Pamiątka

527 44 1
                                    

(Uwagi: Przede wszystkim Ameryka, nawiązanie do Anglii. Sprowadzenie wróbli do Stanów Zjednoczonych.

Data publikacji: 28 czerwca 2016)

    Parka, która przybyła zza oceanu była mała i niepozorna. Puszyła się nieśmiało w żelaznej klatce szarym puchem i brunatnymi piórkami. Skrzeczała, próbując wydobyć z siebie ptasi trel. Ameryka przyglądał się im bez przekonania, nie mogąc zrozumieć, czemu akurat na ten gatunek tak bardzo czekali jego ludzie. Te ptaki nie były szczególne, nie wyróżniały się niczym. Wydawały się słabe, podatne i Ameryka nie dawał im więcej jak kilka miesięcy. Dopóki ktoś nie otworzy drzwiczek do klatki. Wtedy na pewno padną ofiarą dzikiej i niebezpiecznej fauny Stanów Zjednoczonych. Staną się pożywką dla jastrzębi, sokołów lub węży. Dwa małe, niepozorne angielskie ptaszki.

Wróbelki.

Ameryka nigdy dotąd ich nie widział, nie pamiętał ich ze swojej jedynej wizyty na Starym Lądzie zaledwie pół wieku wcześniej. Anglia nigdy nie zabierał go do siebie, więc zamiast angielskich wróbli Alfred w dzieciństwie poznał amerykańskie orły.

I nie uważał, by coś stracił. Taki orzeł prezentował się znacznie lepiej. Był wielkim ptakiem, drapieżnikiem. Prawdziwym symbolem dumy i niebezpieczeństwa.

Ameryka nie był pewien czego symbolem w Europie musi być wróbel, ale nie mogło to być nic dobrego.

(Więc istniała szansa, że to zwierzę herbowe Anglii.)

- Nie są niczym szczególnym – burknął.

Fillmore na widok jego nadąsanej miny uśmiechnął się lekko.

- Dla wielu to wspomnienie domu – zauważył spokojnie i poklepał Alfreda po ramieniu.

- Nie mieli ładniejszych wspomnień?

- Wspomnienia nie zawsze są piękne, chłopcze.

- To wróble z Anglii – mruknął Alfred.

Nowe, nieco zbyt duże okulary zsunęły mu się na czubek nosa, gdy pochylił się nad klatką. W odpowiedzi otrzymał przestraszone spojrzenie czterech czarnych koralików.

- Większość naszych rodziców i dziadków pochodzi z Anglii – przypomniał mu Fillmore.

Jakby Ameryka o tym nie wiedział.



Nadal nie był przekonany do wróbli. Po pierwsze – nie umiały śpiewać. Co to za ptaki, co nie umieją śpiewać? Skrzeczały za to głośno rano i wieczorem. Zawsze wtedy, gdy Alfred chciał się zdrzemnąć lub zasnąć, nagle ożywały, hałasowały i nie pozwalały zmrużyć oka.

Ameryka zaczął podejrzewać, że to wysublimowana forma zemsty Anglii.

Postanowił więc je przekupić. W końcu ludzi można było skusić na obietnice, pieniądze i władzę. Wróble też musiały mieć jakąś słabość.

Postanowił zacząć od okruszków.



Okruszki okazały się idealnym rozwiązaniem. Bure ptaszki przyjęły je nieufnie, ale chętnie, gdyż nie miały innego wyboru. W klatce musiały się nudzić, myślał Ameryka, podsuwając im rozdrobniony chleb. Nie umiały się bawić jak koty czy psy, za to ciągle skrzeczały i przelatywały z miejsca na miejsce, trzepocząc zawzięcie krótkimi skrzydełkami. Były nieporadne. Słabe. Całkowicie nieamerykańskie.

Alfred nie rozumiał zachwytu, w jakie wprawiły ludność w jego kraju. Nie potrafił wyjaśnić tłumu, który witał je w porcie. Z Anglii płynęły także inne dobra, nie mniej kojarzone z zamorską nacją, ale to wróble poruszyły serca. Nawet Alfred to czuł. Czasami coś ciągnęło go do tych ptaków. Kłuło dziwną nostalgią, choć nigdy ich nie poznał. Dla niego były tylko egzotycznym gatunkiem.

Niespecjalnym na dodatek, bo w niczym nie umywały się do meksykańskich quetzali, amazońskich papug czy indyjskich pawi.

Przypominały trochę Anglię. Małe, nijakie, a mimo to bardzo uparte. Pochłaniały porcję za porcją podsuwanego im chleba i nigdy nie miały dość. Alfred odkrył, ze są zachłanne, ale mimo to nadal nieufne. Oglądały go zawsze z oddali maleńkimi paciorkowatymi oczyma. Czekały aż odejdzie i dopiero wtedy zasiadały do uczty.



Coraz częściej przyrównywał je do Anglii i uznał to za zły znak.

Nie umiał jednak inaczej, widząc ich chciwość, ale i ostrożność. Ich małe gabaryty, ale zaskakująco wielką wolę przetrwania w tak niegościnnym środowisku. Pierwsze trzy pary już wypuszczono i Alfred nie wątpił, że wkrótce przyjdzie pora i na tę w Białym Domu.

Zauważył też, z niejakim niepokojem, że odwlekał ten moment.

Nie powiedziałby jednak, że polubił wróble. Chodziło o coś innego, czego nie potrafił, a może nie chciał nazwać.

„Dla wielu to wspomnienie domu", powiedział mu wtedy Fillmore. A dla Ameryki było to najbliższe Anglii żywe stworzenie, jakie kiedykolwiek posiadał.



W amerykańskiej głuszy wróble nie przeżyły długo. Nie minęło pół roku, może rok i wszystkie zginęły, nie pozostawiając po sobie potomstwa. Tak jak Alfred przypuszczał, nie miały szans w starciu z dziką, amerykańską naturą. To było do przewidzenia, prawda? To musiało się zdarzyć. Nie liczył na nic innego. Zamknięty rozdział.

Te i inne frazesy powtarzał sobie za dnia Ameryka.



W nocy zaś przysiadł przy biurku i w blasku naftowej lampy zaczął kreślić na szorstkim papierze duże, niestaranne, a mimo to zamaszyste litery. Napisanie listu do Anglii nie było prostym zadaniem, ale Alfred uznał, że dla kolejnej pary wróbelków może zrobić choć tyle. 


* * *

Adnotacje historyczne:

Ameryka nie wiedział, że parę lat później wróble rozplenią się po całym kontynencie, niszcząc lokalny ekosystem na modłę australijskich królików.
Anglia zawsze wiedział jak inicjować subtelną zemstę.

Tak, sprowadzanie wróbli i cała radość z nim związana jest faktem historycznym. Raz czytałam, że sprowadzone ptaszki przekarmiono, raz, że pokonała je amerykańska dzicz. To drugie brzmiało prawdopodobniej.
Drugie sprowadzenie tych ptaków do Ameryki zakończyło się katastrofalną ingerencją w naturalne środowisko, a wróble szybko zaczęły wypierać rodowite gatunki.
Ups. 

Szufladka z historiąWhere stories live. Discover now