Prolog

986 64 30
                                    

           

To był lipiec. Z resztą bardzo ciepły. Tego dnia na niebie nie było żadnej chmurki, ale liście na drzewach dawały wystarczająco dużo cienia. Żar, który lał się z nieba, wyrównywał się z lekkim wiatrem, który powiewał od czasu do czasu.

Dolina Godryka należała raczej do cichych miasteczek. Oczywiście, nie licząc momentów, kiedy przyjeżdżały tu wycieczki, mniejsze lub większe, by obejrzeć dom rodzinny Godryka Gryffindora, na którego cześć miasto otrzymało swoją nazwę. Jednak zawsze zwiedzający byli spokojni i kulturalni. Jakież więc musiało być zdziwienie mieszkańców, kiedy po zazwyczaj pustych ulicach, jechał stary Ford Anglia, pełen rozkrzyczanych ludzi, których wspólną i zarazem charakterystyczną cechą, były rude włosy.

Samochód toczył się jeszcze przez kilka minut po kamiennych uliczkach, aż wjechał na jedną z bocznych, wysypanych żwirem. W końcu zatrzymał się na poboczu, a pasażerowie zaczęli wysiadać. Jako pierwsi pojazd opuścili Molly i Artur Weasleyowie. Zaraz za nimi wyszła dwójka bliźniaków, Fred i George. Jako ostatni wysiedli Ron i najmłodsza z rodzeństwa, Ginny. Cała szóstka stanęła przed niewielkim płotem ogradzającym uroczy domek pokryty szarym kamieniem. Po jego ścianach piął się zielony bluszcz, okalając daszek nad miętowymi drzwiami wejściowymi. Wszystkie okna na piętrze były otwarte na oścież, pozwalając tym samym, by śnieżnobiałe, koronkowe firanki delikatnie tańczyły na wietrze.

Nagle, z jednego z okien, wyłoniła się twarz. Należała do chłopca o czarnych, zmierzwionych włosach i intensywnie zielonych oczach skrytych za okrągłymi okularami. Gdy zauważył gości stojących przed bramką uśmiechnął się szeroko i zniknął w odmętach domu. Chwilę później biegł już żwirową dróżką, co chwile odginając nogami łodygi kwiatów, które tak pięknie zakwitły tego lata.

– Jesteście! – krzyknął radośnie.

– Harry!

Ron i Harry wpadli sobie w objęcia. Chwilę później chłopca przejęli bliźniacy, państwo Weasley, a na samym końcu Ginny. Dziewczyna nieśmiało przywitała przyjaciela, ale Harry'ego poniosła chwila i zdawał się nie przejmować jej skrępowaniem. Uścisnął ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać.

– Wszystkiego najlepszego – wysapała, gdy w końcu ją puścił.

Z czarnej skórzanej torebki wyjęła malutki prezent zapakowany w czerwony błyszczący papier i starannie związany złotą kokardą. Ginny podała mu pudełeczko.

– Mam nadzieję, że ci się spodoba – dodała, uśmiechając się delikatnie.

Zanim zdążył podziękować, ponownie został zaatakowany przez szerokie ramiona Molly Weasley.

– Jak ten czas szybko leci! Dopiero co szliście z Ronem na pierwszy rok! Kto by pomyślał, że macie już szesnaście lat...

Harrry zdołał się nieco oswobodzić z jej uścisku i powiedział:

– No, jakoś tak się stało... Może wejdziemy do środka?

Kobieta puściła go. Otworzył bramkę i puścił przodem panią Weasley i Ginny. Ron i Harry ruszyli za nimi. Fred wszedł jako ostatni i zamknął wejście na metalowy haczyk.

– Mamo! Państwo Weasley już są! – krzyknął Harry, przyspieszając kroku.

Zaprowadził gości dróżką, która ciągnęła się przed domem. Zatrzymał się przed wielką wierzbą płaczącą i odchylił jej liście, by mogli przejść na tył domu, do ukrytego za budynkiem ogrodu. Był zdecydowanie większy niż można byłoby się tego spodziewać, a przed ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów chronił go lekko zdziczały bukszpan posadzony tuż przy ogrodzeniu. Ogród mienił się tysiącem kolorów przez ogrom kwiatów, które go wypełniały. Piękne czerwone róże, bratki, nagietki i nasturcje przepełniały powietrze swoim zapachem. W oddali, obok kwitnącego krzewu hortensji stała drewniana huśtawka, wyłożona miękkimi, kremowymi poduchami. Kilka kroków dalej można było znaleźć niewielkie oczko wodne z malutkim kamiennym wodospadem, nad którym pochylała się dorodna brzoza. A na środku tego wszystkiego stała kobieta o rudych włosach, spiętych w niedbały koczek. Machała różdżką, ustawiając drewnianą altankę wśród tego chaosu, którego była królową. Dopiero ponowne zawołanie syna odciągnęło ją od jej zajęć. Odwróciła się i szerokim uśmiechem powitała przyjaciół.

Patrząc zbyt uważnieWhere stories live. Discover now