— Czytaj.
Nie podniósł dobrze głowy z ukochanej poduszki, gdy gruby egzemplarz gazety wylądował mu z impetem na twarzy. Chwycił papier i uniósł go błyskawicznie, przeklinając głośno.
— Wiesz, Leo, nie każdy urodził się z tak piękną twarzą — mruknął oskarzycielsko, patrząc na młodszego brata z wyrzutem. — Po za tym, nie rzuca się ludziom gazet na twarz.
— To twoja wina, że nie zwracasz na mnie uwagi. — Siedemnastolatek wzruszył ramionami i wdrapał się na łóżko Lance'a, po czym usiadł po turecku w połowie materaca i kiwnął na gazetę. — Czytaj.
Jego błękitne oczy wręcz świeciły z ekscytacji.
Leo przypominał bardziej Lance'a niż własnych rodziców. Miał kasztanowe, krótkie włosy, nieustannie rozrzucone na wszystkie strony; oczy duże i nienaturalnie błękitne; oliwkową karnację i szczupłą sylwetkę. W przeciwieństwie jednak do Lance'a był przykładnym synem, przykładającym się do nauki żywiołu jak i sztuk walki. Emanował dobrocią i prostotą – był tak niesamowicie szczery, że Lance zawsze miał poczucie obowiązku, by ochronić go przed zakłamanym światem. Mimo że Leo był tylko dwa lata młodszy.
— No dobra, co my tu mamy? — wyprostował ręce i spojrzał na pierwszą stronę gazety, wiedząc, co zaraz ujrzy. Od tygodnia trąbili w prasie tylko o jednym przez co Lance zastanawiał się, czy ludzie naprawdę są tacy bezduszni, czy po prostu cudze tragedie pozwalają im zapomnieć o własnych problemach.— ,,KRÓLEWSKA PARA WRAZ Z RODZINĄ PADŁA OFIARĄ BRUTALNEGO MORDERSTWA! JAKIE BĘDĄ DALSZE LOSY KRÓLESTWA?" — przeczytał na głos z przesadną, patetyczną intonacją. Leo przewrócił oczami, słysząc to i położył się obok szatyna.
— Chodzi mi o to. — Stuknął palcem w tekst poniżej nagłówka.
— Mam to gdzieś, Leo — westchnął Lance i położył gazetę na brzuchu, zamykając oczy. — Dobrze wiesz, że sprawy polityczne mi wiszą i powiewają.
— Gdybyś się bardziej interesował polityką, może coś innego by ci nie zwisało i nie powiewało — skwitował chłopak z fochem. — Najwyraźniej tego nie masz.
— Wypraszam sobie! — Oburzył się Lance, gwałtownie siadając. — Jestem sprawnym, dojrzałym mężczyzną.
— Zajebisty żart — zaśmiał się młodszy McClain, przez co zarobił od Lance'a w brzuch z łokcia. Stęknął i również usiadł, trzymając się za obolałe miejsce. — Musisz to przeczytać. Inaczej nie będziesz wiedział o czym rozmawiamy na naradzie. Znowu.
Lance prychnął i położył się z powrotem, podkładając ręce pod głowę.
— To niech mnie ojciec przestanie zmuszać do przychodzenia na te mega nudne, bezsensowne spotkania spiskowe. I tak nigdy niczego nie wnoszą — powiedział na jednym dechu, patrząc w błękitny sufit.
— Proszę cię, Lancey.
Nie wytrzymał. Spojrzał na niego, mimo twardej obietnicy, że tego nie zrobi. I gdy jego wzrok zjechał na twarz młodszego brata, jego upór zmalał do zera.
Cholerny Leo.
Chwycił pismo w dłoń i zagłębił się w artykuł, przeklinając ojca i jego podstępność.
W końcu, Leo sam z siebie nigdy nie przynosił mu gazet.
~ ⚜ ~
Gdyby Lance miał wybór, siedziałby teraz w klubie. Popijał drinka. Szukał potencjalnego szczęściarza, z którym spędzi wieczór. Ewentualnie wyciągnąłby Allurę na spacer po plaży. Wieczorami było tam pięknie. Mógł też iść do Pidge i pograć z nią i jej bratem na magicznej konsoli, ich najnowszym nabytku.

CZYTASZ
HURRICANE || Klance [ZAWIESZONE]
FanfictionKeith był jak ogień. Nieobliczalny, niepowstrzymany; niszczył wszystko co stawało mu na drodze nawet wbrew własnej woli. Lance był jak woda. Czasem spokojny, czasem burzliwy, przeważnie dziecinny; nie do końca zdawał sobie sprawę, że kto igra z ogni...