ROZDZIAŁ III

15 3 0
                                    

Współlokator, który przyprawia o zawał — część II

Sobota zdecydowanie była dniem, którego Einar nie znosił najbardziej

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Sobota zdecydowanie była dniem, którego Einar nie znosił najbardziej. Nie dość, że musiał wstać o nieludzkiej porze, jaką była godzina dziewiąta, to jeszcze w zakres jego obowiązków wchodziło zapierdalanie na przystanek autobusowy z dwoma siatkami pełnymi żarcia.

Do domu wrócił głodny, zziębnięty i zmęczony. To już któryś raz z rzędu, kiedy autobus odjechał mu tuż przed nosem, a on musiał czekać na kolejny. Dlaczego ci kierowcy nie mogli zaczekać parę sekund? To pytanie zawsze pojawiało się w jego głowie w takich sytuacjach.

Rzucił szal razem z kurtką na podłogę w przedsionku i przeszedł do kuchni. Postawił siatki na blacie, z zamiarem rozpakowania ich w późniejszym czasie, a wyjął tylko produkty, które były mu potrzebne do przygotowania sobie jedzenia.

Jako że nigdy nie był szefem kuchni, z pod jego ręki wyszły tylko proste kanapki z wędliną i ogórkiem. Cała masa takich kanapek. Może i nie wyglądał, ale potrafił jeść w dużych ilościach, a jego waga i tak pozostawała taka sama. Co za szczęście.

Wyszedł z pomieszczenia, kierując się ku salonowi, ale w coś uderzył. A raczej w kogoś. Cofnął się do tyłu i zachwiał niebezpiecznie. Kiedy odzyskał już równowagę w pierwszej kolejności zerknął na jedzenie. Odetchnął z ulgą, widząc, że jest całe, a żadna z cennych kanapek nie spadła na podłogę. Przeniósł wzrok na dziewczynę. Miała czarne włosy sięgające ramion i prostą grzywkę. Na sobie miała czarną bluzę z logiem Batmana i tego samego koloru spodnie. Kiedy uniosła głowę, mógł dostrzec szarą barwę jej tęczówek, jednak bardziej rozbawiła go jej mina. Wyglądała jakby miała zaraz stąd zwiać i nie wrócić. Doprawdy przezabawne.

— Nic ci nie jest? — zapytał, wyciągając rękę w geście pomocy.

W jej oczach dostrzegł wahanie, ale ostatecznie chwyciła jego dłoń. Pociągnął ją do przodu.

— Nie — odpowiedziała, otrzepując swoje spodnie.

— Nowa?

— Ta, nowa.

— Einar jestem. — Chłopak wyciągnął rękę, tym razem w geście przywitania. — Einar Johansen.

— Johansen? Coś mi tu mówi, ale... Czekaj! Ten chłopak miał takie same nazwisko! — Rozchyliła ze zdziwienia usta.

— Chodzi ci o Larsa? Jest moim bratem. — Uśmiechnął się lekko. — Straszny z niego introwertyk, ale tak poza tym to nie jest taki zły. To mogę w końcu poznać twoje imię?

— Maria Risvik. — Uścisnęła jego dłoń.

Wyminął ją i ruchem dłoni pokazał, aby ruszyła za nim prosto do salonu, którego wprost nienawidził. Już od progu zaczęło go mdlić. To miejsce było tak wypełnione bibelotami i udekorowane na każdy możliwy sposób, że jedyną normalną rzeczą wydawał się być telewizor. To zbawienne urządzenie wisiało na ścianie, tuż przed kanapą z kwiecistym obiciem. Przed nią stał stolik z ornamentowymi żłobieniami, zaś po jej lewej stronie znajdowały się okna, na których karniszach wisiały fioletowe, udrapowane zasłony. Ściany były pokryte beżową tapetą z jasnofioletowymi wzorami, a podłoga dopasowana do nich.

Usiadł na sofie, klepiąc miejsce obok siebie. Brunetka usiadła obok, zachowując pewien dystans. Einar nie przejął się tym zbytnio i skierował wzrok na talerz z kanapkami. Sięgnął po jedną i już prawie ją ugryzł, ale niespokojne kręcenie się Marii mu w tym przeszkodziło. Westchnął, odłożył jedzenie i spojrzałem na nią.

— Jest coś, co chciałabyś wiedzieć? — Dopiero na dźwięk jego głosu, odwróciła się w ku niemu.

— Przede wszystkim to może o jakiś panujących tu zasadach — odpowiedziała.

— Zasady? Nie mamy ich zbyt wiele... ale dobra. Po pierwsze, razem z tobą jest nas szóstka, więc każdy ma przypisany swój dzień na robienie zakupów. Po drugie, nie ma ustalonej kolejki do łazienki. I po trzecie, absolutnie nie wolno ci wchodzić na poddasze.

— Dlaczego?

— A bo ja wiem? — Wzruszył ramionami. — Tak już było kiedy się tu wprowadziłem i w żadnym wypadku nie chcę tego sprawdzać.

Właścicielka kiedyś opowiadała chłopakowi o jakichś czyhających tam potworach, ale przecież jej tego nie powie. To brzmiało jak jakaś bajka, która ma powstrzymać dziecięcą ciekawość, choć tak naprawdę ją potęguje.

— Wróciłam! — po domu rozbrzmiał donośny, dziewczęcy głos.

— No i się zaczyna — mruknął czarnowłosy.

— No i się zaczyna — mruknął czarnowłosy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Dom PrzeznaczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz