nie martw się Ethan. Zaraz ich znajdziemy. Chodź - dziewczyna wyciągnęła rękę do chłopca. Maluch ufnie ją złapał i wstał z piasku. Joyce poprowadziła go do wyjścia na plażę.
- To było gdzieś tutaj? - Zapytała.
- Tak.
Zdążyli zrobić parę kroków wzdłuż ścieżki, kiedy usłyszała, jak ktoś woła imię chłopca.
- Tato!? - Odkrzyknął chłopiec. Zza zakrętu wyszedł jakiś mężczyzna.
- Ethan!
- Tato!
Chłopiec wyrwał się Joyce i wpadł prosto w ramiona swojego ojca.
- Znalazłem go!
Do mężczyzny dołączyła kobieta i młody chłopak.
- Ethan! Gdzie byłeś?! Martwiliśmy się o ciebie!
- Poszedłem na plażę. I znalazła mnie ta dziewczyna - Ethan wskazał ręką na Joyce, która stała kilka metrów dalej.
- Dzień dobry - powiedziała dziewczyna nieco zawstydzona, kiedy nagle cała rodziną utkwiła w niej wzrok. - Ethan powiedział, że się zgubił, więc chciałam mu pomóc.
- Dziękujemy - powiedziała kobieta. Mężczyzna kiwnął głową. Joyce spojrzała na chłopaka. Miał ciemne włosy opadające na czoło oraz mocne rysy twarzy. Był dosyć mocno opalony, a pod koszulką na ramiączkach najprawdopodobniej kryły się mięśnie. Joyce trudno było stwierdzić, żeby był przystojny, ale z pewnością było w nim coś pociągającego. Coś co ją bardzo zaintrygowało.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała dziewczyna, czując jak się rumieni.
- Wracamy na kolację - zarządziła matka, łapiąc Ethan'a za rękę. Joyce ostatni raz uśmiechnęła się do nich i zawróciła na plażę.
- Idźcie. Zaraz do was dołączę - powiedział chłopak. Poczekał aż rodzice odejdą na kilka kroków i dogonił dziewczynę.
- Dzięki za pomoc w znalezieniu brata - powiedział.
- Nie ma sprawy. Właściwie wcale nie pomogłam. Zaraz byście go i tak znaleźli, był na plaży tuż obok wejścia.
- Ale i tak dziękuję. Za to, że w ogóle zareagowałaś. No i za chęci.
- Nie ma sprawy - dziewczyna speszona odwróciła wzrok. Chłopak wpatrywał się w nią intensywnie. Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Joyce zaczęła grzebać nogą w piasku. W ręku trzymała swoje klapki. Chłopak miał na sobie niebieskie adidasy.
- Jesteś miejscowa, czy też na wakacjach?
- Mieszkam tutaj.
- Oo. Fajne miejsce do mieszkania?
- Ja nie narzekam.
- Musisz dobrze znać miasteczko.
- Nie jest zbyt duże. I nie ma w nim nic zbytnio ciekawego.
- Może byś mnie kiedyś po nim oprowadziła?
Joyce w końcu zdobyła się na to, żeby podnieść wzrok, ale zaraz z powrotem go odwróciła, speszona spojrzeniem chłopaka.
- Bardzo chętnie - odparła nienaturalnie wysokim tonem.
- Porozmawiałbym z tobą dłużej, ale muszę iść na kolację. Mieszkamy w hotelu na Brighton Ave.
- Ja jestem z przeciwnej strony Bolinas. Możemy się spotkać tutaj przy zejściu. Jest to chyba jakoś połowa drogi.
- Super - chłopak wydawał się szczerze ucieszony. - Masz jutro rano czas?- Rano przygotowuję pokoje, ale jak się pośpieszę to koło 11 będę już wolna.
- No to do jutra?
- Do jutra - Joyce spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się, widząc jego entuzjazm.
- W sumie to się nie przedstawiłem... Jestem Noah. - Chłopak podał dziewczynie rękę.
- Joyce.
- Bardzo ładne imię.
- Aa dziękuję.
- To miło mi cię było poznać Joyce - chłopak puścił jej oczko. - Do zobaczenia.
- Na razie.
Chłopak ruszył przed sobą ścieżką, a Joyce poszła w stronę morza. Po przejściu kilkunastu metrów wciąż do niej nie docierało to co się stało. Bo od kiedy ona umawia się z chłopakami?
I jest! Pierwszy rozdział! Mamnadzieję, że wciągnęliście się chociaż trochę. Pozdrawiam;)
DJ
CZYTASZ
Lato na piasku
RomanceMieszkająca w małej nadmorskiej miejscowości Joyce poznaje chłopaka, który przyjechał z rodziną na wakacje. Bardzo szybko pojawia się między nimi uczucie. Mogą pojawiać się sceny +18