|Prolog|

316 38 8
                                    

Ostatni raz, w którym mogłem poczuć Twój dotyk

      Krople deszczu coraz szybciej spadały na rozgrzany przez letnie słońce, beton

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

      Krople deszczu coraz szybciej spadały na rozgrzany przez letnie słońce, beton. Tworzyły się na nim z każdą chwilą większe kałuże. Liczba ludzi chodzących po ulicach z kolorowymi parasolkami w dłoniach, ciągle wzrastała. Obaj nie wiedzieli, ile było ich dokładnie, bo to nie było istotne. Nie to wtedy się dla nich liczyło. Najważniejsza była wspólna bliskość. Moment, którego od dawna brakowało im obu.

   Silnik motoru pomrukiwał coraz głośniej, kiedy zmieniał bieg. Pędzili razem wśród ulewy. Ich mokre od potu oraz łez nieba, twarze, smagał ciepły wiatr. Czarne włosy, jak i te blond łączyły się w parę, jak w niemym tańcu, którego nie znał nikt inny, oprócz ich samych. Palce obu dłoni; tej mniejszej, chłodniejszej oraz bardziej kościstej, jak i tej większej i znacznie cieplejszej, złączone były ze sobą w delikatnym splocie. Nie widzieli nic poza sobą. Czy to zmieniających się świateł, czy mijających ich samochodów. Bo to ten drugi liczył się bardziej, niż wszystko inne.

   Ich wargi stanowiły w tamtej chwili jedność. Węższe i bledsze, z tymi bardziej pełnymi. Pasowały do siebie. Łaknęły bardziej niż czegokolwiek innego.

   Ciche westchnienie, jak niemy protest. Gwałtowne poruszenie drobniejszego ciała. Zduszone słowa, mocniejsze ściśnięcie dłoni. Szarpnięcie. Ciepły oddech na karku. Zamazane pole widzenia. Drobne łzy spływające po policzkach z niewiadomego powodu. Gwałtowne spowolnienie. Chwila wytchnienia. Strużka potu spływająca po skroni. Przemijający strach i obawy.

Wolność i beztroska. Nieprawdziwe szczęście.

   Delikatne uśmiechy widniały na twarzach ich obu i były skierowane do tej najważniejszej osoby w ich życiu. Obaj tak samo bardzo mieli ochotę wybuchnąć śmiechem. Bo było im razem tak dobrze. Potrafili cieszyć się swoją obecnością nawet bez słów. Bo słowa często były niepotrzebne i często prowadziły do nieporozumień.

   Kochali się tak samo mocno, mimo braku akceptacji. Mimo że nie mieli prawa bytu. Mimo że miłość to miłość. Mimo że do niej prawo miał każdy.

Tylko nie oni.

   Ciepłe i lekko wilgotne usta przywarły do podgolonego karku niższego z mężczyzn. Blada, niemal biała jak papier skóra delikatnie zadrżała. Zaczerwieniła się delikatnie, gdy miękkie wargi opuściły swoje miejsce.

   Jedna z odzianych w ciężkie buty, nóg, naparła mocniej na pedał gazu. Drobniejsze ciało lekko przechyliło się do przodu i oparło cały ciężar na dłoniach spoczywających na kierownicy. Większe ręce pogładziły powoli te mniejsze, z lekka szorstkie.

  Przyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa obu z nich. Wyższy przysunął się bliżej i objął czarnowłosego, kładąc wcześniej głowę na jego ramieniu.

Byli dla siebie nawzajem. Stworzeni, by razem nauczyć się latać i móc wzbić się w powietrze, rozpostarłszy skrzydła.

   Zimny głos przerwał lekko drażniącą bębenki ciszę, zakłócaną jedynie co pewien czas przez szelest ubrań, ich oddechy, spadające w zastraszającym tempie krople i furkot silników.

    – Powinieneś założyć kask. Co, jeśli wpadniemy w poślizg? Nie chcę, żeby coś ci się stało. A sobie nie ufam.

   Niebieskie oczy uśmiechnęły się lekko, a blondyn wybuchł cichym śmiechem. Dla drugiego z mężczyzn był to dźwięk piękniejszy od uderzania w klawisze pianina... Siedzący z tyłu wzmocnił swój uścisk.

   – Ale ja tobie tak, Levi. Poza tym, jeśli mówimy o tym, co który z nas powinien zrobić, pamiętasz może naszą ostatnią rozmowę na temat palenia? Powinieneś rzucić. To niedobrze na ciebie wpływa, wiesz?

   Czarnowłosy prychnął, wywracając oczami. Zmarszczył brwi w grymasie irytacji. Nieświadomie mocniej przycisnął pedał gazu. W głowie mu szumiało.

   – Przepraszam, nie powinienem... - zaśmiał się ciepło, składając pocałunek na jego szyi. - Po prostu za bardzo cię kocham, żebym mógł pozwolić ci umrzeć z tak błahego powodu. Zależy mi na tobie bardziej, niż komukolwiek innemu. Bo jesteś tylko mój.

   Na bladą twarz wdarł się delikatny uśmiech. Kąciki wąskich warg uniosły się wysoko, a twarz podniosła ku górze. Puścili swoje ręce. Czarnowłosy rozłożył swoje na boki, odchylając się lekko do tyłu. Grymas na jego ustach pogłębiał się. Dotknął plecami ciepłego torsu blondyna, który delikatnie objął go od tyłu. Ich wargi prawie stykały się ze sobą.

   Wierzyli, że ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Czuli się tak, jak jeszcze nigdy. Nieograniczeni. Prawdziwi. Przejrzyści. Z wieloma możliwościami. Drogami, które chcieli zbadać. Ciepłymi i intymnymi momentami, które były jeszcze przed nimi. Byli w końcu młodzi. Byli jak księżyc i słońce. Odmienni, choć szczęśliwi razem ze sobą.

   Potrzebowali się nawzajem, by móc normalnie funkcjonować. By w dalszym ciągu pozostać ludźmi. Ze zdrowymi zmysłami. Otwartymi oczami i umysłami. Ciepłem rozchodzącym się od klatki piersiowej, aż po czubki palców u stóp.


Nagle

Trzask. Świst. Zimno.

A potem była tylko i wyłącznie

C I E M N O Ś Ć.

Strefa SzczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz