Wszedł do domu po piętnastu minutach obserwacji. Dokładnie sprawdził okolicę i upewnił się, że nie ma tam nikogo. Ale kto szlajałby się po lesie w środku nocy? Eh, w dodatku po MOIM lesie. Patrzyłem z góry przez okno jak otwiera tylne drzwi starego, opuszczonego budynku i znika w środku. Szwendał się w okolicy miasta już od jakiegoś tygodnia. Zgaduje, że szukał bazy wypadowej i właśnie znalazł coś, co odpowiadało jego gustom. Ale, przykro mi, ten dom był już moją własnością. Podobnie jak to miasto.
Odłożyłem z westchnieniem ostrzałkę do noży i przepłukałem ostrze wodą z butelki. Zalśniło przyjemnie w blasku księżyca. Uśmiechnąłem się na ten widok i wstałem ze starego materaca. Czas pozbyć się intruza. Schodząc na dół po zbutwiałych schodach zastanawiałem się nad tym jak głośno będzie krzyczeć. Przyjemne dreszcze, które mnie przechodziły na same myśli nakręcały mnie tylko do działania. Stawiałem ostrożnie stopy na deskach. Ten prawie całkiem drewniany dom liczył sobie dobre sześćdziesiąt lat i każdy nieumiejętny krok zdradzi tylko twoją obecność. Intruz najwyraźniej o tym nie wiedział, bo słyszałem tylko ciche pojękiwania drewna od strony kuchni na dole. Przeszedłem bez trudu przez salon nie wydając żadnego dźwięku i wyciągnąłem nóż stając za intruzem.
Chłopak, na oko w moim wieku z kapturem naciągniętym mocno na głowę właśnie przeszukiwał mi szafki z zapasami.
- Albo jesteś zdesperowany, albo głupi.- warknąłem podchodząc. Dopiero teraz dotarł do mnie duszący zapach krwi bijący od intruza. Zacisnąłem mocniej dłoń na trzonku i uniosłem broń celując w niego. - Ostatnie słowa?
- Zaczekaj. - odezwał się. Pierwszy szok chyba minął, bo wyprostował się nieznacznie i zaczął odwracać do mnie mimochodem próbując dosięgnąć czegoś w kieszeni.
- Radze trzymać ręce na widoku bo je odetnę. - i tak miałem zamiar to zrobić. Ale może nie w domu, bo od zapachu krwi i zwłok w kuchni będę wiecznie myślał tylko o kolejnej ofierze. Syknął z niesmakiem i stanął do mnie przodem. Zmarszczyłem brwi oglądając go krytycznie. Ciemne spodnie i bluza, czarne bojówki i równie ciemne coś na twarzy. Rzadko się zdarza, żeby ktoś paradował na co dzień w masce.
- Słuchaj, nie chce kłopotów... - zaczął cicho.
- Ale je znalazłeś. - odparowałem i rzuciłem się na niego.
Popchnąłem go mocno na blat za nim i spróbowałem dosięgnąć nożem szyi. Chłopak kopnął mnie kolanem w brzuch. Fala ostrego bólu na sekundę pozbawiła mnie orientacji, oddałem mu z całej siły w krocze i odskoczyłem na bok przed kolejnym ciosem. Z jękiem osunął się w dół, oparł rękami o podłogę i opuścił głowę nisko. Objąłem ręką żołądek a mój wzrok napotkał ciemną torbę pod ścianą. Obejrzałem się na niego. Z największą przyjemnością podszedłem i kopnąłem go w głowę. Pod siłą ciosu maska na jego twarzy pękła a on upadł na podłogę.
- Nie powinieneś był tutaj przychodzić. Nie lubię świadków. - podniosłem nóż z podłogi, który wypadł mi w chwili gdy mnie kopnął i stanąłem nad nim. Oddychał płytko, jego palce zaciskały się i rozluźniały jakby pod wpływem ogromnego bólu. Zapach krwi jeszcze bardziej się nasilił. Dopiero kiedy kucnąłem koło niego żeby zdjąć mu maskę i zacząć się bawić zauważyłem szybko powiększającą się plamę na jego boku. - co jest...?
-Moja... torba - wycharczał. Przeniosłem wzrok na jego rzeczy, które zauważyłem wcześniej. Bez słowa przyniosłem ją i podałem mu. Rozpiął zamek i długo grzebał w środku aż wyciągnął kilka opatrunków uciskowych.
Co to za gość? Kiedy tak mu się przyglądałem zauważyłem, że się nie rusza. Opatrunki wypadły mu na podłogę i już zaczęły pochłaniać jego krew. Postanowiłem wykorzystać to, ze stracił przytomność. Ostrożnie sięgnąłem do jego twarzy i zdjąłem popękaną maskę. Omal nie wypadła mi z rąk gdy zobaczyłem jego twarz. Szarawy odcień skóry mógłby być tylko złudzeniem gdyby nie to, że za długo czasu spędziłem w ciemnościach i wiedziałem, że to żadne złudzenie. Na policzkach miał smugi jakiejś czarnej, gęstej cieczy wyglądającej jak zepsuta krew. Najbardziej jednak zaciekawiło mnie to, ze chłopak przede mną nie miał oczu. Jego puste oczodoły cudownie dopełniały cały jego image.
Zaintrygował mnie do tego stopnia, że postanowiłem go oszczędzić. Przynajmniej na chwilę obecną. Przyniosłem swoje bandaże i gazy i podciągnąłem mu bluzę chcąc zobaczyć ranę. Wyglądała... to BYŁA rana postrzałowa. Kula rozerwała porządnie skórę i mięśnie na boku chłopaka, ale nie uszkodziła żadnych narządów. Niemniej jednak, mocno krwawiła.
Przepłukałem ją spirytusem, jedynym dostępnym środkiem dezynfekującym jaki był w tamtej chwili dostępny i założyłem nieprofesjonalne, ale porządne szwy z nici szewskich jakie miałem na stanie. Przyglądając się krytycznie swojej pracy doszedłem do wniosku, że mógłbym być chirurgiem. Plastycznym twarzy. Sama myśl tak mnie rozbawiła, że chichocząc zatargałem jakoś bezokiego na kanapę w salonie. Wyprostowałem się i spojrzałem na swoje ręce, całe we krwi. Zamknąłem oczy. Nie powinienem. Nie powinienem... Westchnąłem i zacząłem zlizywać ciecz z własnych palców. Z jękiem rozkoszy siadłem na podłodze oczyszczając białą skórę rąk. Cholera, moja ulubiona grupa krwi. Długo gapiłem się w sufit słuchając jego oddechu i starając się nie stracić kontroli nad sobą. A później przypomniałem sobie o jego torbie.
Grzebiąc w niej miałem zamiar znaleźć... no sam nie wiem. Jakiś prowiant, może wodę, jakieś środki czystości czy coś. Ale wyczułem tylko kilka innych opatrunków i jakieś dziwne, galaretowate przedmioty w woreczku. Gdy je wyciągnąłem, prezentowały się równie nijako jak w torbie. Wyglądały jak ugotowane zmutowane fasol...ki.
- Błeeee... - Wrzuciłem worek ludzkich nerek z powrotem do torby krzywiąc się i wstałem - Bez jaj chłopie. - Spojrzałem na intruza na kanapie. Co to do cholery za koleś? Położyłem jego maskę na stoliku przed nim i siadłem w starym fotelu obok. Nagle poczułem się strasznie zmęczony.
CZYTASZ
Nóż i skalpel (Jeff x EJ yaoi) [ZAKOŃCZONE]
Fanfictionsceny +18, wulgaryzmy i takie tam... Ciągle nie wiem, dlaczego darowałem mu jego marne życie. Przecież nic do niego nie czuję... prawda? To tylko przybłęda.