(daw. Królowa Coldwater)
Jane żyje w Coldwater- kraju, gdzie ludzie są podzieleni na rangi: albo jesteś biednym i mieszkasz we wiosce zarabiając marne grosze, albo żyjesz w szlacheckim rodzie w dożywotnim dostatku.
Dziewczyna nie ma łatwego życia. P...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Dopiero po kilku minutach odkąd ruszyliśmy mogę odetchnąć z ulgą. Udało się. Jadę do wioski. Nie, nie jadę. Ja uciekam, a pomaga mi w tym król Coldwater. Nawet przez chwilę przebiega mi myśl, że mogłabym mu uciec. Mogłabym już zostać we wiosce. Z jednej strony niczego innego nie pragnę, a z drugiej obawiam się, że po tylu latach nie znalazłabym otoczenia do życia. Gdzie bym się podziała? Wymyśliłabym coś. Gdy byłam dzieckiem radziłam sobie z tym bez problemu. Czy teraz mam tyle odwagi i siły? Z resztą, na pewno Liam zacząłby moje poszukiwanie. Ciężko byłoby mu się potem z tego wytłumaczyć, ale zrobiłby to. Kiedy przypadkiem na mojej drodze stanie ktokolwiek z mojej rodziny, przysięgam tu i teraz, nie wrócę. Nawet siłą nie zabiorą mnie z powrotem do pałacu. Liam otwiera wieko skrzyni abym mogła swobodnie usiąść. Jest ubrany w zieloną szatę, wygląda najdostojniej na świecie. - Gdzie twoja korona, księciu? - pytam. Na jego twarz wpływa uśmiech, który mnie poraża. - Chyba na niej siedzisz. Gwałtownie wstaję omal nie uderzając głową o sufit pojazdu. Pogruchotałam koronę, na pewno. Serce mi się zatrzymuje. Chłopak zaczyna się śmiać. - Jesteś najlepszym symulatorem ataku serca jakiego znam. - posyłam mu zabójcze spojrzenie. - Moja korona byłaby strzeżona lepiej niż ja. Obecnie ma ją ojciec jako król. Mówi, że jest cenniejsza od całego Coldwater. - Dobrze wiedzieć. - mówię zdławionym głosem. - Będę bardziej uważać, nie martw się. - śmieję się przerażona. - KIlka dobrych lat temu, kiedy bawiłem się z rodzeństwem, zakradnęliśmy się do sali tronowej. Chcieliśmy poszperać w dokumentach, w zasadzie to nie pamiętam już po co. Na wysokim podwyższeniu stał diadem królewski ojca. Worick przekomarzał się ze mną, że na pewno się boję i jego nie dosięgnę. Oczywiście wiedziałem, że nie nikt nie powinien tego dotykać, bo w końcu to nasz symbol całego królestwa, który był przekazywany z króla na króla od setek lat. Samo to powodowało, że ręka sama pragnęła tego dotknąć. Oburzyłem się więc na brata i stanowczo zapewniłem, że nie boję się i nawet założę ją na głowę. Siostry jak to siostry, rozważniejsze, odradzały mi tego, były przekonane, że jeśli coś popsuję zostanę wydziedziczony. Nie wierzyłem, że moja rodzina byłaby do tego zdolna, w końcu byłem dzieckiem. Podsunąłem skrzynię, stanąłem na niej i brakowało dosłownie trzech centymetrów abym ją złapał. W końcu udało mi się i włożyłem ją na głowę. Rodzeństwo wydało krzyki zaskoczenia i przerażenia, myślałem, że to z podziwu. - Ale ona ci spadła. - unoszę brwi. - O mały włos i właśnie tak by się stało. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale w ostatniej chwili do sali weszła Mawen i uratowała mnie przed katastrofą. Złapała ją. - Ile razy Mawen uratowała ci życie? - Nie zliczę. - śmieje się cicho. - Dlatego zawdzięczam jej wszystko. - I co potem się stało? Na pewno nie powiedziała nic twojemu ojcu. - Oczywiście, że nie. Ma za dobre serce, prawda? A gdyby coś się stało to jeszcze wzięłaby pewnie winę na siebie. - To prawda, ma złote serce. - przytakuję. Zapada cisza, Liam spogląda zza okna na mijającą drogę. Ja opieram się o skrzynię i podciągam nogi pod brodę. Wiem, że mogłabym usiąść koło niego, jednak muszę być w każdej chwili przygotowana na ukrycie się. Chłopak jakby mi czytał w myślach, spogląda na mnie i gestem zachęca, abym wyszła. - Lepiej tutaj zostanę. - mówię. - Daj spokój, nikt przez najbliższe kilka godzin tutaj nie zaglądnie. Nie chcę byś przesiedziała je w twardej skrzyni. - No dobrze. - daję się przekonać, po czym wychodzę z niej i siadam na przeciwko chłopaka. - W razie gdybyś była znudzona moim gadaniem... - sięga do mniejszej skrzyneczki stojącej pod jego siedzeniem i wyciąga z niej coś. - Pomyślałem, że będzie to lepszy umilacz czasu niż ja. Odkrywa materiał, którym był owinięty przedmiot. Podaje mi książkę. - Kiedyś Rachel mówiła, że jest okropna. Dlatego stwierdziłem, że tobie z pewnością się spodoba. - posyła znaczący uśmiech. Spoglądam na zniszczoną materiałową okładkę, książka musi być już bardzo stara, ale właśnie takie skarby skrywa biblioteka króla Coldwater. Otwieram pierwszą stronę, z której mogę odczytać tytuł. - Światło między oceanami. - czytam. - Byłaś kiedyś nad oceanem? - pyta. - Nie. - odpowiadam. - Ale Siostry o nim trochę opowiadały. Ocean Vaglaa, ocean naszego kraju rozlewa się na północy Coldwater, czyli tak naprawdę bardzo, bardzo daleko. Podejrzewam jednak, że książę miał okazję go zobaczyć. Miałby do tego warunki przede wszystkim. Z opowieści Sióstr nie dowiedziałam się zbyt wiele na jego temat, bo jak zawsze nie były rozpustne w opowieściach. Vaglaa to ponoć najzimniejszy ocean na świecie, dlatego nasz kraj przybrał taką nazwę. Największy, najgłębszy, najzimniejszy i najcudowniejszy ocean. Coldwater dzieli się nim po części z niedalekim dla nas krajem, który jest nieco oddalony od Coldwater. Firestorm. Najgorętszy teren na Ziemi. Podobno są na nim pustynie, czyli puste obszary obsypane piaskiem, oblane słońcem. Ludzie tam żyją, ale nie jest łatwo. Brakuje wody. Nie ma w nim miast, są to tereny wioskowe. Siostry szeptały i kazały modlić się za tę część świata. Jak mówiły, panuje tam większe ubóstwo niż w naszych wsiach. - Domyślam się jednak, że ty tak. - Miałem może pięć lat. Nie pamiętam zbyt wiele, ale doskonale przypominam sobie zapach soli w powietrzu. To było niezwykłe, bo pierwszy raz byłem w miejscu, które otacza tak wielka woda. - Opowiedz tyle, ile pamiętasz. - proszę. - Jesteś tego ciekawa? - kiwam głową. - No dobrze, więc... Pamiętam jak stałem na piasku, blisko wody. Byłem tam z ojcem. Ktoś jeszcze na pewno tam był, ale przypominam sobie tylko jego. Pewnie była tam matka i reszta rodzeństwa. Może i nawet Mawen. Musiałbym o to zapytac. Woda rozprzestrzeniała się wszędzie, to był ogromny widok. Nie mogłem wypatrzeć końca, jakby nigdy i nigdzie się ocean nie kończył. To zdecydowanie nie to samo co jeziora. Jezioro czy rzeka to kropla wody w porównaniu z tym. Powietrze było zimne, wiał wiatr. Ojciec powiedział, że gdy zacznie mnie piec skóra i oczy, odejdziemy stamtąd. Sól ponoć mogła źle na mnie wpływać. I rzeczywiście, piekło niemiłosiernie. Ale ani słowa nie powiedziałem ojcu, chciałem stać tam dalej i podziwiać. Bo pierwszy raz w życiu miałem okazję to zobaczyć. Niewielu ludzi mogło, niewiele nadal może. Wyższa arystokracja. W pewnej chwili stanąłem na czymś i już miałem zacząc płakac gdy ojciec pokazał mi, co było źródłem skaleczenia. Podniósł z piasku dziwny kształt i obwieścił mi, że to muszelka. Że kiedyś mieszkała w nim jakaś morska istotka. Była biała, ale kazał mi iść wzdłuż brzegu i szukać ich, było ich setki. Kolorowe, różne kształty, cieszyłem się ogromnie moimi znaleziskami. Oczywiście kilka udało mi się zabrać ze sobą do pałacu. Gdzieś pewnie je mam nadal. Wiesz, że gdy przystawisz muszelkę do ucha to usłyszysz szum fal? - Naprawdę? - Ojciec mi to powiedział. Uwierzyłem w to, bo naprawdę było słychać coś na kształt fali. Ale jak się później okazało, nie była to prawda. Tak się tylko mówiło. Uświadomił mi to Worick, który jak zwykle musiał zepsuć zabawę. Zaczynam się śmiać. - Chciałabym widzieć twoją minę. - Byłem zawiedziony. Worick zniszczył mi światopogląd. Więcej o oceanie zapewne dowiesz się z tej książki. Jestem kiepski w opowiadaniu czegokolwiek. - W porównaniu z opowieściami Sióstr, powiedziałeś wszystko co konieczne. I dziękuję ci za to. Równie dobrze mógłbyś milczeć. - Chciałbym się podzielić tym z kimś, kto tego nie widział na własne oczy. Lubię dzielić się wspomnieniami. Liam lubi się dzielić wspomnieniami. Każde jego wspomnienie to coś wyjątkowego. Dobre wspomnienia. Ja nie mam się czym chwalić. - A książkę nie musisz oddawać. Jest twoja. - Mówisz poważnie? - pytam zaskoczona. - Oczywiście. Podejrzewam, że ich nie miałaś przez ostatnie kilka lat. - Tak to prawda. Jeszcze zanim trafiłam... Do zakonu, w domu mieliśmy książki. Uczyliśmy się czytać od małego, dlatego teraz potrafię. Ale przyszły czasy, gdzie musiałam je sprzedać i tak oto się z nimi rozstałam. A u Sióstr... No cóż, jedyną książkę jaką mogłam czytać była Biblia. - Mimo wszystko czytałaś inne, tak? - To był mój zakaz, mimo wszystko zakradałam się po nie i ukrywałam w moim pokoju gdzie się da. Można powiedzieć, że przed zakazaną książkę zostałam wyrzucona. Granica została przekroczona, gdy porwałam jakieś zapiski o nowym świecie. Tak strasznie żałuję, że dałam się złapać na czytaniu akurat tej książki. Mogłabym się dowiedzieć wielu rzeczy, które Siostry tak bardzo chcą ukryć. - Książki to chyba najlepszy przyjaciel człowieka. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. - Amen. - kończę. Spoglądamy na siebie po czym zaczynamy się cicho śmiać.
Przez kolejną godzinę a może i więcej niż godzinę mijamy sporo drogi, która zaczyna robić się ziemista. Znikają marmury, proste i zadbane ścieżki. Pojawia się coraz więcej zieleni, mijamy coraz więcej lasów. Gdzieś po drodze widzę mieniącą się wstążkę, która jest rzeką. Wodne, uprawne tereny. Jak bardzo chciałabym zaczerpnąć powietrza stąd. Chcę już poczuć wioskę. Chcę poczuć dom. W pewnej chwili powóz się zatrzymuje. Wymieniamy z Liamem spojrzenia, po czym bez słowa wskakuję do skrzyni. Zamykamy ją i czekam. Rozlega się pukanie do drzwiczek pojazdu. - Co się dzieje? - pyta Liam głośno. - Drobne problemy, książę. Proszę się nie obawiać. - słyszymy głos woźnicy. - Jakie problemy? - rzuca zniecierpliwiony chłopak. - Wieśniacy. Robią problemy, jak zawsze. - odpowiada. Robią problemy. Jak zawsze. Zdenerwował mnie sposób, w jaki to powiedział. I co, teraz będą z nimi walczyć? Zastosują przemoc, bo to wieśniak? Bo to taki sam człowiek ze wsi jak ja? Słyszymy odgłosy kłótni, krzyki. Potem wystrzał. Jeden, drugi. Rżenie koni. - Liam! Liam, oni ich zabili? - mam wrażenie, że serce przestało mi bić na kilka sekund. Ściska mi się żołądek. Mam ochotę wybiec na zewnątrz i ich powstrzymać, cokolwiek się tam dzieje. - Nie, Jane. Spokojnie, moi ludzie tylko ich odstraszyli. - uspokaja chłopak.
-Nie wierzę ci. - dyszę. Z impetem otwieram skrzynię po czym niemal wieszam się na oknie. Ale rzeczywiście, Liam miał rację. Jego obrońcy tylko wystraszyli trzech mężczyzn, pewnie rolników. Teraz oddalają się w stronę pól. Czuję jak pieką mnie policzki. - Przepraszam, ja... - Spokojnie, Jane. Żaden człowiek tym bardziej człowiek z wioski nie zginie z rąk moich ludzi. - mówi. Wiem, że Liam nie pozwoliłby na zabicie kogokolwiek. Nie wiem dlaczego tak pomyślałam. Teraz pewnie myśli, że nie mam do niego zaufania. Jednak on nie wygląda, by tak sądził. - Tak, przepraszam. Nie chcę byś myślał, że myślę, że jesteście... - Wcale w ten sposób nie myślę. I rozumiem cię. Nie zadręczaj się tym. Kiwam głową. Zaczynamy jechać dalej dlatego nie wchodzę znów do skrzyni. Książę otwiera książkę i zaczyna czytać. Milczę zatem by dać mu trochę ciszy. Wpatruję się w niego. Jest pochylony, wzrok utkwiony w stronach więc pewnie tego nie zauważa. Spoglądam na jego skupiony wyraz twarzy. Przez chwilę lekko marszczy brwi, a potem na jego twarzy pojawia się niemal niewidzialny uśmieszek. - Potrzebujesz czegoś? Jesteś może głodna? - odzywa się nagle. - Nie, dziękuję. - Na pewno? - Tak, ja tylko... Nie mogę się doczekać aż będziemy we wiosce. - W zasadzie to chyba już prawie dojechaliśmy. - wygląda przez okno. - Sama oceń. Spoglądam przez szybę i moim oczom ukazuje się cała znajoma panorama wioski. Łąki, lasy, jeziora, drewniane chaty, pola. Pracujący ludzie. Jeszcze tylko przekroczymy bramę wioski, jeszcze tylko kilkanaście metrów... Za poleceniem chłopaka chowam się do mojej kryjówki. Jedziemy po bardzo nierównych drogach, dlatego powóz się kołysze. Słyszę gwar ludzi. Narastający gwar. Pewnie większośc się już zebrała i chcą powitac księcia. Chcą błagać, prosić o coś, co jest tak trudne do zdobycia. - Jesteśmy już w centrum wioski, Jane. - mówi po kilku minutach. - Zaraz będziemy wysiadać. Podekscytowanie narasta we mnie. Ręce zaczynają mi się trząść, ja zaczynam cała drżeć ze szczęścia. Jestem tu, jestem tu. Czuję jak łzy lecą mi po policzkach. Drzwiczki się otwierają, na zewnątrz wychodzi Liam. Z kimś się wita. Zapewne z najważniejszym urzędnikiem. Jak on się nazywał? Och, gdybym tylko pamiętała... Czekam aż przyjdzie kolej i na mnie. Czekam i czekam i nic. Głosy zaczynają milknąc, jakby wszyscy się rozeszli. A ja? Mieli zanieść tą skrzynię do chwilowego lokum Liama! Czy zostanę tutaj jednak? Dlaczego nie posłuchali jego rozkazu? Przecież na pewno wydał to polecenie. Rozrasta się we mnie zdenerwowanie. Pewnie coś poszło źle. Myśli zaczynają wzbierac się w mojej głowie i kłębić gdy nagle ktoś wchodzi do powozu, po czym chwyta za skrzynię. Szarpią mną w bok, potem podnoszą i powoli wynoszą. A przynajmniej takie mam wrażenie. Przez minimalne szparki próbuję rozeznac się w terenie, ale ktoś cały czas zasłania mi widok. Wszelkie odgłosy wioski jakie słyszę przez kilka sekund milkną. Wnoszą mnie do budynku. Słyszę głośne oddechy sług i ciche klnięcia. - Ta skrzynia.... - dyszy ciężko mężczyzna. - Tam chyba są w niej kamienie. - Chyba złote. - zanosi się śmiechem drugi. Po mękach jakie zafundowali mi przy wchodzeniu po schodach w końcu wchodzą do pomieszczenia i stawiają mnie na podłodze. - To wszystko. Możecie iść. - słyszę komendę Liama. - Tak jest, Wasza Wysokość. - odpowiadają po czym wychodzą. Jeszcze chwilę siedzę w skrzyni bez ruchu. - Możesz wyjść, Jane. Robię to tak szybko, że coś strzela mi w kościach. Stoi przede mną uśmiechnięty Liam. - Udało się, Liam! - prawie krzyczę. Nie myśląc ani chwili podchodzę do niego i ściskam go z całej siły. - Ten dzień należy do ciebie, Jane. - mówi równie uradowany co i ja. Ten dzień należy do mnie. Dlatego pokażę przyszłemu królowi Coldwater prawdziwe uroki wioski.