3

67 6 2
                                    

7 listopada 2017

Policjant Wilson
     Do rzeczywistości przenosi mnie piosenka Sunrise Avenue, którą ustawiłem jeszcze jako zagorzały fan tego zespołu.
     Przecieram opuchnięte po kilku nieprzespanych nocach oczy, a kiedy mój wzrok przyzwyczaja się do jasnego pomieszczenia, a ból głowy ustaje, spoglądam na zegarek.
5:37
Kto normalny wydzwania o tej porze!?
     Z niechęcią wychodzę spod ciepłej kołdry, a moje stopy spotykają się z lodowatą podłogą. Przez moje ciało przechodzi dreszcz i półsennie wstaję z łóżka. Przez chwilę chwieję się jeszcze na nogach, lecz po krótkim postoju równowaga wraca. Podchodzę do biurka usytuowanego po drugiej stronie pokoju i szukam nieznośnego urządzenia.
Wyciągam rękę po telefon, a mój wzrok pada na wyświetlacz.
Wywracam oczami i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odebrać.
- Co jest, Robbie?
- Już myślałem, że nie odbierzesz.- mówi przez nos i odchrząkuje- Mam prośbę. Mógłbyś zastąpić mnie dzisiaj na zmianie? Chyba wzięło mnie jakieś choróbsko.
Jakby na potwierdzenie swoich słów dostaje ataku kaszlu.
     Myślę nad odpowiedzią i bezmyślnie nakreślam palcami szlaczki na zakurzonym, starym, dębowym biurku.
- Mam dzisiaj urlop, stary. Nie ma mowy.
Od kilku tygodni planowałem ten dzień. Po śniadaniu miałem pojechać do rodziców na obiad, a później przejść się do przydrożnego baru z kolegami na jakieś frytki z hot dogiem, a do tego wypić dobre, zimne piwo.
Wspominałem, że moja mama nie jest wybitnym kucharzem?
Następnie miałem pójść na siłownię, aby trochę poprawić formę. Ale największym priorytetem mojego dnia miało być porządne wyspanie się. Miał to być dzień bez obowiązków, wypełniony samymi przyjemnościami. Uważam, że taki dzień mi się należał.
Jak widać planowanie nie jest moją dobrą stroną.
- Nie rób mi tego.- odzywa się głos mojego kolegi po drugiej stronie.- Pamiętasz, jak ty byłeś w potrzebie i ci pomogłem? - Na dźwięk tych słów przenoszę się w myślach do dnia, gdy naprawdę nie mogłem iść do pracy. Ma on trochę racji. -Więc pora się odwdzięczyć.
     Czuję, jak powoli moja pewność ustępuje. Chyba mogę wziąć ten jeden dzień wolnego jutro i zadzwonić do mamy, że odwołuję dzisiejszą wizytę.
- No dobra. Na którą godzinę mam być w pracy?- pytam, ubierając przy tym bluzkę, która pierwsza nawinęła mi się na rękę.
- Właściwie to...na szóstą.
Momentalnie zrywam się na nogi i rozłączam z Robby'm.
20 minut. Zdążę.
     Biegnę do kuchni z do połowy ubranymi spodniami i podnoszę z blatu dzbanek z wczorajszą kawą. Nie mam czasu na spokojne delektowanie się nią, więc jednym haustem wypijam zawartość szklanego naczynia, przy okazji brudząc bluzkę i wszystko wokół mnie.
Wracam jeszcze do pokoju i zgarniam pierwszy lepszy T-shirt. Sprzątanie kuchni zostawię sobie na potem. Ubieram buty, po czym zaczynam rozglądać się za kluczykami. Wczoraj wróciłem z pracy tak późno, iż nawet nie pamiętam gdzie je wtedy zostawiłem.
Myśl Grant, myśl...
     Przechodząc szybkim krokiem przez korytarz słyszę znajomy dźwięk i w tym samym momencie czuję pod stopami moją zgubę. Oddycham z ulgą. W mgnieniu oka je łapię i wychodzę z mieszkania.

***

     Na miejsce dojeżdżam dziesięć minut po czasie. Nie jestem pewien czy zawdzięczam to niesamowicie dużym korkom po drodze, czy po prostu nie ekscytuje mnie wizja papierkowej roboty w ciasnym biurze.
     Wchodząc do środka jestem gotowy na ostrą reprymendę szefa i gadkę o tym jak bardzo nieodpowiedzialnym dzieciakiem jestem. Pokonując parę kroków, słyszę za sobą donośny krzyk.
- Grant! Chodź no tutaj!
Tak, znowu się zaczyna.
     Odwracam się do niego twarzą i staram się zrobić swoją najlepszą,obronną minę.
-Szefie, wiem, że trochę się spóźniłem, ale Robbie w ostatniej chwili powiedział mi, że mam go zastąpić. Poza tym miałem mieć dzisiaj urlop, więc powinien być Pan wdzięczny, że stawiłem się do dyspozycji. - tłumaczę, nerwowo pocierając dłonią o kark i czuję jak serce mi przyśpiesza.
Patrzy na mnie zdezorientowanym wzrokiem, lecz po krótkim namyśle jego twarz się rozjaśnia i mówi:
- Młody, nie chodzi o to. Masz sprawę. Myślę, że się do niej idealnie nadajesz.
 Przez chwilę nie odpowiadam. Jestem lekko zszokowany. Liczyłem na ostre słowa i karną robotę. Po chwili dochodzi do mnie, co powiedział, więc pytam:
- O jaki rodzaj sprawy chodzi?
- Otrzymaliśmy przed chwilą telefon. Pewni rodzice zgłosili zaginięcie swojej córki. Myślę, że ty jako młody policjant świetnie zrozumiesz myślenie dzisiejszej młodzieży.
     Przytkało mnie.
Jeszcze nigdy nie dostałem sprawy jako główny prowadzący śledztwo. Do tej pory przydzielali mi nic nieznaczne zadania.
Sprawdzanie parkometrów.
Kończenie imprez nastolatków.
Skargi sąsiadów.
     Od dziecka chciałem zostać policjantem. Marzyłem o tym, by ratować ludzi przed przestępcami, tropić niebezpieczne gangi, ratować świat i zostać bohaterem ludzkości.
Ale kiedy zostałem policjantem, moje wyobrażenia o tej pracy zupełnie się zmieniły.
Wbrew pozorom gliniarze -nawet ci wysoko ustawieni- nie są tak szanowanymi ludźmi. Poza tym koledzy z fachu uważali mnie za bachora, który trafił tutaj przez pomyłkę. Cóż, w tej kwestii nic się nie zmieniło.
     Byłem rozczarowany, kiedy zdałem sobie sprawę, że ta praca nie jest tak interesująca.
Ale teraz mogłem coś zmienić. Byłem gotowy wziąć sprawy w swoje ręce i udowodnić, że zasługuję na miano policjanta i warto przydzielać mi trudniejsze zadania.
- Oczywiście. Chętnie wezmę tę robotę.- z całej siły staram się opanować i nie pokazać jak bardzo pragnąłem dożyć właśnie tej chwili. Zaciskam dłonie, aby powstrzymać nagłą ochotę przytulenia swojego szefa. W jednym momencie jestem gotów zapomnieć mu wszystkie złe spojrzenia i kąśliwe uwagi.
- Dobrze, ale do pomocy weźmiesz sobie Ralfa. Myślę, że razem stworzycie zgrany zespół- dodał z szerokim uśmiechem, po czym odszedł do swojego biura, jakby nie chciał zobaczyć momentu, gdy w moich oczach dostrzegalne będzie rozczarowanie.
     Ralfa?! Czy oni wszyscy zmówili się przeciwko mnie?
***
     Kiedy już Ralf parkuje auto, mogę zorientować się w terenie. Zastajemy zaniedbany, mały domek. Jedną stronę dachu zaklejono plandeką, zapewne po którymś z tych okropnych wietrzysk, a tynk budynku kruszy się za każdym razem, gdy zawieje wiatr. Wokół domu roztacza się trawnik -a raczej to, co z niego zostało- a na nim walają się śmieci i pojedyncze części samochodów. Trudno to nazwać przytulnym miejscem.
     Wychodzę z radiowozu i energicznym krokiem ruszam w stronę furtki, nie czekając na mojego partnera. Nie zdążam nawet wejść na teren posesji, kiedy z domu wyłania się jakaś postać.
- Witam panów. - mówi kobieta w średnim wieku, idąc w naszym kierunku. Jej włosy są w nieładzie, a lodowaty wyraz twarzy sprawia, że cały klimat wokół wydaje się mroczny i tajemniczy.
     Podchodząc do niej, kątem oka dostrzegam ruch przy oknie, na piętrze budynku.
- Witam. Oficer Grant Wilson. - podaję jej dłoń na przywitanie i próbuję przybrać minę profesjonalisty. Nastaje chwila ciszy, po której czuję ukłucie w żebra i zwracając wzrok na mojego kompana, przypominam sobie o przykrym fakcie, który mnie spotkał. - A to mój partner, oficer Prescott.
     Ralf mruczy coś pod nosem, podciągając przy tym spodnie wyżej niż dałby radę każdy inny mężczyzna.
     Wchodzimy do mieszkania, a ja mogę wyczuć ostry zapach stęchlizny. Niski sufit, bordowe ściany salonu i skórzane, stare kanapy nadają pokojowi ciężki klimat. Nie pomagają też kiczowate, nie odkurzane od lat dekoracje na każdym parapecie.
     Siadamy, a Prescott przygotowuje się do zadawania rutynowych pytań. Stara się zrobić wrażenie opanowanego i stanowczego gliny, którego trudno złamać, choć w rzeczywistości, bardziej nadawałby się na zawód piekarza, w którym dużą rolę odgrywa ciepła buźka starszego pana z wąsem.
     Kiedy spoglądam na kobietę, która musi być rodzicem zaginionej dziewczyny, nie mogę uwierzyć w to, jak spokojna jest. Wydawało mi się, że zastanę zapłakaną, zdenerwowaną histeryczkę. Teraz siedzi wyprostowana jak struna, a ja zdaję sobie sprawę, że jestem bardziej stremowany niż ona.
- A więc nazywa się pani Alyssa Evans i jest matką Andie Coronado?- zaczyna Ralf i rozsiada się wygodniej na kanapie, a guziki na jego koszuli naprężają się za każdym razem, gdy robi wdech.
- Tak i jestem jej matką zastępczą.- mówi krótko.
- Mhm... Kiedy ostatnio pani ją widziała?
- Wczoraj wieczorem. Dzisiaj rano nie widziałam się z nią, ponieważ byłam już w pracy. Myślałam, że poszła do szkoły jak codzień, ale kiedy wróciłam z pracy, dostałam telefon od dyrektora, który oznajmił mi, że nie pojawiła się na lekcjach.-nagle w jej oku dostrzegam błysk gniewu- Co za niewdzięcznica! Daliśmy jej z mężem dach nad głową, traktowaliśmy jak najlepiej, a ta jak się odwdzięcza? Kapryśny bachor ucieka z domu. Moja córka, Mary, nigdy by tak nie postąpiła.
- Czy Andie uciekała już wcześniej?- odzywam się, przyglądając się badawczo Alyssie Evans.
- Nie. Ale na pewno nie raz nad tym myślała. Dlatego powinna uczyć się od Mary. To prawdziwy wzór do naśladowania.
- A czy miała jakieś problemy w szkole? Zachowywała się ostatnio inaczej?
     Przez jej twarz przemyka cień niepewności, lecz po chwili jej oczy znowu przytomnieją.
- Nie. Wszystko było dobrze.
- Na pewno? Może czegoś pani nie zauważyła?
- Insynuuje pan, że nie znam własnej córki zastępczej?- syczy z odrazą, wyprostowana jak deska.
     W pokoju nastaje głucha cisza i kiedy już mam odpowiedzieć, do pomieszczenia wchodzi niska, pulchna nastolatka. Kiedy nas zauważa, odwraca głowę w stronę przesłuchiwanej kobiety.
- Mamo, co się dzieje?- pyta, zdezorientowana.
- Mary, to są panowie, którzy pracują nad zaginięciem Andie.
     Patrzy na nas i nie umyka mojej uwadze, że nerwowo skubie rąbek bluzki.
- Czy możemy zobaczyć pokój córki?- pyta Prescott, zakręcając na palcu swój wąs.
- Oczywiście. Pewnie i tak nic tam nie znajdziecie.- wstaje z fotela i prowadzi nas do pomieszczenia.
     Jest bardzo małe i skromne. Większość rzeczy leży w kartonowych pudłach, nierozpakowane. Jakby dziewczyna wiedziała, że niedługo będzie już gdzieś indziej. Ściany są gołe, a na biurku nie ma żadnych zdjęć ani kartek.
Wzrokiem pytam o pozwolenie na otworzenie szafy, a kobieta skinieniem głowy udziela mi zgody.
     Kiedy już ją otwieram nie zauważam nic oprócz paru bluzek, dwóch zeszytów i smoka-pluszaka. Wyciągam zeszyty i przekartkowuję je, ale nie ma tam nic oprócz notatek z literatury. Zawiedziony brakiem poszlaki odkładam notesy na miejsce, lecz przy okazji strącaj ramieniem pluszaka. Kiedy spada na podłogę, uruchamia nagrany głos z wnętrza misia, ale wcale nie brzmi jak miś:
WIEMY, GDZIE MIESZKASZ I CO UKRYWASZ. JEŚLI TEGO NIE ODDASZ, ZABIJEMY CIĘ. DO ZOBACZENIA WKRÓTCE
Nigdy nie sądziłem, że pluszowe zwierzątko może zmrozić mi krew w żyłach.
______________

Dzień Doberek!

To już trzeci rozdział za nami. Koniecznie napiszcie nam o swoich wrażeniach!

Ciąg dalszy nastąpi niebawem :D  

Pozdrawiamy

Owl&Manatee

Między WierszamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz