Saszka dojrzał, jak łysina jego kolegi pokrywa się potem. Nagle Łysy zaczął sobie zdzierać maskę z twarzy. Doskoczył do niego Ślepy i przytrzymał mu ręce. Orlica wyjęła jakąś i wstrzyknęła mu coś dożylnie. Łysy zwiotczał. Saszka począł się rozglądać dookoła nich, by wykryć ewentualne zagrożenie. Słyszał tylko wrzaski Łysego.Przyglądając się zniszczonym, niegdyś pięknym i malowniczym budynkom, dostrzegł kolejnego strzelca. Z tej odległości Saszka nie łudził się, żaden z nich nie trafi drugiego :
- A więc to obserwator- rzekł sam do siebie Saszka.Poprawił leżący przed nim karabin i oparł się plecami o zardzewiały kaloryfer. Przetarł spocone czoło. Nigdy nie bal się śmierci, zawsze podchodził do tego z dystansem. „Kiedyś i tak wszyscy umrzemy"- myślał wiele razy nad przeszłością i przyszłością. Przeszłości wolał nie pamiętać, a przyszłość. Ktoś mu kiedyś powiedział: „Przyszłość to coś, co kształtujemy my, a nie inni". Od tamtej pory Saszka dużo myślał. Nagle rozległ się wrzask i Saszka pospiesznie wyjrzał przez okno. Na placyk przed domem weszła grupa ludzi:
- Nieee, to nie mogą być...
- Saszkaaaa - krzyknął sarkastycznym głosem jakiś mężczyzna. Był wysoki, chudy i taki wątły. Nie nosił maski p-gaz. Twarz miał owiniętą tylko czerwoną chustą.
- James - powiedział cicho Saszka.
James, bo sam tak na siebie kazał mówić, był przywódcą piratów-koczowników. Słyszano o nich pogłoski, aczkolwiek nikt nie sadził, że zapuszczał się tak daleko do Moskwy. Podobno napadali, gwałcili i zabierali co się dało z mniej ufortyfikowanych stacji. Mordowali z zimną krwią, chyba że akurat mieli kogoś porwać. Handlowali ludźmi, byli chyba jedyną grupą w metrze, która już sobie przypomniała czasy z przed Dnia Sądu.
Ich przywódcą był James, największy skurwysyn, o jakim Saszka słyszał. Tamten lubił sprawiać ból. Dla zabawy, jak sam to określał. Obowiązkiem każdego stalkera było ubić gada. Ludzi pozostało niewiele, wiec ktoś, kto ich zabijał dla zabawy musiał zostać wyeliminowany.- Saaaszka, zejdź na dół, pogadajmy - dalej kontynuował swoją mowę pirat.
Saszka nie miał wątpliwości, że tamten robi to na pokaz. Tacy jak on nie mieli w zwyczaju umawiać się z kimkolwiek. Zaczął się zastanawiać, po co James czeka. Miał przecież zakładników, ważnych zakładników, za których każda stacja sowicie zapłaci. Stalkerzy byli potrzebni. Wychodzili na powierzchnię i wracali, często z łupami. Jeżeli stalker nie wracał w ciągu tygodnia, można było przypuścić, że już nie wróci. Na powierzchni działy się dziwne rzeczy. Nikt jednak nie był pewien, rzadko który śmiałek wyruszający w poszukiwaniu przygód wracał. Piraci polowali na takich durniów. Nikt nie wiedzia, co z nimi robili.
Saszka obawiał się tego wariata. Nie był pewien, co tamten chciał. Od razu odrzucił myśl o zostawieniu przyjaciół. Nie mógł bez nich wrócić. Niby był z nimi od niedawna, a jednak nie mógł znieść myśli o rozstaniu. W myślach przeliczył swoje szanse. Przeciwników było za dużo. JAkby udało mu się oswobodzić przyjaciół, to... Nagle oświeciło go. Pomysł wydał mu się tak szalony, że wręcz niemożliwy do zrealizowania. A jednak czuł, że nie ma innego wyjścia. Zrobił serię 10 powolnych wdechów, wziął karabin i powoli zszedł na dół. Przed wyjściem z rozwalonego domu poprawił powycieraną kurtkę i wyszedł. Szedł powoli, wręcz metodycznie:
- Witaj! - krzyknął w kierunku piratów.
- Idio... - Łysy chciał coś krzyknąć, ale uniemożliwił mu to silny cios w brzuch, jaki otrzymał od trzymającego go bandziora w czarnej masce.
Saszka jakby go nie usłyszał. Wciąż szedł w stronę Jamesa. Tamten uśmiechał się coraz szerzej widząc, jak Saszka idzie w jego kierunku wyrzucając po drodze całą swoją broń. Wpierw karabin AK rzucił w stronę piratów, potem nóż wylądował na ziemi. Jedną rękę miał jednak cały czas schowaną pod wewnętrzną połą kurtki. Już mieli paść sobie w objęcia, gdy Saszka zdecydowanym ruchem chwycił prawą dłonią dowódcę bandy za ramię i przyciągnął do siebie. James dopiero teraz zobaczył, co trzyma w lewej ręce jego "przyjaciel". Był to odbezpieczony granat:
- Ej, ej, ej, spokojnie - powiedział nagle James.
Saszka zobaczył wycelowaną w swoim kierunku broń, na muszce mieli go wszyscy piraci.
- Powiedz im, żeby opuścili broń, bo mogłaby mi ręka drgnąć, a wtedy... - Saszka nie dokończył, ale James nie był idiotą. Zaklął z własnej głupoty. Jak mógł się dać podejść jakiemuś dzieciakowi?
- Opuścić broń - powiedział wolno.
- Czego chcesz? - warknął do Saszki.
- Wypuść ich - mówiąc to, Saszka wskazał na przyjaciół. Tamci zgodnie pokiwali głowami.
- Słyszeliście - powtórzył głucho James.
Piraci puścili ekipę Saszki, ale i tak trzymali ich na muszce. W powietrzu napięcie wzrosło momentalnie. Obydwie grupy wyglądały, jakby miały się zaraz rzucić na siebie.
- Teraz twoja banda odejdzie za tego budynku - mówiąc to, Saszka wskazał budynek stojący na wprost nich.
Bandyci nie poganiani przez nikogo szybciutko poszli we wskazane miejsce.
- Teraz pójdziemy sobie razem jeszcze kawałek i potem Cię puszczę - powiedział Saszka.
Podeszli do najbliższej kamienicy. Saszka dał kompanom ruchem ręki znać, żeby szli:
- Co teraz zamie...- chciał powiedzieć James, ale nie zdążył, albowiem został zdzielony w łeb przez Saszkę i zapadł w błogi sen.
CDN.
CZYTASZ
Operacja : Torch
FanfictionPlanuję osadzić moje opowiadanie/a w tematyce metro. Raczej będą to przygody samotnego bohatera (aczkolwiek nie wiem co wymyślę) w postapokaliptycznym świecie "Metro" autorstwa Dmitriya Glukhovskiego.