Rozdział 5

6 1 0
                                    

Odwróciłam się do Leny, która patrzyła na mnie zdziwiona.

-To był twój chłopak?

-Niestety tak, jak się okazuje czasem nie wszyscy, nawet ci których znaliśmy naprawdę dobrze są tacy jacy myśleliśmy...

-Przykro mi.

-Niepotrzebnie - mówiąc to wzruszyłam ramionami.

-Okej... Opowiesz mi o nauczycielu matematyki?

Posłałam jej wdzięczny uśmiech. Może i nie znała mnie prawie w ogóle starała się odciągnąć od nieprzyjemnego tematu. Nie próbowała wyciągnąć informacji które mogłyby zepsuć mi humor, zostawia je, nawet jeśli zżerała ją ciekawość. Tym samym zarobiła u mnie kolejnego plusa.

-No więc pan Hank Jefferson to "ulubiony" - mówiąc to zrobiłam cudzysłów w powietrzu - nauczyciel każdego ucznia. To starszy, siwiejący mężczyzna z długoletnim stażem. Mówi się, że sam Newton się od niego uczył - Lena na tę uwagę zachichotała. - Jeśli chodzi o stosunek do nas, no cóż różnie bywa, większości nieznośny, chociaż czasem w historii szkoły zdarzały się przypadki, że miał swoich pupilków, a przez to te osoby nie miały łatwego życia w szkole. Tak więc jeśli cię nie polubi to też powinnaś się cieszyć.

Lena uśmiechnęła się do mnie, tak jakby o czymś wiedziała, albo odniosłam takie wrażenie.

-Dobrze zapamiętam to sobie, jeśli zacznie mnie gnębić.

Chwilę później zadzwonił dzwonek, w jednej chwili korytarz zapełnił się uczniami. Ja i blondynka weszłyśmy do klasy, zajmując sąsiednie ławki, jako że w sali były tylko pojedyncze.

-Wszyscy wyciągnąć kartki, będzie mały sprawdzianik. - Oznajmił nauczyciel wchodząc do klasy. No tak, bo kto normalny zaczyna rozmowę od "dzień dobry" albo "witam". Na pewno nie profesor Jefferson.

Staruszek rozejrzał się po klasie (czego jeszcze nigdy nie robił), a jego wzrok zatrzymał się na Lenie i uśmiechnął się do niej. Wszyscy przerwali swoje czynności, patrząc na twarz profesora. No tak matematyk nigdy, ale to nigdy się nie uśmiecha, nawet wtedy gdy do szkoły wpadła jego żona, przynosząc mu jakieś dokumenty których zapomniał. Spojrzałam na moją nową koleżankę z niedowierzaniem i pytaniem w oczach. Fakt, zauważyła w spojrzeniu mężczyzny coś co kazało mi sądzić że się znają, ale czy to możliwe, że Lena mogła mi nie powiedzieć, skoro otwarcie o nim rozmawiałyśmy. Ba, ja nawet go obrażałam! Dziewczyna czując mój wzrok na sobie, spojrzała na mnie z niewinnym uśmieszkiem. No nie wierzę czyli to prawda, oni serio się znają! Uduszę ją i niech mi Bóg świadkiem, on dziś dokończy żywota. Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek, mówiąc szeptem: "Opowiesz mi o tym później" na co tylko skinęła głową i odwróciła twarz do profesora.

-Czemu się tak guzdrzecie! Wyciągać te kartki!

Wszyscy otrząsnęli się i wrócili do poprzedniej czynności. 

-Oh, Leno ty nie musisz, jesteś tu nowa więc mogłaś jeszcze tego przerabiać. - posłał jej potulny uśmiech.

Kolejny już raz wszyscy (prócz blondynki) musieli zbierać szczęki z  podłogi. Pewnie nie wiecie, ale nasz Jefferson nigdy nie troszczy się o to czy ktoś przerobił materiał, nawet jeśli nie było cię trzy miesiące w szkole bo miałeś wypadek , z czego przez dwa miesiące byłeś w śpiączce. Serio, była taka sytuacja, ale jego to nie obchodziło, bo jak twierdził miało się cały miesiąc na nadrobienie straty. Zack, bo tak nazywał się owy nieszczęśnik, musiał przez niego poprawiać rok i nawet interwencja dyrektora nic nie pomogła. W końcu Hank Jefferson, był jednym z najlepszych profesorów matematyki w całych Stanach, a każda uczelnia się o niego biła. Nasza szkoła nie mogła sobie pozwolić na taką stratę, więc matematykowi uszło wszystko na sucha,a niestety chłopak został w drugiej klasie. Co prawda profesor już go nie uczył, nie zmienia to jednak faktu że stracił jeden rok. 

-Myślę, że sobie poradzę, ale dziękuję za troskę panie profesorze - głos Leny wyrwał mnie z mojej świątyni dumania.

-Jak uważasz. 

Odpowiedział i zaczął pisać zadania. Może matma nie była moim ulubionym przedmiotem, ale przynajmniej połowę zadań zrobiłam. Może nie będzie z tego B, ale coś w okolicach C ewentualnie D też starczy. Nauczyciel zebrał kartki w momencie, w którym zadzwonił dzwonek. Oczywiście nie obyło się bez jęków, że jeszcze pięć minut, choć każdy wiedział, iż nic to nie da. Ja natomiast nie tracąc czasu oddałam czym prędzej kartkę, chwyciłam Lenę za ramię i wyszłam z klasy. 

-To teraz proszę o  wyjaśnienia - założyłam ręce na piersi i niecierpliwie tupałam nogą.

-To mój dziadek -  powiedziała bez ogródek.

-Twój dziadek! Czemu mi nie powiedziałaś! Zrobiłam z siebie idiotkę obrażając go! 

-Oj spokojnie, przecież nie zamierzam mu o niczym powiedzieć. Z resztą jestem na niego zła, jak się ostatnio widzieliśmy wyraźnie zaznaczyłam, że ma mnie traktować jak wszystkich innych. A jak widzę wszyscy już zdążyli się zorientować, że mnie zna! Zabiję go, nawet jeśli to moja rodzina!

-Wow teraz to ty się uspokój przecież to nic takiego, pogadasz z nim i na następnych zajęciach zacznie traktować cię jak wszystkich, a reszta zapomni. 

Dobra może troszkę nagięłam prawdę. Dzisiejsze zachowanie profesora było tak dziwne, że nawet jeśli przylecieli by do klasy kosmici i porwali jakiegoś ucznia i tak wszyscy gadali by tylko o matematyku. Ale Lena nie musiała o tym wiedzieć, prawda?

-Niby jak, nawet babcia nie przemówi mu do rozumu, on już taki jest. Pieprzony indywidualista, nic nie da sobie powiedzieć!

-Zaproponowałabym, że z nim pogadam, wolę z nim nie zadzierać, to nasz ostatni rok i nie chcę go zawalić. Musisz sama go przekonać, a jeśli nie to zastosuj szantaż, ewentualnie znaleźć osobę która przemówi mu do rozumu. Każdy ma jakąś słabość w postaci osoby. Twój dziadek na pewno też.

-Nawet nie mogłabym cię o to prosić, ale w sumie chyba wiem kto może mi pomóc. Jeśli ktoś może go przekonać, to tylko Noah, mój brat.

-No to świetnie idźcie razem do niego i spróbujcie. Jeśli i to zawiedzie spróbuj szantażu.

-Blanko, ale mój brat jest w Nowy Jorku, na studiach, nie może przyjechać.

-A więc niech zadzwoni. 

-W sumie to mogłoby się udać.

-No widzisz, jednak dobrze się zaprzyjaźnić z przyszłą panią psycholog.

-Teraz gadasz jak mój brat.

Uniosłam brwi do góry.

-Studiuje psychiatrię?

-Psychologie.

Prychnęłam na jej słowa.

-Jest się czym chwalić... Naprawdę...

-Ej to mój brat!

-A ty mnie porównujesz do niego! - odparłam oburzona - Wiesz jaka jest różnica między psychologią, a psychiatrią? To tak jakbyś porównywała Sokratesa do Williama Szekspira. Chyba będę musiała się obrazić za tę zniewagę.

Blondynka zachichotała.

-Na serio jesteście do siebie podobni, ale wybacz mi "tę zniewagę", nie chciałam urazić twą godność.

Zaczęłam się śmiać.

-Znaj mą litość.

Po raz kolejny zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec przerwy. Razem z Leną weszłyśmy po raz ostatni w tym dniu do klasy. 

Coraz bardziej lubiłam towarzystwo tej dziewczyny i muszę szczerze powiedzieć, że chciałam się z nią zaprzyjaźnić. Znałyśmy się dwa dni, a wydawało mi się że minęło kilka miesięcy. Może jeszcze nie chciałam się z nią dzielić moimi tajemnicami, ale kto wie co czas pokarze. Choć miała cichą nadzieję, że uda nam się nawiązać więź przez ten rok, tak aby nasze drogi nie rozeszły się po zakończeniu roku szkolnego, bo na moje już byłe przyjaciółki nie miałam co liczyć.

***
Trochę mi zajęło pisanie tego rozdziału, ale na swoją obronę mam to, że zaczęłam klasę maturalną. Czyli mam teraz multum zadań sprawdzianów i przygotowań do matury.
Mam nadzieję że zobaczymy się jak najszybciej, do następnego mordki 😘

Awry *chwilowo zawieszone*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz