Darwin pędził przez mroczną ulicę śródmieścia na zbicie karku. Z nieba padały ogromne strugi deszczu, wiatr smagał jego delikatny pyszczek, płuca paliły go niemiłosiernie, łapy odmawiały posłuszeństwa, ale wiedział, że musi biec dalej. Goniły go dwie wściekłe antylopy, bawół i likaon. Wszyscy byli w wieku nastoletnim i okropnie się na niego napalili. Przeskoczył ogromną kałużę i rozchlapując mnóstwo wody dookoła, obejrzał się za siebie.- I tak cię DORWIEMY! - wrzasnął za nim likaon.
Darwin zwinnie przeskoczył przez poręcz i wpadł prosto na jezdnię, pełną samochodów, niemal ryzykując życiem przez potrącenie. Zrobił szybki unik, ratując się od twardego zderzenia z jadącym autem. Kierowca zatrąbił wściekle, jednak Darwin nie miał, nawet czasu żeby się odwrócić. Skręcił w wąską szemraną ulice i stanął jak wryty. Ślepy zaułek.
Był pomiędzy dwoma budynkami, a z przodu rozciągał się płot, zbyt wysoki, żeby go przeskoczyć. Królik zaczął wzrokiem szukać jakiejś drogi ucieczki, szpary, czegokolwiek, a było już za późno, żeby zawrócić. Słyszał, że prześladowcy są coraz bliżej. W końcu zobaczył swoją szansę - rynnę prowadzącą prosto na dach. Nie wiele myśląc, wskoczył na nią i zaczął wspinać się w górę. Palce i ramiona bolały go od wysiłku, ale szedł dalej. Nie wiedział, czy to trwało kilka minut, czy może całą wieczność, ale w końcu wdrapał się na płaski dach i w ostatniej chwili przerzucił nogi przez rynnę.- Gdzie on jest? - Usłyszał z dołu, dobrze znajomy mu głos.
- Musiał skręcić albinos jeden! - wrzasnęła któraś z antylop.
Cała paczka zawróciła i pobiegła w przeciwną stronę. Darwin zdjął plecak z ramion i padł jak długi na grzbiet. Jego śnieżnobiałe futerko lepiło się od wody, a serce w malutkiej piersi, waliło jak młotem. Próbował powoli uspokoić oddech i tysiące myśli w głowie. Pozwolił zimnym strugą deszczu spływać po swojej twarzy. Jeszcze chwila a te łobuzy by go dopadły. Może niepotrzebnie strzelał do nich zgniłą brukselką z przerobionego pistoletu na wodę, ale miał ku temu swoje powody. Jeszcze wczoraj widział jak, te postrachy całego osiedla, znęcają się nad sześcioletnim niedźwiadkiem. No ale co mógł zrobić? Był tylko małym, wątłym, dwunastoletnim króliczkiem, o wyłupiastych, czerwonych oczach. Nie przypuszczał, że poświęcą tyle zachodu, żeby go złapać. Darwin spojrzał na zegarek. Było grubo po dziesiątej.
- Rich mnie zabije! - jęknął.
Zejście na dół (o dziwo) trwało znacznie dłużej niż wchodzenie. Nie licząc ostatniej prostej, kiedy Darwin oparł się nogą o wystającą cegłę. Łapa mu się ześlizgnęła i spadł prosto na stertę zużytych kartonów. Upadek był co prawda niski i kartony zamortyzowały go nieco, ale podnosząc się powoli z ziemi syknął, uświadamiając sobie boleśnie, że na zewnętrznej części łapy widnieje rana, z której obficie pociekła krew. No i jak on miał się teraz wytłumaczyć chłopakom?
............
Królik zwolnił kroku i zatrzymał się przed drzwiami, niezbyt popularnego warsztatu samochodowego w Sawannie głównej. Deszcz już dawno przestał padać. Cała ulica była zapełniona rzędem odrapanych budynków, śmieci i szemranych magazynów. Pięknie tu nie było, ale dało się mieszkać. Wszedł na schody, włożył prawą łapkę do kieszeni swojej bluzy i wyjął z niej pęk kluczy. Mógł co prawda wdrapać się na niewielką stertę blachy i wślizgnąć się do swojego pokoju przez okno, jednak na chwile obecną, miał dość wspinaczek jak na jedną noc. Może przy odrobinie szczęścia nie natknie się na Richa? Cichutko otworzył drzwi i wyślizgnął się do środka. Od razu uderzyła go w nozdrza intensywna woń benzyny i metalu. Wciągnął w płuca więcej powietrza, niemal się nim delektując. Mieszkał tu już dostatecznie długo, żeby przyzwyczaić się do tego zapachu. Warsztat o tej porze był już pusty, a jedynym źródłem światła była niewielka lampka, stojąca na biurku, pod jedną ze ścian. Tak naprawdę to miejsce było w rzeczywistości, przekształconym garażem dla nosorożców, ale odrobina farby i remontu potrafiły zdziałać cuda. Po prawej stronie znajdowały się drzwi do mieszkania oraz schody prowadzące na drugie piętro. Nie zastanawiając się dłużej, przemknął na palcach, ostrożnie stawiając stopy na betonowej podłodze, cały czas nasłuchując. Zdawał sobie sprawę z tego, że już dawno powinien być w łóżku. Gdyby ktoś go przyłapał......wolał o tym nie myśleć. Podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę. Prawie je uchylił, jednak w tym samym momencie ktoś brutalnie zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Darwin wyprostował się jak struna i spojrzał powoli w górę. Zobaczył czarną łapę z zakrzywionymi pazurami, wbijającymi się lekko w podrapaną framugę. Automatycznie oklapły mu uszy i nos zaczął lekko drgać w rytm bijącego coraz szybciej serca. Nie miał żadnych wątpliwości, czyja to łapa, kto za nim stoi i to bynajmniej, nie napawało go optymizmem. Natychmiast schował ręce do kieszeni i odwrócił się.
- Cześć Richard.- odparł, szczerząc zęby w nerwowym uśmiechu. Próbował wyglądać na rozluźnionego, ale było to naprawdę trudne, w zaistniałej sytuacji. Stał nad nim dorosły lis, czarny jak smoła, o jadowicie żółtych oczach. Jego mina bynajmniej nie wróżyła nic dobrego, a w ślepiach dało się wyczuć nienaturalną złość, którą najwyraźniej z trudem udało mu się stłumić. Darwin nie bał się Richa, ale z takimi oczami i w tym słabym świetle wyglądał naprawdę przerażająco. Nie był wcale przypakowany, chociaż jego smukła sylwetka świadczyła o bardzo dobrej kondycji fizycznej. Lis postawił uszy wzdłuż karku i spojrzał na niego groźnie.
- Masz pojęcie, która jest godzina młody?- spytał Rich, pochylając się nad nim tak nisko, że aż dotykał czubkiem nosa jego głowy.- Przegiąłeś i to grubo.
Wysyczał niemal przez zęby, patrząc na niego jak na skazańca.
- Autobus mi uciekł. - skłamał cicho Darwin. Wiedział, że jeśli powie prawdę, drapieżnik wkurzy się jeszcze bardziej, a tego wolałby uniknąć. Lis zmierzył go swoim jadowitym spojrzeniem. Najwyraźniej wcale mu nie wierzył.
- Pokaż mi łapy. - zażądał bez ogródek.
Darwin się zawahał.
- Wyjmij je z kieszeni - Nalegał z rosnącym naciskiem. Darwin posłusznie wyjął łapy i pokazał lisowi. Niestety jego uwadze nie umknęła świeża rana na prawej kończynie. Nie trzeba było być geniuszem, żeby to zauważyć, w końcu sięgała wzdłuż całej ręki. Richard chwycił ją i obejrzał.
- Skąd ta rana? - zapytał groźnie, podwijając Darwinowi rękaw, żeby spojrzeć jak daleko sięga zadrapanie.
- Przewróciłem się.
"Kiepska wymówka"- pomyślał Darwin. Niepotrzebnie wycierał krew o bluzę. Rich spojrzał mu prosto w oczy.
- Akurat. - szepnął, naciskając kciukiem na szramę.
- Po co miałbym kłamać? - zapytał Darwin, czując jak palec lisa zapada się coraz mocniej i głębiej w ranę, powodując coraz większy ból. Rich nadal nie spuszczał z niego wzroku.
- Ty nie umiesz kłamać. - powiedział nie bez satysfakcji. Z łapy króliczka zaczęły ponownie ściekać maleńkie stróżki, ciepłej krwi. Richard przyciskał za mocno, nawet jak na niego. Darwin miał wrażenie, że wbija mu się w skórę tysiące ostrych igiełek. Skrzywił się, ponieważ ból i pieczenie były nie do zniesienia, a stawianie oporu tylko pogorszyłoby sprawę. Zacisnął powieki, mając świadomość, że za niedługo to się skończy.
Rich w końcu spojrzał na ranę. Skrzywił się z niesmakiem i puścił go. Wyprostował się, potarł poplamione krwią Darwina palce i otworzył drzwi.
- Idź na górę i przemyj to. Pogadamy jutro. - zażądał lis, zaciskając łapę na klamce.
Darwin posłusznie wszedł na schody i odetchnął z ulgą. Tym razem mu się upiekło. Tym razem......
CZYTASZ
" Zootopia" Niebezpieczne dorastanie
FanficTa historia jest inna niż te, które dotychczas poznaliście. Młodziutki królik wychowany pośród betonowej dżungli, przez czwórkę byłych kryminalistów, jest światkiem porwania swojego przyjaciela. Chcąc go ratować, Darwin będzie musiał rozwiązać pewn...