Czwarty

11 1 6
                                    

Tytuł: Czwarty
Gatunek
: science-fiction
Długość
: 860 słów

###

Sala porodowa tutaj była dość mała, tak jak większość z pomieszczeń. Na samym środku, na wysokim łóżku leżała Grazia, młoda kobieta o śródziemnomorskiej, niemalże egzotycznej urodzie, zmuszając się resztkami sił do wyparcia dziecka. Jej zaczerwieniona twarz wykrzywiona była w grymasie bólu i desperacji, by wreszcie dotrzeć do końca. Jedyne, czego chciała, to mieć to już za sobą. Dopingowana przez dwoje pielęgniarzy oraz jedną lekarkę o identycznej urodzie (a nawet rysach twarzy) do niej, podjęła ostatni wysiłek i...

Salę momentalnie rozdarł chrapliwy krzyk dziecka.

Alessandra ubrana w szary uniform, ostrożnie jak nigdy przecięła pępowinę i podniosła dziecko.

— To chłopiec... — Jej cichy głos wybił się jasno i wyraźnie ponad krzykiem noworodka. Uśmiechnęła się do tego malutkiego człowieczka, nie potrafiła powstrzymać łez. Przez ułamek sekundy, naprawdę krótką chwilę, wydawało jej się, że to swoje piękne dziecko trzyma w ramionach, że wreszcie spełnił się jej sen o macierzyństwie... Kiedy podpisywała umowę, nie sądziła, że tak trudno będzie unikać zajścia w ciążę aż osiągnie 35 rok życia, szczególnie, gdy jej starsza siostra w międzyczasie stworzy rodzinę. A nie osiągnęła jeszcze nawet trzydziestu lat.

Pielęgniarz-asystent, widząc, że Alessandra jest tak zauroczona chłopcem, że zapomniała o całym Bożym świecie, łagodnie wyjął jej dziecko z ramion, samemu kładąc sobie przy piersi. Potem zaniósł je za kotarę, żeby umyć je i zbadać.

Alessandra w ostatniej chwili powstrzymała napływające falą uczucie pustki, gdy została przy łóżku sama, patrząc na wycieńczoną starszą siostrę i marząc, by być na jej miejscu.

Poszła za kotarę, poprosiła pielęgniarkę o zajęcie się jeszcze porodem łożyska, po czym sama pomogła w badaniu dziecka.

— Chyba najgłośniejsze z nich wszystkich, co? — zagaiła z radością.

— Całe dziesięć punktów, 3890 gramów... książkowy przykład zdrowiutkiego bobasa. Da jej jeszcze popalić.

Alessandra uśmiechnęła się.

— Nam wszystkim da popalić, zobaczysz.

Po skończonych badaniach umyła ręce, wzięła czyściutkiego, wciąż głośnego chłopca i zaniosła go matce, która zdążyła przez tę chwilę lekko odsapnąć. Alessandra oparła się o łóżko i spojrzała na czerwoną, spoconą twarz Grazii. Jej czarne, posklejane włosy układały się na poduszce w gigantyczny kołtun, a twarz wyrażała czyste zmęczenie i ostatnim, co można by teraz o niej powiedzieć, to że jest piękna.

Alessandra podała jej dziecko, a po dłuższej chwili bardzo lekko szturchnęła ją w ramię.

— Zrobiłaś to, głupia — szepnęła.

Grazia uśmiechnęła się, nie odrywając wzroku od dzidziusia, który cały czas krzyczał, dając pokaz swojej siły oraz zdrowia.

— Nawet nie zauważyłam, kiedy to się stało — odparła.

Zaśmiały się cicho. Grazia chwyciła rękę swojej siostry i ścisnęła ją lekko. Podziękowała za całą tą pomoc i wsparcie, i znoszenie jej humorów w szpitalu. Potem obie siostry zapatrzyły się z niesamowitą adoracją w buzię dziecka.

— I oto jest — szepnęła Alessandra — następny marziano. Teraz jest już was tyle, że możecie stworzyć jakieś małe kółko wsparcia dla matek Marsjan. — Uśmiechnęła się, ale Grazia była zbyt przejęta, żeby zwrócić uwagę na jakiekolwiek bodźce z zewnątrz czy zaśmiać się na jakikolwiek żart. Prawdopodobnie na zewnątrz mogłaby rozpętać się burza piaskowa, a ona nawet by nie drgnęła. W tej chwili nie było nic ważniejszego niż cud życia, który trzymała teraz w swoich ramionach.

Alessandra w końcu oderwała wzrok od małego i zobaczyła swojego asystenta nieśmiało wychylającego się zza kotary. Wstała i, podchodząc do niego, oznajmiła:

— Świetna robota. Zasłużyłeś na mocnego miśka.

Ścisnęła go, aż zaczął udawać, że zaraz się udusi. Wtedy puściła, pochwaliła jeszcze raz.

— To co? Może pójdę po ojca, hm? — zaproponował.

— Och! Cavolo... Kompletnie o nim zapomniałam, haha.

Pielęgniarz wyszedł, by po chwili zostać zastąpionym przez niemal trzęsącego się z wrażenia świeżo upieczonego ojca. Był tak zdenerwowany, że Alessandra niemal za rękę musiała doprowadzić go do łóżka i posadzić na krześle obok. Potem sama schowała się za kotarę, żeby dać im chwilę prywatności, choć druga pielęgniarka wciąż zajmowała się Grazią. Od niej jednak mogli w tej chwili odpocząć.

Zajęła się bezcelowym przekładaniem rzeczy z miejsca na miejsce i przeglądaniem komputerowej bazy danych, którą uzupełniał jej asystent. Robiła wszystko, byle nie myśleć o tym, że sama chciałaby być teraz na miejscu swojej starszej siostry. Trzymać przy piersi swojego synka albo córkę, móc go głaskać i nakarmić... i mieć przy boku kochającego męża... Ach, jeszcze tylko kilka lat. Da radę.

Jedyne, czego brakowało zarówno jej jak i Grazii i na co obie nie mogły nic poradzić, to bliskość rodziny, która została hen, hen, daleko na Ziemi, z którą kontaktu nie miały dopiero od kilkunastu miesięcy, a za którą już tak nieziemsko tęskniły.

Alessandra wzięła się w garść i jeszcze raz, już ostatni przejrzała dane dziecka.

Następny, czwarty już człowiek urodzony na Marsie, w pierwszej ludzkiej kolonii w historii.

Tak silny i zdrowy dzieciak...

Ten mały będzie kimś wielkim, Alessandra czuła to w kościach. Wyrośnie na wspaniałego podróżnika, na zdobywcę. Odważnego, śmiałego, niepokornego. Będzie robił niesamowite rzeczy i zostanie znany, zostanie wzorem do naśladowania, dzieciaki będą się o nim uczyć w szkołach, tu, na Marsie, a może nawet i w domu.

Nagle płacz dziecka ucichł, a matka zaczęła się cicho śmiać. Po chwili zawołała Alessandrę do siebie.

Dziewczyna podeszła w samą porę, by zobaczyć, jak dziecko ssie pierś Grazii.

— Angelo — oznajmiła Grazia, a Alessandra momentalnie zalała się łzami radości. — Będzie miał na imię Angelo.

— ...i będzie kimś wielkim.


Wyzwanie LiterackieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz