4

57 6 4
                                    

7 listopada 2017

Andie Coronado

    W milczeniu przyglądam się świecącym punktom ma tle granatowego nieba. Światło księżyca oświetla każdy budynek z osobna. Nocą miasto nadaje inny rytm. Nie widać ludzi chodzących jak nakręcone zegarki. Nie ma zamieszania, krzyków ani rozmów. Kompletna cisza. Tylko echo spokojnych kroków odbija się o wyblakłe mury. Co chwilę przez okno dochodzi do mnie światło ulicznych latarni, przez co muszę delikatnie przymykać oczy. Lekka mgła unosi się w powietrzu. Na szybie zaczynają pojawiać się pierwsze, małe krople deszczu. Wyglądają dosyć nieznacznie, choć nigdy nie wiadomo co za sobą przyniosą.

    Autobus zatrzymuje się w wyznaczonym punkcie. Zaczynam nerwowo wiercić się na miejscu, nie mając pojęcia gdzie się znalazłam i nerwowo ściskam parę banknotów, które jeszcze mi zostały.
Nie wiem jeszcze jak, ale muszę skądś zdobyć pieniądze.
Biorę głęboki wdech, a kiedy już jestem pewna, że moje serce bije pierwotnym rytmem, staję na palcach, aby móc sięgnąć po swój bagaż znajdujący się wysoko na półce.
Czuję materiał opuszkami palców, ale nie na tyle by pociągnąć za pasek. Po trzeciej próbie moja cierpliwość zaczyna się kończyć. Kiedy w głowie rodzi się myśl, że lepiej dać sobie z tym spokój, czyjeś ręce ściągają mój bagaż. Odwracam się i zastaję mężczyznę w średnim wieku.
- Dziękuję.
Pan odpowiada uśmiechem i wychodzi z autobusu.
Przewieszam torbę na ramię i zmierzam w kierunku drzwi. Kiedy wychodzę, a autobus odjeżdża z głośnym warkotem silnika, uderza we mnie zimno nocnego miasteczka. Chłodny wiatr rozwiewa mi włosy i przynosi rozbudzenie po długiej i męczącej podróży.
Naciągam niżej rękawy i mocniej wtulam się w swój sweter. Staram się nie oglądać przez ramię i wciskam dłonie głęboko w kieszenie, licząc, że uda mi się choć trochę opanować ich drżenie.

    Rozglądam się wokół, starając ustalić, gdzie dokładnie się znajduję. Odruchowo sięgam po telefon, żeby włączyć GPS, ale po chwili zdaję sobie sprawę, że rozładował mi się jakieś dwie godziny temu, kiedy mijaliśmy ostatnią stację benzynową.
Przywitajcie gorącymi brawami Andie. Przygotowana zawsze i wszędzie.
Zaczynam iść nie mając zielonego pojęcia gdzie i szukam ludzi, których mogłabym zapytać o najbliższy motel, ale jak na złość nie spotykam nikogo- a przynajmniej nikogo, kto wyglądałby na porządnego człowieka.

    Po kilku godzinach włóczenia się po obrzeżach miasta znajduję w końcu jakieś oznaki życia. W oddali widać duży napis, mówiący mi, że już niedługo dotrę do małego hoteliku.
Spoglądam w górę na niebo. Mrok staje się coraz słabszy, tak jakby ustępował miejsca porankowi. Słońce zaczyna przebijać się przez chmury i dochodzi do mnie zza budynków. Po przejściu paru kilometrów nie czuję już praktycznie swoich stóp. Chłód zaczyna dawać mi w kość.
W myślach przeklinam kierowcę za to, że nie mógł zawieść mnie bliżej centrum.
- Jeśli amputują mi moje zamarznięte dłonie, policzę temu sadyście za odszkodowanie. Jak można być tak nieczułym człowiekiem. Zero empatii...
Kiedy zdaję sobie sprawę, że rozmawiam sama ze sobą, cicho chichoczę.
Tak. Mróz zdecydowanie daje mi w kość.

    W końcu dochodzę do centrum miasta. Idąc po jednej z głównych ulic, przyglądam się spacerującym, ciepło ubranym ludziom. Tutaj dzień zaczyna się bardzo szybko i wszyscy śpieszą się do pracy.
Po chwili moją uwagę przykuwa chłopak zaczytany w gazecie. Mimo chłodu jest bez żadnego okrycia, ale jego mina nie wskazywałaby na to, że jest mu zimno. Twarz ma zaczerwienioną, a uśmiech ani na moment z niej nie znika.

    W jednej chwili podnosi głowę i nasze spojrzenia się krzyżują. Szybko odwracam wzrok i udaję, że szukam czegoś w torbie, chociaż znajduje się tam tylko mój telefon, reszta pieniędzy i książka. Kiedy znów na niego spoglądam, na jego twarzy nie ma ani śladu uśmiechu. W jego oczach widać czujność, a już po chwili wstaje i energicznym krokiem odchodzi.
Ach ci miastowi...
Zaczynam iść dalej, aż nareszcie napotykam miejsce, gdzie mogę coś zjeść za niedrogie pieniądze.

,,U Pulpo"

    Cóż, nie wiem czego dokładniej spodziewałam się po przydrożnym barze mlecznym, ale na pewno liczyłam na coś więcej niż jajka z bekonem i naleśniki z serem. Przemiły pan z obsługi wytłumaczył mi istotną rzecz, iż w tym mieście tak się właśnie jada, co było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. W moim starym domu - jeśli tak mogę nazwać miejsce, w którym miałam być przetrzymywana wbrew własnej woli do ukończenia 18 lat - stawiało się na zdrową żywność, przez obsesję rodziców zastępczych. Na samą myśl o codziennych daniach składających się tylko z zieleniny, jajecznica z karty zaczyna być bardzo kusząca i mój żołądek odczuwa coraz większą potrzebę zjedzenia czegoś normalnego.

    Chodzę chwilę po pomieszczeniu, aż w końcu decyduję się zająć miejsce przy oknie, aby świeże powietrze pomogło mi nie zasnąć i nie trafić twarzą w talerz. Gdy już składam zamówienie mam chwilę na to, aby porozglądać się wokoło i ocenić ludzi znajdujących się pod tym samym dachem oraz sam wystrój wnętrza.

    Pierwszą rzeczą, którą można wyczuć już po przejściu przez próg, jest nieprzyjemny zapach tłuszczu, który po wymieszaniu się z dymem papierosowym parzył w mój układ oddechowy. Jestem pewna, że przy dłuższym pobycie w tym miejscu straciłabym węch, bo z minuty na minutę mój apetyt malał, co dziwne, bo od kilku godzin nic nie zjadłam. Cały klimat baru był niechlujny. Tapeta w żółtym, rażącym odcieniu, odchodząca od ścian, obrazy ukazujące stare kutry rybackie oraz brudna, klejąca podłoga zespalały się w jedność. Ciężką jedność. Przygniatającą i odpychającą.
Sufit zdobiły trzy lampy z wkręconymi najtańszymi żarówkami, dające znikome światło. Wokół baru zgromadziła się grupka mężczyzn wyglądających na rybaków, z brodami i tatuażami na ramionach. Na twarzy jednego z nich widniała blizna, biegnącą tuż pod okiem, a kończąca się obok ucha, której za pewne nabawił się podczas swojej pracy. Co chwilę w pomieszczeniu  rozlegał się głośny śmiech panów, którzy najwidoczniej już od samego rana świętują dobre łowy.
Zza baru wyszedł kelner i zmierzał właśnie w moją stronę. W tym samym czasie słyszę huk. Szklana butelka leci prosto w ścianę, a kawałki szkła rozsypują się na podłodze. Mężczyzna z blizną wstaje i lekko chwieje się na nogach.
- Proszę, naleśniki.
Kelner stawia zamówione jedzenie przede mną na stole i z wyraźną niechęcią odchodzi, aby uspokoić awanturnika. Jego mina mówi sama za siebie. Najwidoczniej takie sytuacje nie zdarzały się rzadko, a wręcz przeciwnie, są na porządku dziennym. Choć chciałam zobaczyć jak skończy się ta sytuacja, to nic nie wygra z zapachem ciepłych, słodkich naleśników.

    Wyciągam książkę, tak mi znajomą i przypominam sobie wszystkie chwile, które spędziłam na czytaniu jej. Przekartkowuję pożółkłe już strony i czuję jak powoli spada ze mnie napięcie dzisiejszego dnia. Po tym, jak rano zamiast wyjść do szkoły, weszłam w pierwszy lepszy autobus sama nie wiedziałam na co się porywam. To była kwestia chwili. Dostałam następną groźbę i spanikowałam. Tym razem było to zdjęcie mojej przyjaciółki, spacerującej, jak codzień po lesie z psem.
Stchórzyłam. Wiem o tym. Ale skoro wyjechałam to chyba dadzą jej spokój, prawda?

Teraz nie wiem, jak to wszystko ogarnąć. Choć często musiałam sobie radzić sama, czyli tak naprawdę od momentu, kiedy moi rodzice zniknęli, nie wiedziałam, co robić. Nie mieliśmy dużej rodziny, a jedyny jej członek, z którym rozmawiałam w przeciągu dziesięciu lat była mama mojego taty. Ale ona nie wchodzi w grę. Nie wzięła mnie pod swój dach, kiedy naprawdę jej potrzebowałam i musiałam tułać się po rodzinach zastępczych.
Prędzej świnie zaczną latać niż zwrócę się do niej o pomoc.
Sama sobie poradzę. Znajdę jakieś mieszkanie i zacznę nowe życie.
Wolna. I bezpieczna.
Kończę przeglądać książkę i wracam do jedzenia.
Właśnie chwytam za widelec i wkładam sobie kawałek naleśnika do ust, kiedy czuję, że ktoś mnie obserwuje.
W mojej głowie nagle świta pewna myśl, a po plecach przebiega mi dreszcz.
Nie. Na pewno mnie nie znaleźli. To niemożliwe.
Lecz, kiedy obracam się w stronę okna, pierwsze, co widzę to para oczu patrzących prosto na mnie.
Widelec w mojej ręce zamiera, a ja z coraz większym przerażeniem oglądam się po barze, czy ktoś jeszcze widzi mężczyznę za oknem czy to tylko moje chore wyobrażenia.
Odwracam się z powrotem do szyby, ale jedyne co widzę to samotna ławka na tle gołych drzew.

Zniknął.

--------------------------
Dzień doberek!

Mamy nadzieję, że po tym rozdziale zostaniecie z nami na dłużej, bo historia dopiero się zaczyna...
Jeszcze wszystko przed wami.

Pozdrawiamy
Owl&Manatee

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 31, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Między WierszamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz