Tylko sen

55 7 2
                                    


Dryń, dryń, dryń

— No już wstaję. — Mój budzik jak co rano był bezlitosny. Nie znosił sprzeciwu.

Z trudem podniosłem się z łóżka i zmusiłem do porannej toalety. Zostało jeszcze zjedzenie śniadania i spacer z psem. Spojrzałem na zegarek.

— Jednak śniadanie zjemy innym razem Luna. — Powiedziałem do biegającego wokół moich nóg labradora. — Chodź, idziemy na spacer.

Ranek w miasteczku był piękny. Mimo wczesnej pory słońce wisiało już wysoko na niebie, świetlając drzewa oraz trawy, nadając im soczyście zielony kolor. Jeszcze piękniejszym czynił go fakt,że przecież dzisiaj jest piątek! "Piątek weekendu początek!" - uśmiechnąłem się do własnych myśli.

Odstawiwszy Lunę do domu, poszedłem szybkim tempem na pocztę. Miałem mało pracy. Tylko kilka paczek i listów do rozniesienia w okolicy. Zapwiadał się krótki dzień. Ucieszyłem się na tę myśl, mimo iż lubiłem ten zawód. Czasem jednak człowiek potrzebuje odpoczynku.

Spakowałem to, co miałem zabrać i wyszedłem na miasto. Wyjąłem pierwszą paczkę z brzegu i udałem się pod wskazany adres. W ten sposób rozniosłem jeszcze kilka innych pakunków oraz listów. W trzy godziny uporałem się ze wszystkim i wróciłem na pocztę. Jednak kiedy przekroczyłem próg budynku, w torbie znajdowało się coś jeszcze. Była to niewielka paczka z dziwnym adresem.

— Zbyszek, patrz co znalazłem. — Zwróciłem się do kolegi.

— No co tam masz? — Zapytał.

— Paczka, ale spójrz na adres. Jakiś dziwny.

— Ulica Kości 324, 43-560 Krosnowice. No niby tutaj. Miasto i kod pocztowy się zgadzają tylko ta ulica... A są dane nadawcy żeby odesłać z powrotem?

— Niestety nie. Nic więcej nie ma.

— Może to jakaś przestarzała nazwa którejś ze współczesnych ullic? Możemy to sprawdzić. — Po chwili w wyszukiwarce Google ukazały się potrzebne informacje. — Spójrz. — Powiedział. — Jest tu napisane, że taką nazwę nosiła siedemdziesiąt lat temu ulica Fiołkowa. Może udaj się tam i sprawdź ten adres?

— Tak zrobię. A jeszcze coś... Jak wcześniej pakowałem torbę to nie zauważyłem tej paczki. Wydaje mi się, że wcześniej jej nie było.

— Może po prostu nie zwracałeś uwagi na adres? Mi często się to zdarza.

— Nie, tej paczki wcześniej nie było. Wracałem tutaj z pustą torbą... Chyba jestem przemęczony, albo to słońce za mocno grzeje...

— Na pewno ci się zdawało; paczka jest niewielka, pewnie dlatego jej nie zauważyłeś.

— Być może.

— Dostarcz tą paczkę i idź do domu, ciesz się weekendem.

— Tak zrobię, dzięki, do poniedziałku. — Pożegnałem się przyjaźnie z przyjacielem i wyszedłem. Skierowałem się na ulicę Fiołkową. Chciałem mieć to jak najszybciej z głowy i wreszcie udać się na zasłużony wypoczynek po całym tygodniu ciężkiej pracy. Gdy przede mną ukazał się wielki drogowskaz z napisem "ul. Fiołkowa", poczułem ulgę. Zacząłem szukać podanego numeru domu. Dość długo błąkałem się po ulicy zagłębiając się w nią coraz to dalej. Bywałem tu nie raz, jednakże nigdy tak daleko. Zabudowa stawała się coraz rzadsza, a domy bardziej zniszczone. Na samym końcu ulicy stała ogromna, rozpadająca się willa. Posesja była ogrodzona obdrapanym, żelaznym płotem o palikach ostrych jak brzytwa. W koło rosły gęsto wysokie stare drzewa, zaś na posesji spróchniałe, a niektóre uschnięte. Widać było, że czasy świetności tego budynku już dawno minęły. Miał on brudne okna a w nich podarte firanki, na których również odbite zostało piętno czasu. Dom wyglądał jakby miał się zawalić na moich oczach. Niemożliwością było, by ktoś mógł tam jeszcze mieszkać. Brama na posesję była zamknięta. Obszedłem więc działkę szukając innego wejścia. Niestety, moje poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Wróciłem pod bramę i jeszcze raz spróbowałem ją otworzyć. Nic z tego. Zdjąłem z ramienia torbę, która coraz bardziej zaczynała mi ciążyć. Nie rozumiałem dlaczego. Przecież na poczcie była leciutka. To na pewno przemęczenie. Przerzuciłem torbę przez bramę, a sam wgramoliłem się na płot. Gdy już znalazłem się po drugiej stronie podniosłem z pięć razy cięższą torbę niż na początku i skierowałem swoje kroki w stronę drzwi. Na drzwiach wisiała ogromna, żelazna i jakże stara kołatka z płaskorzeźbą lwa. Zapewne pamiętała jeszcze czasy wojny. Wziąłem ją w rękę i uderzyłem o ogromne drewniane wrota, a ta wydała głośny łomot. Nikt nie otwierał. Zastukałem jeszcze dwa razy. Nagle drzwi uchyliły się lekko, jakby chciały zaprosić mnie do środka. Otrząsnąłem się z niedowierzaniem. Czy to na pewno było tylko zmęczenie, czy ja właśnie traciłem zmysły? Najwyżej w poniedziałek pójdę się przebadać, póki co muszę dokończyć pracę. Policzyłem do dziesięciu, głęboko odetchnąłem i wszedłem do środka.

— Halo! — Zawołałem, ale nikt nie odpowiedział. Wszedłem dalej. W domu było ciemno i brudno, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.

 — Halo? — Powtórzyłem. Nadal cisza.

Chciałem zostawić paczkę i wyjść, ale coś mi na to nie pozwalało. W tym domu było coś magnetycznego. Zapragnąłem go zwiedzić. Z hallu wszedłem do pokoju. Przy ścianie stała stara, masywna, drewniana szafa z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Na środku ogromny stół z trzynastoma krzesłami, a na przeciwko szafy kredens z wyposażeniem stołowym. Wszystko zakurzone. Widać, że nikt nie mieszkał tu od lat. Ale dlaczego ktoś nadawał tu paczkę? Pokój oświetlał jedynie niewielki promyk słońca wpadający przez dawno niemyte okno. Poszedłem do innego pomieszczenia i... Zamarłem. Pomieszczenie, które niegdyś pełniło funkcję kuchni, dzisiaj wyglądało jak miejsce najstraszniejszej zbrodni. Krew była wszędzie. Na podłodze, ścianach... Nawet na suficie. Gdy szedłem rano do pracy nie spodziewałem się, że zastanie mnie dzisiaj coś takiego. Doszedł do mnie odór krwi. Zapragnąłem zwymiotować i wyjść, jednak coś ciągnęło mnie w głąb kuchni. Podszedłem do zlewu i jak najszybciej wybiegłem. Znajdowały się tam kości, włosy i fragmenty ubrań. Przerażony pobiegłem do hallu i złapałem za klamkę. Ciągnąłem, pchałem, ale nic z tego. Drzwi były zamknięte. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Moje oczy przyzwyczaiły się na tyle do ciemności, że mogłem dostrzec napisy na ścianach, podłodze, suficie... Wszędzie. Krwawe pogróżki napisane w języku polskim i łacińskim. Przerażony do granic możliwości, spjrzałem na drzwi, na których zostało coś wyryte "ŚP. Daniel Rzepecki 13. 06.2017r." Moje nazwisko i dzisiejsza data... Poczułem, że jestem mokry na twarzy. Myślałem na początku, że to pot, ale zorientowałem się, ów że płyn wydostaje się z moich oczu. Płakałem. Płakałem z przerażenia. Na domiar złego usłyszałem tupot stóp i skrzypienie desek podłogowych. Ktoś schodził ze schodów, ale prócz mnie nikogo tu nie było! Czym prędzej wyjąłem paczkę z torby, która przez ten czas stała się trzy razy większa niż była na początku, położyłem ją na ziemi i uciekłem do najbliższego pokoju. Dźwięk kroków nasilał się, jakby TEN KTOŚ był coraz bliżej mnie. Pokój wyglądał jak miejsce walki; wszędzie były porozbijane naczynia i poprzewracane krzesła. Nie zdziwiłoby mnie to tak bardzo, gdyby to nie był ten sam pokój, w którym byłem na początku, a był w nim porządek, tylko trochę brudno. Nie słyszałem także dźwięku tłuczonych naczyń. Zwróciłem się w stronę okna. Zacząłem je szarpać, ale ono również było zamknięte, a kroki nadal nie cichły. W dodatku w oddali usłyszałem histeryczny śmiech. Poczułem się jak w najgorszym koszmarze, jak w pułapce bez wyjścia. Chciałem się obudzić. Uszczypnąłem się, mając nadzieję, że to tylko zły sen, ale nic się nie zmieniło. Rozejrzałem się po pokoju i dostrzegłem kominek, którego wcześniej nie zauważyłem. Naprawdę zacząłem wariować. Nie oglądając się za siebie, wszedłem do komina. Pomyślałem, że jeśli tędy nie ucieknę, to już po mnie. Na szczęście w kominie był niewielki otwór. "Dobrze, że przeszedłem na dietę" - pomyślałem. Udało mi się uciec z pułapki. Pobiegłem w stronę płotu i po chwili byłem już po drugiej stronie. Nadal nie zwalniając biegłem w stronę miasta. Za sobą usłyszałem wyraźny spazmatyczny śmiech i wycie psów.

Dryń, dryń. "Co to?" - pomyślałem. Dryń, dryń. Wtedy się ocknąłem. Na początku nie wiedziałem gdzie jestem i co się stało. Rozejrzałem się. Byłem w swoim pokoju z Luną leżącą obok, a co najlepsze: w łóżku. Byłem cały zalany potem i łzami. Ulżyło mi na myśl, że to był tylko sen. Dryń, dryń - znowu rozległ się dzwonek. Podszedłem do drzwi, a gdy je otworzyłem nikogo nie było. Spojrzałem na wycieraczkę, na której stała maleńka paczka. Nachyliłem się i podniosłem ją z ziemi. Widniał na niej adres "ul. Kości 324, 43-560 Krosnowice"...

###

~Bella

Nie MojeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz