Narady rodu wody charakteryzowały się złym wyczuciem czasu jak dla Lance'a. Zazwyczaj. Tym razem jednak wszedł zadowolony jak nigdy do ,,sali obrad" przez co reszta zebranych spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Dobrze się czujesz, Lance? — Leo przyjrzał mu się z zaciekawieniem przemieszanym z nieufnością. Szatyn pokiwał głową i rozsiadł się wygodnie na jednym w foteli, delektując się chwilą spokoju.
— Wszystko jest lepsze od gotowania — odparł konspiracyjnym szeptem. — A Scott od samego rana nie chciał się odczepić. Dasz wiarę, że umyśliło mu się gotowanie obiadu? Naprawdę! — dodał, gdy brwi Leo powędrowały ku górze. — Wywalił całą służbę z kuchni, kiedy, na moje nieszczęście, zawitałem w tamte rejony żeby zjeść późne śniadanie. Nie zdążyłem się taktycznie wycofać, zanim mnie zauważył. Pół dnia spędziłem z nim w kuchni!
— Aż trudno uwierzyć, że masz wszystko na swoim miejscu — zaśmiał się Leo. — A jak się ma kuchnia? Nie słyszałem wybuchu, więc chyba nawet Scott zdaje sobie sprawę z tego, że nie można cię dopuszczać do faktycznego gotowania...
— No wiesz co?! Wcale nie jestem taki beznadziejny! — oburzył się Lance. Pech chciał, że w tym samym momencie do pomieszczenia wszedł Scott. Spojrzał na Lance'a z rozbawieniem i rzucił:
— Jesteś.
Po czym usiadł na fotelu naprzeciwko. Leo ryknął śmiechem, a Lance prychnął i uniósł podbródek w geście największego oburzenia i obrazy. Dodatkowo skrzyżował ręce na klatce piersiowej, by umocnić swoje stanowisko. Sam doskonale wiedział, że nie gotuje najlepiej. Z jakiegoś powodu Lance nie lubił kuchni, a kuchnia nie lubiła Lance'a - gdy w niej przebywał, ciągle miał wrażenie, że coś próbuje go zabić. A to nóż przejechał mu po palcach, zamiast trafić w krojone warzywo, a to ogień z palnika podpalił mu fartuch, wcale nie z jego winy, on się tylko opierał przecież o kuchenkę! Jednak za największy hit jego rodzina uznawała ,,wybuchowy seans filmowy" który Lance zrobił kilka miesięcy temu. Oczywiście, słowo ,,wybuchowy'' dodał Leo, po tym jak Lance wysadził mikrofalę przy robieniu popcornu. Wtedy to szatyn stanowczo odmówił wchodzenia do kuchni, a reszta rodziny przystała na tę propozycję. Od tamtej pory posiłki dla wszystkich, włącznie ze śniadaniem i wszystkimi zachciankami, przygotowywała Lanc'owi służba. Trochę irytowało go takie niańczenie, ale z drugiej strony przez chwilę mógł się poczuć jak król, więc nie oponował.
Ostatni do sali wszedł, jak zwykle, jego ojciec. Starannie zamknął za sobą drzwi i przekręcił zamek, co reszta skomentowała cichym milczeniem. Nigdy tego nie robił. Nie zaczął też od swojego żartobliwego ,,Obrady Okrągłego Stołu" jak to miał w zwyczaju. Po prostu stanął przy stole i zaczął mówić, ku zaniepokojeniu zebranych.
— Jak wiecie, w ostatnim czasie nasz ród stracił kilka osób. Zarówno z rodzinny McClain jak i z innych tu zebranych. Wszystkim pragnę złożyć szczerze kondolencje. Każdy z rodu jest dla mnie jak rodzina, każda strata boli mnie równie mocno. Możecie być pewni, że ten, kto dopuścił się morderstwa części naszej rodziny, dostanie zasłużoną karę.
Lance'owi nie podobał się ton, którym mówił jego tata. Można było doskonale usłyszeć złość w jego głosie, co nie wróżyło nic dobrego. Szczególnie, że podejrzewał, co było docelową przyczyną zebrania.
— Mimo niesprzyjających okoliczności, musimy pamiętać o naszym pierwotnym celu — kontynuował Roger, przejeżdżając wzrokiem po zebranych. — Z powodu ostatniego, nieudanego zamachu na księcia, koronację przesunięto na jutrzejsze południe. Będzie to idealna okazja, by dokończyć to, co zaczęliśmy.
— Niby jak chcesz to zrobić? — spytał jeden z mężczyzn z po za ich rodziny. Lance nie pamiętał jego imienia - inni ludzie nie wzbudzali jego zainteresowania na tych i tak nudnych naradach. Miał jasne blond włosy i szare oczy, jednak karnację tak samo ciemną jak wszyscy. Ich cecha charakterystyczna. — Nawet jeśli uda się komuś przedostać przez tłum, nie pokona straży. A pocisk z karabinu nie przejdzie przez barierę. Nie ma innego sposobu, żeby zabić księcia.

CZYTASZ
HURRICANE || Klance [ZAWIESZONE]
FanfictionKeith był jak ogień. Nieobliczalny, niepowstrzymany; niszczył wszystko co stawało mu na drodze nawet wbrew własnej woli. Lance był jak woda. Czasem spokojny, czasem burzliwy, przeważnie dziecinny; nie do końca zdawał sobie sprawę, że kto igra z ogni...