Rozdział 3

1.2K 82 1
                                    

Grudzień, 1997

Czas szybko mu leciał, kiedy stawiał się u Voldemorta, zarządzał szkołą, tęsknił w przerwach za Harrym. Jeszcze się nie obejrzał, a już nauczyciele i uczniowie szykowali się do Bożego Narodzenia. Wiedział, iż było to raczej przyzwyczajenie niż prawdziwa radość, jednak doceniał ich starania. Nawet jeśli tego po sobie nie pokazywał.

Minął Ślizgonów, którzy uśmiechali się do niego i kiwali mu głowami, po czym podszedł do piątki uczniów z Gryffindoru i Ravenclawu.

— Witam — powiedział cicho, strasząc ich.

— Dzień dobry, panie dyrektorze — odpowiedziała z uśmiechem Luna Lovegood, ponieważ reszta była zajęta gapieniem się na niego z przerażeniem. W oczach Ginny dojrzał jeszcze oskarżenie. Gdybyś tylko wiedziała, panno Weasley, chyba byś mnie zamordowała, a nie tylko mierzyła spojrzeniem.

— Co jest powodem waszych szeptów na korytarzu? — zapytał, nienawidząc się za zimny, jedwabisty ton głosu, który wyraźnie sugerował, iż nie uwierzy w żadną odpowiedź. — Jest taka ładna pogoda, a dziś sobota...

— My... — Neville zaciął się; Snape zauważył, że chłopak stał się mężniejszy, mniej tchórzliwy, bardziej... gryfoński. Severus wykrzywił drwiąco wargi, „zachęcając" Longbottoma do kontynuowania. — M-my p-po prostu... — jąkał się. — Wie pan...

— Nie, nie wiem.

— Och, my tylko rozmawialiśmy o swoich sprawach, nie musimy się panu spowiadać! — rzuciła wściekła Ginny. Zmierzył ją morderczym spojrzeniem, co od razu zamroziło jej entuzjazm.

— Radzę zmienić ton — warknął zimno, po czym odszedł.

Serce mu się krajało. Przecież tyle razy obiecywał Harry'emu, że będzie miły dla jego przyjaciół! A przynajmniej, iż będzie się starał.

Minął McGonagall, która ostentacyjnie odwróciła wzrok na jego widok. Miał ochotę zaśmiać się. Tak po prostu. Czemu Albus nie mógł mu ułatwić chociaż tej relacji? Przecież nikt by nie umarł, gdyby powiedział Minerwie o tym, że Severus tak naprawdę ich nie zdradził. Za to Snape miałby z kim porozmawiać późnym wieczorem, kiedy siedziałby już w komnatach.

Po chwili uznał jednak, że jego zachcianka była szalona. Nie wątpił w moc McGonagall, jednak to Voldemort z ich dwójki wygrałby. Tak było bezpieczniej: utrzymywać ich w niewiedzy.

Jak kiedyś Dumbledore, teraz to on stał na straży ich bezpieczeństwa, ponieważ tylko on wiedział, co zamierza Czarny Pan. Jednak nie był sam — miał najsilniejszego pomocnika w całym czarodziejskim świecie. Wiedział, że każde jego kichnięcie jest obserwowane, jednak również każde słowo było brane na poważnie, co czyniło z niego przydatnego sojusznika.

A to, że go również kochał, było zupełnie inną historią.


Styczeń, 1998

— Harry! Chodź tu na chwilę... — Harry przyszedł, wycierając mokry kubek ściereczką. Ron i Hermiona pochylali się nad książką, którą Hermiona dostała od Dumbledore'a.

— No, co tam macie?

Hermiona przygryzła wargę, przysuwając mu książkę oraz podając tę napisaną przez Skeeter. Zmarszczył brwi, patrząc na znak na tytułowej stronie baśni oraz na podkreślone przez Hermionę imię Dumbledore'a w książce dziennikarki. Znak na pierwszej stronie oraz ten zastępujący literę „A" były identyczne.

Spojrzeli sobie w oczy, rozumiejąc się bez słów. Harry nie wiedział, co o tym myśleć. Czyżby odpowiedź na ich kolejne pytanie była tak blisko, jednocześnie będąc tak daleko? Miał ochotę pacnąć się w czoło — czemu nie pytał wcześniej Dumbledore'a o to wszystko? O horkruksy, wyprawę, jego wcześniejsze życie... Teraz zmagał się z goryczą w sercu, jaką odczuwał po przeczytaniu książki Skeeter. Wierzyć? Nie wierzyć? Prawda? Kłamstwo? Ta szala wahała się jak huśtawka.

Innymi słowy || SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz