epilog

4.7K 321 201
                                    

kilkanaście miesięcy później

Liu wyszarpuje wciąż spazmatycznie kurczące się serce z klatki piersiowej ofiary, śmiejąc się psychopatyczne. Siedzę na blacie stołu, wylizując ręce z krwi i pozwalając mu bawić się do woli. Dzisiaj nikt nie siedzi nam na ogonach.

Przejeżdżam językiem po chłodnym nożu smakując zmieszanej krwi całej wybitej rodzinki. Nie mieliśmy najmniejszych problemów z żadną z ofiar. Liu zajął się rodzicami, podczas gdy mi przypadły dzieciaczki i bardzo się z tego cieszyłem. Ich krew jest zwykle słodsza i jest mniejsze prawdopodobieństwo chorób i tak dalej...

- Dobrze się bawisz? - pytam przeczesując niedbale czarne włosy. W trupim blasku księżyca mój brat wygląda jak opętany dwunastolatek bawiący się w chirurga.

- Chyba nie lepiej niż ty. - mruczy ocierając nadgarstkiem usta. Tylko rozmazuje czerwoną ciecz po swojej skórze.

- To prawda. - Mój uśmiech staje się wyniosły gdy klepie odciętą głowę, leżącą obok mnie i unoszę ją do światła. Dziewczyna, która ją straciła była bardzo piękna. Jej długie, kręcone loki opadają po bokach zasłaniając moje palce, wplecione w pukle. Blada skóra nie nosi żadnych śladów po ospie, trądziku, czy na co tam jeszcze cierpią zwykli śmiertelnicy.

Zanim ją zabiłem, wyciąłem jej najpiękniejszy uśmiech, jakim kiedykolwiek mogłaby się uśmiechnąć. Wygląda pięknie, jestem zachwycony własnym dziełem. Tak bardzo, że postanawiam zabrać je ze sobą. No co? Chcę mieć pamiątkę. To chyba normalne.

- Jak skończysz, to się zbieramy. - Podrzucam głowę w górę beztrosko. - Myślę, że dałem ci wystarczająco dużo czasu.

- Bynajmniej. Chyba nie zamierzasz jej zabrać, co? - pyta.

- A czemu nie? - Unoszę brew, po czym rzucam mu głowę. Chłopak chwieje się potykając o zwłoki przy swoich nogach, ale łapie głowę i unosi ją przyglądając się uważnie.

- Cholera, ładnie ci to wyszło. - przyznaje w końcu z niechęcią w głosie, ale zaraz cofa ją krzywiąc z odrazą, gdy ciągle wypływająca krew brudzi mu rękawy. Nie, żeby miał już całe ubranie w posoce, nie gdzieżby tam. - I co ty z nią zrobisz?

- Wrzucę do słoika z formaliną. No nie wiem. O, albo wydrążę ją w środku i zrobię z niej halloweenową latarnię! - Liu wybucha śmiechem słysząc moje słowa i kręci własną głową.

- Mój Boże, jesteś nienormalny! - Ociera nóż o spodnie i oddaje mi moją własność. - Trzymaj. Idziemy.

Wychodzimy z domu w noc. Jest zupełnie cicho, nie słychać żadnych, nawet najwcześniejszych ptasich śpiewów. Żadnego warczenia samochodów, huku samolotów czy pociągów. Nic. Czysta cisza.

I przekleństwa Liu.

Brniemy przez rozmokłą leśna ściółkę w stronę naszego aktualnego domu. W ostatnich miesiącach stale się przenosiliśmy. Średnio co dwa, trzy tygodnie - góra miesiąc - zbieraliśmy manatki i przenosiliśmy się coraz dalej, w stronę wschodu słońca. Liu zna trasę i to on zawsze prowadzi. Czuje się trochę jak koczownik i bardzo przeszkadza mi fakt, że nie mam stałego terenu łowieckiego. Lubie znać teren, obserwować ofiary tygodniami, poznawać je... Ciągła tułaczka nie daje mi takiej możliwości, ale zapewnia bezpieczeństwo.

- Jutro załatwię ci jakąś formalinę ze szpitala. - mówi Liu otwierając drzwi. Ten dom, jak większość pozostałych znajduje się głęboko w lesie. Nie wiem skąd, ale na tym terenie jest od groma takich właśnie opuszczonych domów w głębi puszczy. Liu mówi, że w czasie wojny bla bla bla.

Nóż i skalpel (Jeff x EJ yaoi) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz