2

7 0 0
                                    

Znikamy za rogiem ulicy. Naszym wydechom towarzyszą obłoczki pary. Sięgam do kieszeni po klucz i wyciągam rękę w kierunku Willa.

- Weź go - uśmiecha się pod nosem. - I tak już się nie włamiesz.

- Liczyłam na coś bardziej oryginalnego - chowam go z powrotem. - Skąd wiedziałeś, że przyjdę?

- Bo mnie uwielbiasz i nie możesz beze mnie żyć - szczerzy się.

- Pff... Ze względu na obecną sytuację nie wypada mi mówić na głos tego, co chcę.

- Nie krępuj się - ewidentnie mnie prowokuje.

- Williamie Hammondzie! - udaje oburzenie, ale widząc, że chłopak się mną nie przejmuje, szturcham go w ramię. W zamian roztrzepuje mi fryzurę.

- Ugh... Układałam je cały dzień! - mówię z ironią. Tak szczerze, to nawet ich porządnie nie rozczesałam.

Przechodzimy przez główną bramę, prowadzącą na Rynek. To tu toczy się życie. Otoczony jest surowym murem. Handlarze zawsze wpuszczani są o 6.00, żeby rozłożyć swoje towary. Zdarzają się też tacy, którzy wolą zaoszczędzić godzinę i zostawiają stoiska na noc bez ochrony. To idealna okazja dla złodziejaszków. Cywile wpuszczni są od 7.00 do 23.00. Po północy organizuje się zabawy z alkoholem. Dlatego jeśli życie ci miłe to ewakuuj się jak najszybciej z tego miejsca.
Nad bramą, wielkimi literami wykuty jest napis "Co wyniesiesz twoje. Co zostawisz tracisz na zawsze". Ach, jakie to prawdziwe.
Spoglądam kątem oka na przyjaciela. Jest bardzo ładny w porównaniu z chłopcami z mojej klasy. Ma brązowe oczy i roztrzepane włosy, w kolorze gorzkiej czekolady. Usta pełne, kilkudniowy zarost. Jest trochę umięśniony. Dla wielu dziewczyn idealny, dla mnie jedyny w swoim rodzaju.
Z kolei ja jestem przeciętna. Mam wypłowiałe, jasnobrązowe włosy i niesprecyzowane oczy. W dowodzie mam, że są zielone, mama mówi, że to brąz, a Will jest przekonany o tym, że nie pochodzę z tej galaktyki. Moje usta są małe, a uszy lekko odstają.

- Gapisz się - stwierdza w końcu.

- Po to mam oczy, geniuszu - odpowiadam pewnie.

- Mam ochotę na rogaliki - wydyma dolną wargę jak pięciolatek.

- A ja na smażonego jednorożca.

- Jesteś okrutna! - zatrzymuje się. - Zraniłaś me uczucia jako Wielkiego Przywódcę Kolorowych Koniów - parskam śmiechem i ledwo zatrzymuje napływające łzy.

- Kolorowe konie jestem w stanie zrozumieć, ale jakim trzeba być idiotą, żeby mianować się ich królem?

- Trzeba być mną i przepraszam bardzo, ale jestem bardzo inteligentny - broni się. Jednak ja wiem swoje. Następuje krótka cisza, podczas której oboje próbujemy zachować powagę, ale chwilę później zaczynamy się tak śmiać, że rozbolewa mnie brzuch.

- Ile masz pieniędzy? - pytam, gdy mój oddech lekko się wyrównuje.

- Całego dolara - ukazuje szereg białych zębów.

- Świetnie, razem mamy pięknego dolara i 3 centy. Jedziemy do Irlandii...

- Will?! - odwracamy się w stronę piskliwego głosu. Widzę wysoką blondynkę z warkoczem na boku. Podchodzi bliżej.

- Cherry? - brunet jedną ręką łapię się za włosy. - O mój Boże, ale wydoroślałaś!

- Ty za to w ogóle się nie zmieniłeś! - kobieta zamyka chłopaka w szczelnym uścisku. Gdy emocje trochę opadają, zauważa mnie i skanuje wzrokiem moją twarz.

- A to kto? - pyta Willa, nie odrywając swoich dużych ślepi od moich.

- Adisa Collins - mówię twardo.

- Miło mi, Cherry- mam kłamać czy być szczera?

- Mnie też - jednak kłamstwo.

- Tak... - Will wyraźne jest zakłopotany tą sytuacją. - Adisa to moja najlepsza przyjaciółka. Cherry poznałem na wyjeździe w Wietnamie.

Jej twarz powoduje, że chciałabym przyspieszyć koniec świata do teraz. Jest piękna, ma charakterystyczną urodę i wkurzająco idealne proporcje ciała. Ten opis kompletnie nie pasuje do tej podłej szmaty, którą opisywał mi Will.
Rok temu wyjechał z ciotką do Azji i poznał tam "cudowną dziewczynę". Zakochali się w sobie, ale to całe chodzące cudo okradło go z ostatnich pieniędzy. Will stracił bezpowrotnie 1000 dolarów. Wiem, że był załamany, mimo że ciągle się uśmiechał... Przynajmniej próbował. Ale dlaczego teraz się przytulają?! Co się tu odwala?

- Cóż, muszę lecieć. Siostra na mnie czeka, ale musimy się spotkać... - nerwowo się śmieje. - Jeśli zdążymy.

- Mamy bardzo napięty grafik - wyprzedzam przyjaciela. - Musimy jeszcze wykopać sobie groby, sama wiesz... - dodaję sarkastycznie.

- Do zobaczenia - Złodziejka przytula Willa i blokuje ze mną krótkie spojrzenie. Potem znika za murem. Biorę głęboki wdech, szykując się na moją chwilę.

- Co to do cholery było? - wykrzykuję.

- Adisa... To nie tak - chłopak biegnie za mną. Nawet nie wiem kiedy ruszyłam przed siebie.

- To jest dokładnie jak myślę. Powiedz, co mnie ominęło?

- Cherry miesiąc temu napisała do mnie, że bardzo przeprasza, a pieniądze przyniesie jej siostra. I rzeczywiście kilka dni później Lara dała mi w kopercie 2000 dolarów.

- Przekupiła cię - stwierdzam.

- Wiem, że jej nienawidzisz i masz do tego prawo, ale ja jej wybaczyłem - łapie mnie za ramiona i przekrzywia głowę, żebym na niego spojrzała. Mój wzrok jednak uznaje, że kostka brukowa jest ciekawsza.

- Muszę iść do domu - odwracam się w stronę bramy. Nie reaguję na jego nawoływania, które w końcu cichną.

Cudownie. Jedyne czego teraz pragnę to zamknąć się w tej zimnej piwnicy.

A może za ostro zareagowałam?
Ale to mój przyjaciel.

To w końcu jego życie.
Ale ona go wykorzystała!

Skoro on jej wybaczył, to ty tym bardziej.
Powinnam?

Może się zaprzyjaźnicie?
No chyba nie.

Beginning of the end *ZAWIESZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz