-Cześć - rzucam wychodząc z łazienki i zmierzając do wyjścia.
-Zapomniałaś o czymś - ubierając buty podnoszę na niego wzrok.
Nadal siedzi w tym samym miejscu. Na stoliku przed nim są pozostałości po jedzeniu, a na podłodze pod jego nogami wala się koc. Nigdy nie widziałam tu takiego bałaganu nawet, jeśli jest on mały.
Wiem o co mu chodzi. Chce, żebym go pocałowała i podkreśla to przejeżdżając palcem po boku swojej twarzy. Rozśmiesza mnie, gdy wydaje się być taki beztroski.
-Do później - uśmiecham się z zamiarem wyjścia.
Zdążam się tylko odwrócić i postąpić dwa kroki naprzód. On błyskawicznie się za mną pojawia i zatrzaskuje jedną ręką drzwi. To dlatego odwracam się w jego stronę.
Nie jest zły. W jego oczach przejawia się błysk, gdy powoli się przybliża, przez co chwilę później opieram się o drewnianą pokrywę.
-Chciałaś wyjść, huh? - pyta zakładając mi włosy za ucho i nie opuszczając ręki.
-Nadal chcę, ale przypomniałeś mi o czymś - odpowiadam.
-Naprawdę? - unosi brew, przejeżdżając kciukiem w celu zaczepienia go o moje usta.
-Mhm, Amanda zaprasza was na imprezę do klubu, w piątek - nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy.
-Imprezę - powtarza, przybierając ten maskujący wyraz twarzy.
Obniża wzrok i pociąga w dół za moją wargę, żeby później włożyć kciuka do moich ust. Prawie się uśmiecham, gdy to robi. W krótkim czasie stał się strasznie niewyżyty, jeśli to dobre określenie.
-Ja nie pójdę, Jazmyn nie pójdzie i ty też nie pójdziesz - mówi przyciszonym głosem, bo bardziej skupiony jest na czymś innym.
Łapię go za nadgarstek i to chyba pierwszy raz kiedy pozwala mi odsunąć swoją rękę. Teraz mogę mówić.
-Ja pójdę - oświadczam mu.
Na jego twarzy pojawia się szyderczy uśmiech. I już wiem, że nie zamierza się złościć, gdy kręci na boki głową.
-Dobrze - szokuje mnie.
Stoję w miejscu, gdy schyla się i składa przelotny pocałunek na moim czole. Później odwraca się i znika w swojej sypialni. Dopiero wtedy ruszam się z miejsca.
Nie mogę wyobrazić sobie w myślach tego, jak się zgadza. Chyba się przesłyszałam albo źle to zrozumiałam. Nie myślę o tym stawiając szybkie kroki i sięgając po telefon.
-Halo? - odbieram, wchodząc do windy.
-Zatrzymałem się pod hotelem, podrzucić cię? - pyta Zack.
-Właśnie wychodzę, gdzie stoisz? - wciskam dwukrotnie odpowiednie piętro.
-Przed wejściem, pospiesz się - rzuca, po czym docierają do mnie sygnały oznaczające zakończenie połączenia.
Robię tak, jak prosi i truchtem wybiegam na zewnątrz. Akurat wtedy zauważam pracownika tego miejsca, który pochyla się do otwartego okna samochodu.
-Już odjeżdża, przepraszamy za problem - wtrącam, zaskakując mężczyzn.
Rzucam okiem na pracownika i wsiadam do samochodu, gdy robi mi miejsce. Zgaduję, że mnie kojarzy, bo nagle milczy. Nie odzywa się, gdy zapinam pasy, a Zack rusza. Być może goście hotelowi mają przywilej zatrzymywania się przed hotelem.
-Cześć - witam się z kierowcą.
-Myślałem już, żeby do niego wyjść. Niezłe lokum sobie znalazłaś, na twój widok od razu się przymknął - prycha.
-Okej, chyba masz zły humor - śmieję się.
-Nie, po prostu denerwują mnie takie sytuacje - tłumaczy.
-Rozumiem, jadłeś już śniadanie? - interesuję się.
-Prawie zaspałem, ale nie jestem głodny - odpiera.
Zapada cisza, której nie chcę przerywać. Pozwalam sobie włączyć radio i wsłuchuję się w piosenkę, która akurat leci. Odzywam się dopiero pod uczelnią, żeby podziękować Zackowi.
-Mamy dziś razem zajęcia? - pyta, idąc ze mną ramię w ramię.
Wyciąga telefon i wpatruje się w niego, nie patrząc przed siebie. Ten widok jego stał się ostatnio charakterystyczny. Zack non stop zajmuje się telefonem.
-Nawet trzy. Jesteś pewien, że nie chcesz czegoś zjeść? - odrywa się tylko po to, żeby otworzyć mi drzwi.
-Zobaczę co jest w automacie - mruczy pod nosem.
Na korytarzu potrąca jakąś dziewczynę ramieniem i nawet jej nie przeprasza. Irytuje mnie to, dlatego po chwili wystrzelam ręką po urządzenie, żeby zwyczajnie mu je skonfiskować.
-No co ty - zwraca na mnie uwagę, robiąc niezadowoloną minę.
-Musisz ciągle to robić? To tak jakbyś świata poza nim nie widział - wrzucam go do torebki i ignoruję to, że chce go odzyskać.
-Nie wygłupiaj się - słyszę w odpowiedzi.
-O nie, dostaniesz go dopiero jak zacznie się wykład - postanawiam.
-Dobrze, mamo - kpi, zatrzymując się przy maszynie.
Staję obok, żeby widzieć rzeczy za przeszklonymi drzwiami i patrzę na każdą z nich po kolei. Ceny są takie jak w supermarketach.
-Woda, cola, sok, batony, suszone owoce i inne paskudztwo - komentuje chłopak.
-Nie jest źle - stwierdzam, gdy wybiera drobne z portfela i wrzuca je do maszyny.
Kupuje dwa batony i pochłania jednego w drodze do sali. Pojawiamy się akurat wtedy, gdy inni przekraczają próg. To dlatego nasz ulubiony wykładowca patrzy na nas bardziej nieprzychylnym wzrokiem, niż zazwyczaj.
-Miałeś siedzieć z dala - przypominam szeptem, którego nie można usłyszeć przez liczne odgłosy.
-Siadaj na tyłku - popycha mnie lekko do przodu.
Zajmuję miejsce i nie pewnie zerkam w stronę wykładowcy, który okazuje się zajęty. Szuka czegoś w swojej torbie, nie zwracając na nas uwagi.
-Nie powiedziałem ci czegoś - Zack to wykorzystuje.
-Co takiego? - pytam, ale cały czas obserwuję wykładowcę.
-Jazmyn, pytała o ciebie - kątem oka zauważam jak sięga po drugiego batonika, dlatego klepię go w rękę.
-O co dokładnie? - na szczęście rezygnuje z jedzenia.
-To były całkiem zwyczajne pytania. To tak jakby chciała jak najwięcej się dowiedzieć, żeby cię poznać - odpiera.
-Poznać - bezmyślnie prycham.
-Okej, już jestem z wami. Pani Daily, zapraszam do siebie - nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy.
Mija krótka chwila zanim wstanę i godząc się z tym, co mężczyzna wymyślił podejdę do ogromnego biurka.
-Rodzaj każdemu po egzemplarzu, muszą być kompletne - podaje mi stos kartek.
Już mam zamiar wykonać jego polecenie, gdy znowu się odzywa.
-Jeden plik zostaw tutaj, to twoje dzisiejsze miejsce - dodaje.
Słucham go, ale kiedy nie może już widzieć mojej twarzy wznoszę oczy do góry. Sama jestem sobie winna. Będę siedzieć tuż przy nim i nie będę mogła skupić się na pracy.
-To wasza karta pracy. Cztery strony, zadania zamknięte, wszystko wydaje się jasne i proste. Jednak ruszcie tymi pustymi mózgownicami zanim zaznaczycie odpowiedzi. Ich poprawność zależy od pierwszej jaką uznacie za najbardziej prawidłową, od niej zaczyna się pewien schemat. Chwała logice - rozkłada ręce, a ja zajmuję krzesło, które wcześniej mi przysunął.
-I matematyce - słyszę tego głupka.
-Ciesz się, że matematyka tego nie obejmuje, Zack - zwraca się do niego zwyczajnie.
Rozdział co tydzień lub co dwa tygodnie.
CZYTASZ
Weakness II // Justin Bieber
Fanfiction[KONTYNUACJA] Gdy schodami tam wchodziłem zobaczyłem człowieka, którego nie było. I dzisiaj znowu go nie zobaczyłem. Och jakbym chciał, żeby go nie było.