1

20 1 1
                                    

Siedzę w salonie między pudłami z jedzeniem, kocami, ubraniami i innymi niezbędnymi rzeczami. Palce mam splątane we włosach. Czuję dziwne uczucie w brzuchu. Strach?
Uważam, że to bez sensu. Mama na siłę próbowała wmówić nam, a przede wszystkim sobie, że przeżyjemy. Ale nawet jeśli? Co zrobimy dalej? Wyjdziemy na zewnątrz, odnajdziemy dom i będziemy żyły długo i szczęśliwie? Nie. Dobrze wiemy jak to się skończy. Asteorida ledwie oszczędzi specjalne bunkry dla rządu, co dopiero naszą skromną piwniczkę. Taylor turla się na starej kanapie, nieświadoma niczego. Zazdroszczę jej niewiedzy. Będzie się uśmiechać do końca, myśląc, że to zabawa w chowanego. Ma tylko 2 lata. Mama właśnie wraca z piwnicy i podnosi do ust szklankę wody, ale nie pije. Krzyżuje tylko ze mną spojrzenie. Wielokrotnie kłóciłyśmy się o to. Moja rodzicielka jest ślepym optymistą, a ja twardą realistką. Takie charaktery często gdy się stykają, doprowadzają do latających naczyń. Ostatnio jestem bardzo nerwowa, ale kto by nie był, gdyby wiedział, że zostały mu 2 dni max? Wzdycham głośno, odwracając twarz w stronę siostry. Podchodzę do niej i łapię za malutkie rączki. Od razu moje usta rozszerzają się w uśmiechu.

- Będziesz się do mnie nie odzywać? - pyta mama.

- Będziemy miały na to czas gdy wyjdziemy na zewnątrz, zapomniałaś? - mówię sarkastycznie.

- Adisa... Proszę cię - wzdycha.

- Okey... Przepraszam - nie mam siły się kłócić. Szczególnie przy małej.

- Kocham was - podchodzi bliżej i przytula mnie. Tak, jak ja się stałam nerwowa i chamska, tak ona częściej płacze i przytula nas.

- Ja ciebie też - odpowiadam.

***

W telewizji od jakiegoś czasu trąbią tylko o naszym końcu. Bo przecież nikt tego nie wie i nawet jeśli chcesz się cieszyć dniem, jedząc chipsy i oglądając TV, to dziennikarze zabiorą ci tę przyjemność. Zawsze byłam uzależniona od jedzenia i wieczorów filmowych z Willem. Teraz najchętniej wyrzuciłabym to stare pudło przez równie stare okno - miałam na myśli telewizor, nie Willa.
W końcu decyduję się na spacer. Ubieram moje ulubione botki i narzucam parkę. Za tydzień rozpoczyna się kalendarzowa zima, ale jest ciepło, jak na tę porę roku.

- Wychodzę! - oznajmiam w stronę kuchni. Chwilę później wychodzi z niej mama z ręcznikiem w dłoniach.

- Wróć przed 21 - prosi.

- Okey - zamykam drzwi i schodzę po stromych schodach. Co jakiś czas kopię w większą kupkę liści. Po pół godziny zaczyna padać deszcz. Nakładam kaptur i postanawiam wpaść do Hammondów.

Will to mój najlepszy przyjaciel od przedszkola. Jest strasznie wkurzający, ale kochany. Razem wyrywaliśmy włosy lalkom, wspinaliśmy się po drzewach, opracowaliśmy własny system porozumiewania się i kradliśmy śliwki z ogrodu pana Mike'a, który i tak następnego dnia dawał nam po 2 kilogramy owoców na ciasto. Will kojarzy mi się ze wspaniałym dzieciństwem. Kocham go jak brata.

Dochodzę do małego domu z wysokim ogrodzeniem i naciskam na klamkę furtki. Zamknięte. Ktoś z Hammondów ma zły dzień. Odwracam się w stronę zniszczonej ławki i delikatnie ją podnoszę. Pod jedną z nóżek widzę coś połyskującego. Wyciągam srebrny klucz z breloczkiem w kształcie litery "W". Odstawiam ławeczkę na miejsce i oczyszczam przedmiot. Bez problemu otwieram bramę. Słyszę głos w domu, należący do kobiety. Boże, dodaj mi siły. Ciotka Mandy jest w środku. Co mogę o niej powiedzieć? Jest gorsza niż moja nauczycielka fizyki gdy pokłóci się z mężem. Mam wrażenie, że ta kobieta ma wieczny okres. Chociaż w jej wieku to mało prawdopodobne.
Biorę głęboki wdech i naciskam klamkę. Otwarte. Jak zawsze. Pani Hammond jest zwolenniczką teorii, że jak złodziej przejdzie przez bramę to i tak okradnie dom. Według niej wystarczy zamknąć furtkę I można spać bezpiecznie. Kiedyś proponowałam Willowi przeprowadzkę do nas, bo ja z nią ledwo wytrzymuję pół godziny, nawet gdy jesteśmy oddzielone od siebie grubą ścianą.

- Dzień dobry! - krzyczę.

- Adisa! - Will biegnie i przytula mnie. To nie jest jego typowe zachowanie.

- Wychodzimy coś zjeść - szepcze najciszej jak tylko potrafi. Już wszystko rozumiem. Patrząc przez jego ramię zauważam ciotkę, siedzącą w rogu kuchni.

- Pospieszmy się. Jestem mega głodna - mówię już głośnej.

- Czemu ty się z nią zadajesz? - pyta wrednie starsza kobieta.

- Bo nie może wytrzymać z panią. Mniejsze zło - wyjaśniam z udawanym uśmiechem. Ta przewraca oczami i odjeżdża na wózku, znikając mi z oczu.

- Aż tak źle? - pytam gdy Will nakłada buty.

- Przerażająco - chwyta kurtkę. - Wrócę późno, ciociu!

- Ja bym nie wracała w ogóle - mruczę pod nosem.

- Wracaj bez tej wywłoki - ni stąd, ni zowąd ciotka pojawia się za przyjacielem.

- Możecie przestać? - chłopak spogląda na mnie i kobietę. Otwieram usta, żeby wypluć "przepraszam", ale ona już znikała za rogiem. Szybki ma ten wózeczek, nie powiem.

- Chodźmy już - wpuszczam do domu chłodne powietrze i wychodzę, a chłopak za mną. W ręce dalej trzymam kluczyk, ale oddam mu go dopiero gdy znikniemy z oczu pani Hammond. Jak na emerytkę przystało, jej całodzienne zajęcie to śledzenie wszystkiego co porusza się po tej ulicy.

Beginning of the end *ZAWIESZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz