Lance siedział w swoim pokoju, patrząc tępo w niewielki przedmiot trzymany w swojej dłoni. Drzwi miał zablokowane, aby nikt nie mógł sobie od tak wejść do pomieszczenia. W sumie nie spodziewał się żadnych gości o drugiej w nocy, ale warto było mieć pewność, że będzie sam. Nie chciał, aby ktokolwiek go teraz widział.
Położył podłużny przedmiot obok siebie i ukrył twarz w dłoniach. Nie wierzył, po prostu nie wierzył. To nie może być prawda, to jakiś cholerny żart. Na pewno coś poszło nie tak, coś zrobił źle. Tak, to na pewno to. Dobrze, że przewidział taką możliwość i kupił od razu kilka takich samych przedmiotów.
Odsunął dłonie od twarzy i biorąc trzy nienaruszone pudełka poszedł do łazienki, której drzwi znajdowały się w jego pokoju. Dziękował Bogu, że każdy z paladynów miał swoją łazienkę, dzięki czemu mógł w niej robić co tylko chciał, nie musząc pamiętać o tym, aby zabrać wszystkie swoje rzeczy.
Kiedy po pół godzinie wrócił na swoje łóżko, był już kompletnie załamany. Wszystkie wyniki były takie same, nie mogła zajść żadna pomyłka.
Był w ciąży. On, Lance McClain, jeden z pięciu paladynów Voltrona, obrońca wszechświata miał urodzić dziecko. To jakiś pieprzony żart racja? Przecież... Nie musiał od razu zachodzić w cholerną ciążę po jednym razie z mężczyzną, prawda?!
Do jego oczu zaczęły napływać łzy bezradności, które po chwili spływały kaskadami po jego bladych policzkach. Nie starał się ich nawet ścierać, nie widział ku temu sensu, ponieważ za chwilę pojawią się nowe i jego próby pójdą na marne.
Nigdy, nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, że przydarzy mu się coś takiego. W dalszym ciągu nie chciał w to uwierzyć. To na pewno tylko jakiś okropny koszmar i kiedy się obudzi, wszystko będzie po staremu, tak jak powinno być.
Opornie wstał i pomaszerował znów do łazienki, po drodze zabierając jakąś za dużą koszulkę. Musiał wziąć prysznic, może trochę po nim ochłonie.
Stojąc pod letnim strumieniem wody, myślał o ostatnim miesiącu, który nie był dla niego najlepszy. Zaczęło się od tego, że przespał się z Keithem. Szczerze mówiąc, nie miał pojęcia jak do tego doszło, ale po prostu to zrobili. Uzgodnili, że nie będą o tym wspominać, będą zachowywać się jak zawsze, a najlepiej jakby o tym zapomnieli. Lance z chęcią na to przystał, mimo iż trochę zakłuło go serce, podczas gdy Keith wypowiadał beznamiętnie te słowa. Przez następny tydzień wszystko było dobrze pomijając lekki ból w dolnych partiach ciała. Później zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. Ciągłe mdłości, nie dawały mu spokoju, nawet w trakcie walki z Zarkonem, przez co niekiedy kończyli pokonani. Mimo wszystko dziwił się, że nikt nie miał mu tego za złe, a nawet wspierali go mówiąc, że pewnie się czymś zatruł i za chwilę mu przejdzie. Z początku też tak myślał, ale kiedy zaczął zauważać u siebie szybkie zmiany nastrojów oraz wstręt (jeszcze większy niż wcześniej) do zielonej papki, którą karmił ich Coran i po której zawsze wymiotował w efekcie czego jadł tyle co nic, wyczulony węch na niektóre zapachy, powodujące u niego jeszcze gorsze mdłości, a także dziwne zachcianki, obawiał się najgorszego. W końcu nie raz już słyszał, że w wyniku ewolucji, mężczyźni zachodzili w ciążę, ale nigdy nie przypuszczał, że spotka to właśnie jego.
Miał szczęście, że rudy kosmita potrzebował kilku niezbędnych rzeczy z galerii handlowej, dzięki czemu mógł bez większych podejrzeń pójść do jedynego sklepu, w którym znajdowały się ziemskie przedmioty. Trochę mu zajęło zanim znalazł to czego szukał, ale mimo wszystko opłacało się. Przynajmniej wiedział teraz na czym stoi.
Zakręcił wodę po czym wytarł się dokładnie i założył na siebie koszulkę wraz z bokserkami.
Kiedy położył się w łóżku, nie mógł zasnąć przez wiele myśli, których za nic nie mógł wyrzucić z umysłu.
CZYTASZ
•Klance•
FanfictionKiedy po pół godzinie wrócił na swoje łóżko, był już kompletnie załamany. Wszystkie wyniki były takie same, nie mogła zajść żadna pomyłka. Był w ciąży. On, Lance McClain, jeden z pięciu paladynów Voltrona, obrońca wszechświata miał urodzić dziecko...