Pierwsza sprawa Burnleya

39 1 3
                                    

...czyli pierwsze moje opowiadanie, które napisałam w ramach wyzwania, oraz drugie opowiadanie detektywistyczne, które napisałam w życiu. W związku z tym łatwo się domyślić, że nie mam wprawy. Proszę więc przy czytaniu nie nastawiać się na nie wiadomo jak zawiłą, zaskakującą fabułę. Tym bardziej, że limitem długości było 7000 słów. To chyba tyle ode mnie, moje sumienie jest czyste :)

###

Tytuł: Pierwsza sprawa Burnleya
Gatunek: opowiadanie detektywistyczne
Długość: 3200 słów

###

Torba na zebrane dowody spoczywała na wyspie kuchennej niemal pusta. Leżał w niej tylko zapakowany w plastikowy woreczek zakrwawiony kawałek błękitnego wazonu, którego pozostałe resztki wraz ze słonecznikami spoczywały od dawna w koszu na śmieci, a także kilka zebranych odcisków palców. Obok w blasku południa połyskiwały dwa kawałki odłamanego z podłogi kafelka.

Malcolm Gordon Burnley, świeżo upieczony detektyw, wyjrzał za jedyne okno w pomieszczeniu. Pobieżne oględziny wykazały, że miało ono przyjemny widok na poletko złotych słoneczników przypominających dziesiątki młodych słońc pnących się ku niebu, ku swojej matce. Dokładne natomiast, że złodziej nie dostał się do wewnątrz przez nie. Choć wykluczyć tego na sto procent się nie dało  — alarm przeciwwłamaniowy można by obejść zwyczajnym magnesem, jednak wymagało to pewnej dozy farta i w tej sytuacji było raczej nieopłacalne.

Malcolm wyprostował się i zaplótł ręce na piersi, przyjmując swoją myślicielską minę. Lekko zmarszczone brwi, zamyślony choć czujny wzrok, bardzo delikatnie wydęte wargi… Choć tak naprawdę ledwie dwudziestopięcioletni detektyw nie potrzebował tej miny ani trochę — jego twarz naturalnie miała poważne, podniosłe rysy, niczym u dumnego szlachcica. Ciemne włosy odsunął od twarzy z pomocą żelu, pozwalając jedynie jednemu kosmykowi opaść na czoło i oprzeć się na okrągłych okularach, których nie potrzebował.

Mężczyzna powolnym krokiem przeszedł na drugą stronę wyspy kuchennej, tę od strony jadalni, i skupił uwagę na podłodze. Kafelki ułamane około dwa metry od blatu, wazon musiał więc zostać ciśnięty w podłogę albo przynajmniej zrzucony z jakąś siłą. Jakby złodziej czegoś się wystraszył albo celowo robił zamieszanie…

Malcolm żałował, że dwie noce poprzedzające włamanie nie obfitowały w deszcz. Wtedy przynajmniej widziałby po błotnistych śladach, jak włamywacz dostał się do środka oraz którędy po kolei podążał.

Nie pozwolił sobie na westchnięcie. Może jakimś cudem okaże się, że kamery jednak przypadkowo działały tej nocy?

Młody Burnley podniósł wzrok na stojącego w drzwiach prowadzących z korytarza do kuchni lokaja. Wysokiego, chudego, wręcz tyczkowatego, ale nieźle zbudowanego. Miał pochmurny wzrok, który podkreślał jeszcze, że jego oczy miały kolor nadchodzącej burzy. Do tego blond włosy jak siano i znudzony wyraz twarzy.

Jeszcze tylko kowbojski kapelusz i koszula w kratę, i mógłby uchodzić za jakiegoś kowboja.

Malcolm w pewnym stopniu go rozumiał. Młody mężczyzna nieszczęśliwie, bez wzajemności zakochany w swojej pracodawczyni. On też kiedyś podkochiwał się w swojej nauczycielce. Było to w szkole średniej, co prawda, ale nigdy nie wyzbył się pragnienia do tych dojrzałych, nieosiągalnych kobiet. Takich jak Florence Marie Turner, która zleciła im to śledztwo, a w domu której się znajdowali.

— W którą stronę rozsypane były odłamki? — zapytał Malcolm.

Lokaj zrobił strapioną minę (jakby cały czas takiej nie miał), podchodząc do wyspy i wlepiając wyłupiasty wzrok w podłogę.

Wyzwanie LiterackieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz